Cake Boss

16:30


Pamiętacie jak ostatnio przeżywałam fakt, iż muszę coś upichcić? Padło na sławietne ciasto drożdżowe. Nie wiem, co mi do tego zakłutego łba strzeliło. Nie piekłam w życiu ciasta drożdżowego, a miałam ku temu wiele sposobności. Tymczasem, zamiast pójść po lini najmniejszego oporu i upiec murzynka wybrałam drogę na Everest. Dosłownie. Inne miary, suche drożdże i cudzy piekarnik wydawały się rzeczą nie do przejścia, ale podołałam! Brawo ja!

Zacznę od okazji, z powodu której w ogóle się za to całe pichcenie zabrałam. Co miesiąc zbieramy się z grupą okolicznych aupairek z naszej agencji na obowiązkowym spotkaniu. Opowiadamy sobie jak nam dobrze lub źle, jemy i idziemy do domu. Spotkania z moim udziałem były na razie dwa i do tego podczas koncertu w parku, więc nie narzekam. Wygląda to zacnie.



Jest przyjemnie a i jedzenia sporo. Z zasady każdy ma zawsze przygotować jakąś strawę typową dla swojego kraju żeby wykarmić całą grupę. Podczas pierwszego spotkania częstowałam wszystkich Mieszanką Krakowską, Tiki Takami, Kasztankami i Krówkami. No przecież niebo w gębie! Jednak nie. Tzn smakowało rzecz jasna, ale usłyszałam z niemieckich ust: następnym razem powinnaś coś lepszego przygotować, wiesz ugotować albo upiec. A wiecie jak to z niemieckim, wszystko brzmi jak rozkaz.
Tak oto zasiadłam z zagwozdką: co by tu przyrządzić aby zaspokoić multikulti podniebienia?! Bigosu wam nagotować albo rosołu? Polacy znani sa głównie z picia wódki ( tak niestety mają nas tu za alkoholików), więc przynosząc ten specjał zyskałabym pewnie aprobatę wszystkich zebranych łącznie z grającym zespołem, ale obawiam się że byłby to również one way ticket do Polski.
Może coś upiekę? Potrafię zrobić 3 naprawdę dobre rzeczy. Kto jadł niech się wypowie, no nie mam racji? Muffiny czekoladowe- dobre, kopiec kreta noo to jest moje danie popisowe, zawsze z talerza znika szybciej niż wypłata z konta, a nutellowy placek bez mąki mimo że wygląda nie tak okazale to smakuje wybornie. Sami przyznajcie, wy którzy jedliście! No dobra samochwało, przecież nie zrobisz kopca kreta, bo ci się cały rozjedzie zanim go do tego parku doniesiesz. Co innego polskiego mogę zrobić? Drożdżówkę.
Problem mój stał się globalnym. Zewsząd płyneły słowa wsparcia. Że z suchych drożdży sie robi tak jak z mokrych, że musisz je odstawić na chwilę żeby urosło, że przepisów jest co nie miara, że są tutaj też mokre, musisz poszukać. Dostałam nawet zdjęcie słoika od G.( G. kucharzy i zdobywa amerykańskie serca pierogami, więc dodatkowo mnie zmotywował do działania. Pozdrawiam Cię G. i w tym miejscu składam autograf). O każdej porze dnia i nocy dostawałam motywujące wiadomości, które zachęcaly mnie do podjęcia tej próby. Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna. Teraz będe uważać na to, co piszę żeby wam nie spędzać snu z powiek.
Po całym miesiącu przemyśleń zabrałam się w końcu do roboty. Zaraz po tym jak odstawiłam Księciunia do szkoły zabrałam się za pałaszowanie marketu w poszukiwaniu drożdży. Łaziłam po tym sklepie jak obłąkana, czytając etykiety jak Kasia Bosacka. Tylko, że ona patrzy na składniki, a ja po prostu szukałam inf,o co to wgl jest. Tak oto przeszłam koło wielkich beczek ze świeżą kawą, której się nawoniałam za wsze czasy (pewnie dlatego mi się spać chciało już o 15), znalazłam wszystkie rodzaje mąki i w końcu przed moimi oczyma wyrosły one. Drożdże suche za 50centów (nie, nie leciało przy tym Candy Shop ani In da club, ale pojawił się Afroamerykanin obok, przypadek? Nie sadzę). 
Przepis znalazłam w necie razem ze stronami dotyczącymi przeliczeń miar (dziękuję Ci jednostko, która rozpisała to idealnie dla takiego tłuka jak ja!). Wbrew temu, czego się spodziewałam, nie było to aż takie trudne. Naród amerykański jest niezwykle leniwy i wygodny, przez co mają kilka wynalazków ułatwiających egzystncję. Tak oto znalazłam kubek z miarką nie tylko w uncjach ale i milimetrach i rozpiskę na maśle z dokładną podziałką na łyżki stołowe.


Skomponowanie składników nie było trudne, większość znalazłam w domu goszczącym. Zainwestowałam tylko w europejskie masło (to amerykańskie jest dziwne i słone) i borówki, żeby te buły miały jakiś smak. Jako drożdżowy amator zaczęłam się babrać rękoma, po czym przypomniałam sobie, że mamcia moja używa jakiegoś mieszadła. Tak, poszło zdecydowanie łatwiej.


Przepiekłam, mama robi lepsze, siostra robi lepsze, druga siostra robi lepsze, ciotki robią lepsze, w sumie to każdy robi lepsze. Hostka powiedziała, że samkowały (nie potrafię wyczuć czy to szczere, czy żeby mi się przykro nie zorbiło). Koleżanka Czeszka również doceniła ich smak, oczy się jej zaświeciły na sam widok ( na Słowian zawsze mozna liczyć!). Host dziecię również próbowało skonsumować ten mój wypiek na śniadanie, coś dziubnął i się nie otruł! Ave ja.


nie byłabym sobą gdybym się cała nie ufajdała!

przez żołądek do serca, choć czekoladą trafiłabym bardziej!

Upojona sukcesem (ej nie zrobiłam zakalca!) nazwałam się samozwańczą królową wypieków. Buddy- nadchodzę!


Szczerze mówiąc to średnio mnie obchodzi czy smakowało ( ja miałam normalne śniadanie przez 3 dni, więc się cieszę). Koleżanka Niemka nie spróbowała, ej a ja się tak starałam! No cóż, moje bułeczki przegrały z pizzą. Następnym razem wezmę bimber.



You Might Also Like

0 komentarze