Czy oni są jacyś inni?
17:08
-Za tysiąc stóp skręć w prawo- powiedział GPS.
-Twoich czy moich stóp?- odpowiedziało Czoło.
-Za tysiąc stóp skręć w prawo-
-czyli kurna blaszka gdzie?!-
Tak wygląda każda przejażdżka w miejsce, którego jeszcze nie zdążyłam zapamiętać (czyli prawie wszędzie poza 5 obeznanymi punktami). Bo nawet jak już się wybiorę w miejsce, które kojarzę to albo zamkną drogę albo coś innego i szukaj wiatru w polu. Z gejcy nigdy dobra nie byłam, a tu każda ulica wygląda tak samo. Każdy dom, trawnik, płot, żywopłot takie same. Eh no super, naprawdę duże ułatwienie.
Nazwy ulic są ukryte gdzieś w krzakach wysoko, ale ogarniam powoli. Może kiedyś zajarzę, ile to jest jedna mila, stopa, jard i będę potrafiła określić na oko jakąś odległość. Może, ale szczerze w to wątpię. Na razie, kiedy słyszę o milach i stopach czuję się jakby ktoś do mnie zaklęciami mówił, a ja przecież jestem mugolem albo charłakiem (list z Hogwartu dalej nie przyszedł, halo kto mi pocztę odbiera?). Podejrzewam, że druga strona ma to samo, kiedy mówię o metrach i kilometrach. Serio Ameryko? Skoro tacy tu wygodni wszyscy i leniwi, to nie można było zostać przy uniwersalnych miarach?:)
Absurdach dla mnie, dla nich czymś totalnie normalnym. Bo przecież jak wstajesz i widzisz, że na zewnątrz jest 88 stopni to od razu się budzisz z wytrzeszczem. No bo jak to? Po chwili dociera do ciebie, że to Farenheity, a nie Clecjusze. Nie ugotujesz się, to jeszcze nie są bramy piekieł. Możesz oddychać spokojnie.
Siebie nie ugotujesz, ale jak upiec ciasto? Ha oto jest pytanie. Myślę, że z pomocą będzie musiało mi przyjść Google, gdyż powinnam coś upichcić na comiesięcznie spotkanie z grupą. Będzie to pewnie tak ważne wydarzenie, że zrobię lajfstriming z pieczenia ciasta drożdżowego.
Funty! Kolejna miara. Do tej pory kojarzyły mi się tylko z brytyjską walutą. Choć Brytole też używają innych miar jakoś tego nie odczułam. Nie przypominam sobie, żeby przez te 3 miesiące londyńskiego życia ktoś mówił mi coś o jardach itp. A tutaj słyszę, że hamburgs to zrobiony z dwóch funtów mięcha. Ehe Ok, ważne że zjadliwy.
Jak pory roku Vivaldiego....nie, Klanu tu nie puszczają, ale czas inaczej mierzą. Zamiast, jak normalny człowiek powiedzieć, że jest 14 albo 16:45 to muszę szukać w głowie, że jest czwarta pm. Zanim sobie to przeliczę w główce, to trochę wody w rzece upływa. Zawsze wtedy zastanawiam się, co sobie myśli mój rozmówca...Czy ona aby na pewno zna się na zegarku?
Amerykańska inność to nie tylko miary. Tutaj fraza: bez pośpiechu jest brana głęboko do serca. Nawet fast food jest slow. Serio. Kto by pomyślał, że tu zrodził się McDonalds?! U nas w tym przybytku otyłości nabytej pracownicy zapieprzają jak mrówki w mrowisku, a w Stanach wręcz przeciwnie. 15 minut zbierają zamówienie od jednej osoby, potem idą je przygotować. Po drodze zamienią słowo ze wszystkimi, bo przecież co 15 minut trzeba zapytać Dżona ze stoiska obok, how are u?
No właśnie. Kolejna nowinka, która dla mnie jest totalnie obca. Wszak Polak Polakowi wilkiem czasem jest. Ile razy kogoś pytałam o drogę, słyszałam tylko świst powietrza jak mnie omijał. Albo na do widzenia skierowane do busiarza otrzymywałam a idź w cholerę. Tutaj słyszę nieustannie: Hi, how are u od każdego: sprzedawcy, nauczyciela w szkole, ratownika na basenie, sprzątaczki, parkingowego, człowieka który czeka obok na światłach, w kolejce do muzeum, od pracowników domu pogrzebowego szykujących trumnę do ostatniego wymarszu. Najlepsze jest w tym to, że guzik ich to obchodzi, mówią cześć, bo widzą cię po raz pierwszy, tak żeby się przywitać. A ja głupie dziewczę z dalekiego kraju czasem się zapomnę i nic nie powiem poza dzień dobry. Czasem to miłe, czasem dziwne, czasem denerwujące, czyli po prostu inne.
Transport publiczny- przyznam, że zakochana w krakowskich tramwajkach, które miałam pod nosem i którymi dojechałam wszędzie, praskim metrze, które dowiozło mnie w samo centrum, londyńskich autobusach pędzących przez ulice 24/7, berlińskim Sbahnie i Zugu przemierzających każdy kawałek miasta, przeżyłam SZOK. Twórco JAK DOJADĘ ogarniesz mi proszę Amerykę? Proszę, proszę, proszę! Chociaż Filadelfię. Bo za każdym razem jak mam wsiąść do metra to wyglądam tak:
Żadnej rozpiski przystanków, żadnej informacji w którym kierunku to jedzie i czy na dobrym poziomie jestem, a wejście jak do Ministerstwa Magii. Stacja nr 15 a za chwilę 30. A 16,17,18,19...29? Ej ej ej zatrzymaj się na 22, to mój przystanek! Ehe...nie posłuchał:( Zapewne stwierdzacie, że przecież możesz się głupia trusiu zapytać ludzi o drogę. Hah, no pytałam. I co usłyszałam? Eh no tak tak jesteś na złej stacji, ale w sumie to nie wiem jak Ci pomóc. Skąd jesteś? Z Polski? O wow, opowiedz coś o swoim kraju. Jak Ci się Ameryka podoba? Czemu Filadelfia? Jak już opowiem jak się tu znalazłam to słyszę: powodzenia! Dzięki! GPS help me. Na szczęście nie muszę metra zbyt często używać. Ani autobusu. A to już jest wyższa szkoła ogarniania. Na przystankach nie ma rozkładu. Jeździ w zasadzie kiedy chce. Ludzie wskakują do niego jak do Błędnego Rycerza. Pojawia się i znika. Kierowca krzyczy, drzwi się zamykają i odjeżdża. Skąd wziąć bilet? Przystanki są na środku jezdni, żadnej wiaty...ok. Dobrze, że pociąg jeździ według rozkładu i ma rozpiskę stacji.
Drzwi- otwierają się w drugą stronę. Obiłam czoło nie raz. Nie wszystkie oczywiście, dlatego ciężko się przyzwyczaić. Głównie te w publicznych miejscach, zwłaszcza toaletach. Otwierają się do środka. Why? Nie wiem.
Bankowość. Sam fakt, że dalej używają czeków ( zanim tu przyjechałam myślałam, że to żart). Tak, nie znają szybkich płatności, płatności zbliżeniowej czy telefonem. Nie ma pay u, dot pay, pay pal rzadko działa. Karta bez czipu drukowana jest na miejscu. Jak za dużo wydasz to ci ją zablokują, tak na wszelki wypadek. Użyjesz jej w innym mieście/ stanie to ją zablokują jak nie zgłosisz, że będziesz jej używać gdzie indziej. Przelew z tego samego banku leci standardowo ze dwa dni. Jak płacisz kartą w sklepie to pytają czy resztę wydać w gotówce...wut?! Wgl jeden dolar w banknocie. No początkowo to się ekstra wydaje, ale po chwili ci się w portfelu nie mieszczą. Saszeta wypchana hajsem, pomyślałby kto, że milioner a tu zonk...masz tylko 10 dolców.Im not rich but I live like a millionaire. Serio.
A tak na poważnie to Polska to bankowy raj na ziemi. Serio!! Może poza ikoną mobilności haahahahahahhahaha
Tankowanie z blondynką. Rzecz, która do niedawna przerażała mnie równie mocno jak pusta lodówka na weekend. Odważyłam się ze 3 razy i nakarmiłam swojego forda, rozszalałam się na stacjach (portfel płakał jak tankował)aż przyszła chwila, że za każdym razem jakiś młodzieniec podbiegał zanim zdążyłam wyjść ze swojego demona prędkości i oferował pomoc. Tutaj za tankowanie płaci się zanim się po węża sięgnie. Żaden lajfgłard benzynowy nie wylatuje na powitanie ani ratunek. Self service. Dla tłuka jak ja, pierwszy raz sam na sam z maszyną był mega frustrujący, bo to karta źle włożona albo za wolno, a to kod pocztowy podaj, a to rodzaj karty, a to wybierz które chcesz paliwo...ale przeżyłam. Robię z siebie głupka i pośmiewisko całe życie czemu nie na amerykańskiej stacji?
Btw nie żeby ludzie zatrudnieni na tych stacjach mieli głęboko w poważaniu swoje obowiązki i wciskany milion razy przycisk HELP.
Oni są inni albo to ja jestem inna i nieprzystosowana. Pojechała Czesia do wielkiego świata nie znając podstaw tutejszego życia to ma zagwozdki.
Kto by pomyślał, że takie pierdoły będą mi spędzać sen z powiek... hahahha OJ GŁUPIA TY GŁUPIA TY.
0 komentarze