Cape May czyli Janusz na Wakacjach

15:23

Janusz, czyli typowy przedstawiciel narodu polskiego. Jaki jest? Zazwyczaj kojarzy się z mężczyzną pod wąsem, w skarpetach i sandałach, pobudzonym emocjonalnie na punkcie patriotyzmu wszelakiego. W ręku przeważnie dzierży plastikową reklamówkę z Biedronki lub czarną torbę z napisem Hugo Boss( to z lepszego sortu). Januszowi towarzyszy często przedstawicielka płci pięknej - Grażyna. Kobieta piękna (jak każda Polka przecież), zaradna, hamująca niepojęty entuzjazm Janusza. Grażyna lubi zwacać uwagę na szczegóły, o których półgłosem informuje Janusza. Mężczyzna ten zazwyczaj nie dosłyszy, co rzekła jego luba, więc często gęsto można usłyszeć głośne Co?! w pobliżu tej typowo polskiej pary, potomnych Warsa i Sawy, rasowych Słowian. Wiesz o kim mówię, prawda? No i każdy szanujący się Janusz ma parawan na plaży.
Jednak Janusz to nie tylko wygląd, to także stan umysłu. Od zawsze wiemy, że prawdziwym narodem wybranym są Polacy, zatem ciężko nie rozpoznać nas na wakacjach. Janusz na Wakacjach to człowiek niesamowicie zaradny. Znajdzie sposób na wszystko, po taniości lub darmoszce, wejdzie oknem jeśli drzwi są zamknięte, nawiąże znajomości,opali się na czerwono (zwłaszcza twarz), zobaczy co nie co, jak trzeba wrzuci robaki do jedzenia i wróci szczęśliwy do domu z masą zdjęć, co by sąsiadowi żal dupę ściskał. Wszystko udaje mu się psim swędem, a zawdzięcza to właśnie swojej wybitności. W ten weekend zostałam Januszem mentalnym. Wąsów jeszcze nie mam, zamiast sandałów założyłam tramposze i pojechałam w pierwszy samodzielny, amerykański trip do Cape May. Myslałam o tym miejscu jeszcze przed wyjazdem, kiedy wertowałam przewodnik po USA od hostów, ale ciągle wydawało mi sie, że to za daleko, że amerykańskie drogi i samochody to mnie zjedzą. Kiedy jednak przekroczyłam ocean i wsiadłam do jeepa stwierdziłam, że raz się żyje. W imię głównej polskiej zasady: ja tego nie zorbię? Potrzymaj mi piwo, znalazłam towarzyszki i ruszyłam w podroż do New Jersey. 110 mil, 2,5 godziny, Polka, Niemka, Czeszka i amerykańskie eksperówki/ autostrady pełne trucków, wozów kempingowych, metalowych domów na kółkach, pickupów i mnie za kierownicą. Oj się działo!

Dobra. Prawdziwy Janusz wykupiłby sobie wycieczkę do Szikago albo Nowego Jorku, zjadł schabowego z modro kapusto w polskiej dzielnicy i odwiedził Najagrę w towarzystwie mieszkańców Azji dając przy tym ujście swoim lekko rasistowskim komentarzom. Nie sądzę by się porwał na podróż samochodem z wypożyczalni ( to robią już podróżnicy). Ewentualnie skorzystałby z samochodu członka rodziny, który osiedlił się tu w PRLu, jak w Polsce na półkach sklepowych był tylko ocet (halo, rodacy na obczyźnie - obecnie mamy nawet i alkohol w supermarkecie, o czym wy mieszkańcy Murrica możecie tylko pomarzyć). Wracając do sposbów podróżowania, jak na Janusza przystało skorzystałam z gotowego środka transportu - samochodu hostów, który teoretycznie jest mój ( wciąż trochę nie mogę pojąć skąd u nich tyle odwagi żeby dać mi TAKIE auto i pozwolić jechać w siną dal). 
Zazwyczaj każdą swoją podróż planowałam w taki sam sposób - jeśli jechałam autem śledziłam każdy kilometr trasy na google street view, żeby w razie czego kojarzyć okolicę (o ja głupia hahhah). Wertowałam Internet i nieszczęsne google w poszukiwaniu parkingu, takiego wielkości lotniska i to żebym nie musiała czasem płacić. Zawsze miałam ze sobą wałówę, którą nakarmić można armię (lubię sobie pojeść, rzecz nie nowa, co zresztą widać). Często gęsto czytałam porady TripAdvisor na temat tego, co mogę  w danym miejscu zrobić, gdzie dorwać ciepły posiłek. Tym razem zrobiłam to trochę inaczej. Z racji, że miałam samochód nie musiałam szukać alternatywnego środka transportu ani spcjalnie przejmować się czasem. Postanowiłam też zaufać GPSowi, ktorego używam namiętnie odkąd jestem w Stanach. Kiedy ciągle mowisz po angielsku, słowa: skręć w lewo, skręć łagodnie w prawo, kontynuuj prosto są jak miód dla uszu. Czujesz jakby sam wieszcz Mickiewicz do Ciebie przemawiał, przez co droga staje się mniej straszna. Obawiałam się trochę tej samotnej przejażdżki ( w sensie bez doświadczonego, amerykańskiego kierowcy obok), bo drogi tutaj są nieco inne niż te w Polsce (obwodnica miejska ma 5 pasów po jednej stronie). 
Także tego lekkiego cykora miałam. Aby wyzbyć się niepotrzebnych lęków postanowiłam parę dni wcześniej odwiedzić Primark - kilka mil od domu, ale zawsze to nowa, obca i nieznana droga, na której można poćwiczyć współpracę z GPSem. Jechało się super, choć jak dla mnie zdecydowanie za wolno. Tak oto mapy google wywiodły mnie na jakąś płatną drogę, zdaje się autostradę i zgłupiałam. No tak, ale ile to kosztuje? Pojechała Czesia i nie wzięła zbyt dużo gotówki ( 3 dolarsy to na pewno nie wystarczą, a ja ciągle nie nauczyłam się, że tutaj się nie płaci zbliżeniowo), nie zapytała także jak używa się ezpasów. No ale raz kozie śmierć. Skoro bramka przede mną stoi otworem to przecież nie zawrócę, bo jeszcze o mnie w wiadomościach powiedzą. Jadę na ezpass i macham skrzyneczką jak do Viatolla (czyli standardowo robiłam z siebie głupka, czuję że po tych wojażach będą mój ryj wyświetlać jako sitcom na Comedy Central). Nie wiem czy są tam hajsy, spodziewam się raczej czerwonych świateł i powrotu w asyście policji, a tu zonk: zielone światlo i thank you. Ok, chyba zadziałało. Skoro przeżyłam to mogę jechać do New Jersey. 


Jak na Janusza przystało, staropolskim obyczajem zaopatrzyłam się w rzeczy najpotrzebniejsze na plażę: wodę, sok pomarańczowy, wafle ryżowe i czipsy. Wzięłam też krem do opalania nauczona przygodą z Maryland (co nie zmienia faktu, że tyłek i tak spiekłam, ale może się trochę tłuszczu wytopiło?). Hostka pożyczyła mi ręcznik plażowy i kapelusz (czasem myślę, że zginęłabym tutaj bez niej, a już na pewno spiekłabym łeb i spaliła resztki szarych komórek na tym słońcu). Prawanu niestety nie miała. 
W podróż wyruszyłyśmy o 8, podrzucając jedną duszę do centrum. Z racji wczesnej pory miałam małą zaćmę drogową podczas skrętu w lewo (próbowałam czytać te ich przepisy drogowe ale jakoś zawsze znajduję inne zajęcie) i poznałam serdeczność amerykańskich drajwerów. Choć myślę, że tak naprawdę ten Dżery w wielkim fordzie pickupie nie był złośliwy trąbiąc na mnie, bo nie skręcam na czerwonym (chory kraj, że na to pozwlają), tylko ze zmęczenia złożył swe cielsko na kierownicy i mu się trąbka wcisnęła. Spoko Dżery, zdarza się. Przejażdżka przez centrum miasta nie należy do łatwych, nawet rano (tutaj wszyscy jeżdżą na śniadanie, zatem ruch jak na dworcu w Idniach), niemniej jednak nie wytrąciła mnie z równowagi. Odstawiwszy duszyczkę na dworcu obrałam kurs na Cape May Point State Park. 
Dlaczego tam? Hah i tu wychodzi Janusz. Bo to park stanowy, więc plaża za darmo, parking na miejscu ( też za darmo), kibelek pod ręką (tylko pryszniców zabrakło, ale woda w domu jest, co nie?:). Bliżej było do słynnego Ocean City czy Atlantic City, ale po co przepłacać skoro można za darmo? Polak potrafi.
Droga nie była aż tak skomplikowana, przez większość trasy wiodły nas co najmniej 3 pasy, dookoła zielono, niebiesko (jakieś bajora), jakiś sklep i dom się trafił. No ale zbyt pięknie by było gdyby hajłej tu hel prowadziła cały czas prosto. W pewnym momencie trzeba było zjechać na inną ekspresówkę i obrać odpowiedni pas. Tak, bo tutaj kwestia zmiany pasa wygląda nieco inaczej niż w cywilizowanym świecie europejskim. Kierunkowskaz, a co to takiego? Zamiast grzecznie przesunąć się na pas obok, kiedy ktoś włącza się do ruchu jedziemy jeszcze szybciej żeby czasem nie wbił się przed nas, a niech stoi do usranej śmierci. No ale dałam radę, tylko nogę zmęczyłam (serio automat to rzecz dobra, ale nie zawsze, czasem by się luz przydał). Cel osiągnęłam w 2,5 godziny, bez kraksy, bez strat w ludziach, zwierzynie i roślinności. Mandat też jeszcze żaden nie przyszedł (odpukać).
Nie spodziewałam się gofrów, deptaku i Zenka Martyniuka, ale to co zastałam nieco mnie zdziwiło.




Godzina 10:28 a tu ludzi można zliczyć na palcach jednej ręki. Tak pustej plaży nie widziałam nigdy, nawet w zimie. SERIO. Z jednej strony serce się raduje, bo nie będziesz musiała oglądać niczyjego tyłka tylko sam na sam z oceanem, z drugiej jednak świta w głowie, że coś musi być nie tak. No w końcu jesteś Januszem, olałaś sprawę i nie sprawdziłaś dokąd jedziesz, poczytałaś tylko o mieście i wybrałaś zadupie, bo Ci szkoda dolarsów na parking ( tak naprawdę to bałaś się też, że nie zaparkujesz równolegle swoją kolumbryną i porysujesz jakieś porsze, lambo albo mustanga na najsłynniejszej plaży w mieście). W sumie szybko okazało się, czemu to piękne miejsce świeci pustkami: NO SWIMMING ALLOWED. To jesteśmy  w domu. Trzeba być mną, Januszem, Cebulą, Czołem nad Czołami żeby wybrać się nad ocean w miejsce, w którym nie wolno pływać! Hahah no ale w sumie jak zobaczyłam te fale itp to wcale nie miałam ochoty wejść głębiej niż było to dopuszczalne (bioderko). Poza tym woda była zimna, gorzej niż w Bałtyku! A pomyśleć, że kawałek niżej w Maryland była jak marzenie. No ale pojechałaś wypocząć to leż plackiem i wdychaj bryzę ( swoją drogą, czy nad oceanem też jest jod?!). 
Jak już pierwszy szok minął to chciało się powiedzieć: bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście. Chciało, ale nie mogło, bo bum! Bunkier wywalony na środku plaży!

Kij wie po co, jak i dlaczego. Stał sobie to niech stoi. 
Obok plaży stoi sobie też słynna latarenka morska. Słynna, bo na pocztówkach ją pokazują i  w książkach, ale szału nie ma. Ta na Helu ładniejsza. Zresztą czułam się jak na Helu, też waliło z wody rybami :D Tylko plaża szersza i gofrów nie było. Tylko lody, hamburgsy i woda. No i muza dobiegająca z jednego z samochodów na parkingu. Nie rozumiem tej mody wśród Afroamerykanów. Podjeżdżają furą na parking, otwierają okna i w pełnym słońcu słuchają jakiegoś bicika. Na ulicy zresztą jest to samo. Ej, wymyślili coś takiego jak słuchawki! Możesz leżeć w chłodnym domku i świat nie musi tego znosić.



Szybko okazało się też dlaczego nie można pływać w tym miejscu. Żeby zanurzyć 4 litery (czytaj np. ucho) trzeba było kawałeczek podejść, jakieś 300 metrów. Straż wybrzeża wydzieliła fragment wody i zrobili zatokę dla płetwali ludziowatych spragnionych kąpieli w oceanicznej toni. Wciąż nie mogłam pojąć dlaczego? Dobra nie ma ratownika, ale chyba jest ku temu jakiś powód? No i był. A właściwie kilka powodów, żywych powodów.




Delfiny. Widziałam kilka razy wcześniej, al nigdy nie tak blisko brzegu. I to całe stada! Ludzie płacą ciężkie dollarsy żeby sobie łódką popływać i poobserwować delfińskie rodziny, a ja Janusz miałam to za darmoszkę. Leżałam dupą do góry i patrzyłam na delfiny! Tyle wygrać. Wiadomo, że na widok delfinów każdy robi wow i jakie one cudne i najchętniej to wszyscy by do nich wskoczyli jak jeden mąż, ale po chwili naszą uwagę skradła ona. Płaszczka, opończa- zwał jak zwał, choć może lepiej powinnam napisać zawał. Matko, córko i sąsiadko! Trzy metry od brzegu, na którym się taplam leży sobie taka szara ryba wielkości mojego host dziecka i czeka tylko z tą swoją długą, czarną igłą żeby się wbić w cieplutkie, otłuszczone, ludzkie ciałko. Nie tym razem koleżanko, choć stracha narobiłaś.
Jak typowy Janusz nie omieszkałam skomentować zaistniałych zjawisk, rzucając, że tylko rekina nam brakuje. Chcesz to masz. Wędkarz siedzący obok wyłowił dzieciątko rekińskie, żarłacza białego wielkości mojego ramienia ( w sensie od barku do krzywego plauszka dłoni). Niestety dzieciątko szybko czmychnęło w wodę ogłuszone tłumem gapiów, więc nie zdąrzyłam chwili tej uwiecznić. Gdybym wiedziała, że zyczenia wypowiadane na głos spełniają się w tym kraju tak szybko, wypowiedziałabym te 3 rzcezy szybciej: zielona karta, ford mustang, uszka z czerwonym barszczem. Dziękuję złota rybko. Pytanie tylko, po co wrzucaliśmy z T. polskie pięciogroszówki do fontanny?! Mogłam mieć dwie gumy kulki...


Ale wracając do plażingu. Rzecz przyjemna niezmiernie, kiedy nie słyszysz niczego poza falami. Serio, polecam. Gorąco, woda zimna, pływać nie można ale błoga cisza i spokój. Tego nam wszystkim było trzeba (mnie i moim towarzyszkom rzecz jasna). Z dala od domów, dzieci, fochów, dąsów i skupiania uwagi. Przypłaciłyśmy to opalenizną, oczywiście tylko ja mam czerwony nos jak Rudolf (mimo że go schowałam), ale warto było.
Powrót był prostszy, gdyż wiedziałam, czego się spodziewać. Obudziła się we mnie europejska dusza. Nie wytrzymałam. 65 mil na godzinę na TAKIEJ drodze to grzech. Zwłaszcza jak jedzie taka popierdółka amerykańska przed tobą i udziela ci drogi rozglądając się, gdzie może coś zjeść. Niby zjeżdża niby nie. Nie wiesz czy kierowca pijany (co jest legalne!) czy głodny, czy po prostu go nosi. Rozejrzałam się czy kamer nie ma, czy policja nie wisi mi na ogonie i pognałam przed siebie rozwiając żagle. Olabga! To się nazywa wolność w Ameryce. A tak na poważnie, to zarządcy stanów New Jersey, Pensylwanii i Delwere- podnieście proszę limity prędkości na czas mej obecności. Dla waszego i mojego zdrowia psychicznegego.
Powrót był przyejmny, nie tylko dlatego, że zmęczenie dało o sobie znać, ale widok jaki ujrzałam jadąc mostem B. Franklina i wjeżdżając do miasta był po prostu cudny. Jak z filmu! Niestety - ja ręce na kierownicy, telefon zajęty gpsem, a towarzyszki posnęły i zdjęcia nie ma:( Ale znalazłam w necie, podobnie było, tylko z perspektywy kierowcy widać było jeszcze wszystkie metalowe pnącza tego mostu oświetlone biało, niebiesko czerwonymi światełkami. Kocham to miasto!

No i asysta policji, o której wspomniałam ostatnio. Początkowo glupiałam bo zmieniłam pas już na linii ciągłej, ale tutaj robią tak wszyscy i nie spodziewałabym sie raczej asysty 40 motocykli i 30 radiowozów proszącej mnie o zjazd na pobocze, co by mandacik wypisać. To sobie myślę pewnie jakaś szycha jedzie, mam zjechać czy co? Nie. Nadal panowie mundurowi grzecznie za mną przemierzają streets of Filadelfia. Ok, stresik mały się pojawia aż tu nagle strzela mi do głowy info, że przecież Demokraci robią imprezę. Tak, być może jechałam w asyście przyszłej Pani Prezydent ( mój nr paszportu Ef..wiza dozgonna, honorowe obywatelstwo? Hill, no chociaż kawa na koszt państwa?). 
Także tego, no i tak..pierwszy wojaż za mną, a w głowie już rodzą się kolejne. Ten kraj jest piękny i cieszę się niezmiernie, że do niego przyjechałam.

You Might Also Like

0 komentarze