On, Ona i dzieciaki
20:06czyli o mojej rodzinie goszczącej.
Miałam o nich nie pisać, bo to trochę jak obgadywanie za plecami na dodatek w języku, którego nie znają. Jeszcze sobie przetłumaczą za pomocą google i wyjdzie, że Bijonse to Beata Kozidrak a Zakopane to Las Vegas. Ale na studiach mówili: musisz rozumieć potrzeby swoich klientów ( tak drogi odbiorco jesteś odczytywany w kategorii klienta). Zatem przedstawię wam po krótce moją nową rodzinę goszczącą. Show must go on.
Jeśli oglądaliście wiele filmów amerykańskich, no przynajmniej Kevina (nie wierzę, że istnieje ktoś, kto nie widział Kevina), to jakiś tam obraz typowej, amerykańskiej rodziny macie. Duży dom, dużo dzieci, jakieś zwierzę, duży van w Polsce zaliczany do karawanowatych, perfekcyjnie przystrzyżony trawnik i biały płot.
Są też rodziny bogaczy, takie których perypetie śledzi cały świat i w których cężko się połapać. Żona jest siostrą, macochą, babką i matką brata syna swojego męża. Albo ojciec/ ojczym zostaje kobietą i ma się dwie matki. Co kto woli.
Jeśli oczekiwaliście takich ekscesów to was zawiodę po trosze. Moja rodzina goszcząca (to chyba najgłupsze tłumaczenie z angielskiego jakie słyszałam, gorsze niż Dirty Dancing), liczy 3 osoby: matkę goszczącą, ojca goszczącego i syna goszczącego. Jest też pies goszczący.
Ej serio, kto wymyślił te głupie określenia?! Swoją drogą ciekawe jak po polsku będzie au pair...niańka w domu mieszkająca?:D
Ale za bardzo odbiegam od tematu.
Moja rodzina przyjęła mnie pod swój dach po kilku rozmowach na skype i kilku mailach. Jadąc już ze szkoły na Long Island dalej nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jakby nie było, człowieka przez ekran nie wyczujesz. Myślę, że te same obawy miała druga strona. Kto by chciał ze mną mieszkać?:D:D:D Pare osób już próbowało, możecie zapytać o wrażenia:)
Szybko okazało się, że nie ma się co stresować. To bardzo mili, życzliwi i cierpliwi! dla mnie ludzie. Serio. Mimo fatalnego początku, czyli uszkodzonego samochodu, zgubionego portfela i podtopionego dziecka. Heh można rzec: Czoło w dom, cukier i noże do szafy. Co prawda, zawsze odwalę jakąś manianę, ale prędzej spodziewałam się jakiegoś cyrku na lotnisku, kilkugodzinnego przesłuchania przez FBI, CIA, NCIS, CSI, KFC, MTV, CCC POLSAT, a nie serii niefortunnych zdarzeń w domu goszczącym, ale ok. Przynajmniej mieliśmy jakieś podwaliny do pierwszych rozmów. Dobrze, że nie nazwali mnie chodzącą katastrofą, tylko obrócili wszystko w żart (ja na ich miejscu pewnie buchałabym parą jak stara lokomotywa, nerwa miała przez miesiąc i znienawidziła niańkę w domu mieszkającą za sam fakt, że żyje- kwoli ścisłości nie przyłożyłam bezpośrednio ręki do tych wypadków, po prostu byłam zawsze obok...)
Także na powitanie dostałam transparent ( z dobrze zapisanym imieniem WOW i szacun, nie wszyscy ogarniają ten trudny trzy literowiec tutaj),
dużo wolnego czasu dla walki z jet lagiem, rundkę po okolicy (która jest naprawdę śliczna jak z obrazka!), wycieczkę do sklepu po co mi tylko się zamarzy i czas spędzony z rodziną, żeby się poznać.
I tak jest do tej pory (odpukać). Wiem, że mogę pytać o najgłupsze pierdoły, prosić o tłumaczenie jak dla debila(dzięki ci Panie za tę ich cierpliwość, widzę jak czasem przez myśl przechodzi im fraza: idiots, idiots everywhere, ale tego nie pokazują, nadal są mili- podziwiam), szanują moją prywatność i nie krzyczą, nie wrzeszczą, nie wiszą nade mną, żywią i mówią dzień dobry (jaka to miła odmiana od życia w korporacji).
Teraz o host dziecięciu. Mały T. ma 3 lata. Początki jak to początki, bywają trudne, ale idzie nam coraz lepiej. Nie rozumiem części z tego, co mówi, ale dogadujemy się. Obawiam się, że jak pójdzie do szkoły to będzie mówił takim łamanym angielskim jak ja.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale nie jest też trudno. To naprawdę dobre i kochane dziecko (odpukać). Czasem się drze, grymasi, ale to dziecko. Ja też tak mam, a jestem większym dzieckiem.
Zna wszystkie stacje benzynowe więc nie zginiemy śmiercią męczeńską gdzieś przy drodze żebrząc o benzynę (prędzej na stacji usiłując porozumieć się z machiną). Ma swoją rutynę, swoje ulubione jedzenie i swoje zajęcia, do których musiałam się dopasować. Mimo iż czasem krzyczy z rańca: No Ewa, go to sleep, poleca mi zostać w drugim pokoju, to wciąż go lubię, bo zaraz przychodzi z uśmiechem, żeby się przytulić.
PRACA Z AMERYKAŃSKIM TRZYLATKIEM JEST NIEBEM NA ZIEMI W PORÓWNANIU Z PRACĄ Z PSEUDO FINANSISTAMI Z KORPORACJI. Sorry musiałam wypluć trochę żółci, ale dopiero teraz czuję, że moja praca, jaką by nie była, ma sens i jest doceniana. Ułaaa poszło na poważnie. :D
No dobra teraz trochę o domu goszczącym. To duży, stary amerykański dom. Podłoga zgrzypi czasem, czasem dzwonek zadzwoni bez przyczyny, a ja się budzę o 3 rano bez powodu (no to albo jet lag albo demony!). Jest też piwnica, a jak wiadomo w amerykańskiej piwnicy mieszka zuo...
Za dużo filmów i sezonów Supernatural chyba. Dean, co żeś mi uczynił?
Dom goszczący znajduje się w pięknej okolicy. Pełno tu starych, dużych domów, rezydencji pochowanych w krzakach ( Stefan Król też nie pomaga ze swoją literaturą), urokliwych parków, lasów, a nawet kawałek wsi. Wszystko to sprawia wrażenie małego, turystycznego miasteczka zamkniętego w dużym mieście. Życie jak w Madrycie można rzec. I was born in Czepek jak nic.
Żadna z powyższych hawir nie jest moja, tylko takie tam z sąsiedztwa wrzucam. Bo są ładne. Coś jeszcze chcecie usłyszeć o rodzinie goszczącej?
0 komentarze