Paradise czyli kilka godzin w raju dzięki Coldplay

04:11

Doczekałam się koncertu Coldplay na żywo. Tak wiem, byli w Polsce tyle razy, że jaram się trochę jakby odgrzewanym kotletem. Oni byli, ale ja nie byłam. Jakoś tak się nie złożyło, dlatego jak tylko zobaczyłam, że będą w Filadelfii postanowiłam wziąć udział w tym wydarzeniu. Choćby skały srały, nie było możliwości żeby mnie tam zabrakło.

Odpuściłam weekend z host rodziną, mimo że liczyli chyba na moją obecność. Chciałam pojechać serio, no ale to jest COLDPLAY. Sorry, ale w moim małym, przetłuszczonym serduszku zajmują zbyt dużo miejsca, żeby po raz kolejny odpuścić. Poza tym to jest Hameryka, tu się spełniają marzenia, a to było jedno z moich wielu.
Bilet zakupiłam za pierwsze zarobione dollarsy. Nie obchodziło mnie za specjalnie jakie to miejsce, ile na to wydałam i jak tam dotrę ani z kim. I wiecie co? Nie żałuję, bo to jeden z najpiękniejszych wieczorów w moim życiu. 
Począwszy od miejsca- stadionu drużyny futbolowej Eagles. Nie wiem czy są dobrzy, chyba tak. Po raz pierwszy byłam na stadionie tego typu i powiem wam, że całkiem ładny. Nieco mniejszy niż narodowy, ale jaki z niego rozciąga się widok!


taka tam ja i Filadelfia






takie rzeczy się ogląda jak się przychodzi za wcześnie



Jak na Janusza przystało zakupiłam bilet z całkiem niezłą przebitką cenową, widokiem na scenę i miasto z drugiej strony, jedzeniem, pićkiem i kibelkiem w zasięgu ręki (zasiadłam w jakimś klubie Panasonic, trochę Vipami zalatywało...). Jak się ma metr sześćdziesiąt to każde miejsce na wyższym sektorze jest cudowne. Także nie narzekałam, mimo iż moja towarzyszka siedziała sektor nade mną i zapowiadało się, że będę się bujać sama. Niespecjalnie mnie to przejęło, w końcu chodziło o muzykę.


jakby ktoś miał wątpliwość to tak wygląda szczęśliwy człowiek

Na miejsce przyszłyśmy dużo za wcześnie licząc na jakąś strawę. Przeliczyłyśmy się. Nie masz paszportu nie wejdziesz do kanjpy, bo tu sprzedają piwo, a głupi baran na bramce nie umie czytać. Także tego ugasić pragnienie musiałam COLĄ. FLe, no ale jestem w Ameryce. Poprosiłam o najmniejszą jaką mają i dostałam nocnik. Serio. Piłam to cały wieczór i tak nie skończyłam. Przy zakupie nawiązałam konwersację z całą obsługą, gdyż zaciekawił ich mój akcent. Tłumacząc im, czym jest au pair powołałam się na profesję niańki. Urocza kobieta sprzedająca mi ten napój bogów stwierdziła, że sama wyglądam jakbym potrzebowała niańki, God bless u sweetie żebyś się nie zgubiła, samiutka i malutka. Mina na wieść, że jestem starą kopą z ćwierćwieczem na karku bezcenna. Za kolę zapłaciłam kartą visa. 


Zaopatrzywszy się w napój zasiadłam na siedzonku (z poduszką!) i cierpliwie czekałam na koncert. Ludzie zaczęli się schodzić, robić selfie i pić piwo (serio Amerykanom powinno się zakazać spożywać alkoholu, chołota i słoma z butów wystaje). Włączyłam sobie bransoletkę, porozmawiałam z towarzystwem dookoła i zasłuchałam się w supportach. 


Oprócz bransoletki dostałam także przypinkę LOVE i jakąś opaskę wspierającą akcję Chrisa. Nie wiem, o co chodziło ale dawali to wzięłam ( z Polski jestem nie?!). Co się ma zmarnować. 
Supporty okazały się całkiem dobre. Dwie młode dziewczyny z pięknymi głosami. Choć ta druga, zaledwie dwudziestoletnia, rozwaliła mnie trochę z tymi mocnymi tekstami o życiu i motywacji. Eh no sorry dziecko, ale co ty przeżyłaś. Jedną nieudaną imprezę, bo byłaś bez chłopaka i Ci było smutno i teraz pouczasz świat jak żyć. Hahaha  no dobra, ja też niewiele wiem o życiu, ale moje imprezy są udane bo się kończą w McDonalds. Polecam. Ale te motywujące pogadanki to takie bardzo amerykańskie, to wybaczam. W końcu to wymiana kulturowa. Za to towarzystwo zgromadzone wokół mnie okazało się bardzo sympatyczne. Pogadaliśmy i o Polsce i o stanach i o siatkówce, potańczyliśmy i pośpiewaliśmy. Aż miło mi się zrobiło. Nie tylko wódka łączy ludzi, muzyka też.
W końcu wybiła 21 z minutami i na scenie pojawił się on. Chłop jak marzenie, co z tego że nie urodziwy jakoś wybitnie, ja też urodą nie grzeszę. Ten głos! Ta energia sceniczna! No i ten tekst na wejście, że kto to widział żeby woda i piwo były taki drogie. Chris, masz w sobie coś z Polaka. Nie chcesz naszego obywatelstwa?

Ale wracając do koncertu, zajebisty. No inaczej tego opisać nie umiem. Świecące bransoletki, mnóstwo fajerwerków, balonów i genialne wykonanie na żywo . Do tego akustyczne wykonanie Streets of Philadelphia na maleńskiej scenie pośród tłumu. No miód dla uszu i duszy. Zabrakło mi jedynie Up in Flames, ale i tak serduszko się radowało. Au pair wcale nie musi chodzić do Starbucksa żeby wieść szczęśliwy żywot! Srał pies na te wszystkie stereotypy.










A do tego ten widok! 



Zdjęcie tego nie oddaje ale na żywo wierzcie mi widok niebywały. Manhatan to nie jest, ale równie pięknie.
Nagrałam ile się dało, bo padł mi telefon. Będę słuchać jak mi będzie smutno. Lepsze to niż wiadro lodów. 
Patrząc na to wszystko, słuchając tej muzy i ciesząc się każdą chwilą w towarzystwie beztroskich Amerykanów przeszła mi przez głowę myśl, że może moim miejscem na ziemi nie jest już Londyn a Filadelfia...? 
A wszystko przez Coldplay, znowu...
Quo vadis Czoło?





You Might Also Like

0 komentarze