3 tygodnie i 5 stanów

19:56


mknę przez ten kraj jak pendolino z Krakowa na wybrzeże. Jak tak dalej pójdzie zobaczę wszystkie 51 landów. Co prawda, jak na razie odwiedziłam te, o których nawet mi się nie śniło i nigdy nie zamierzałam się tam udać, ale widać życie lubi płatać figle i to całkiem przyjemne! Ale 5 stanów to nie tylko obszar geograficzny, ale także emocjonalny. Wszak taka podróż wzbudza wiele emocji, nawet u mnie, człeka który ma zbyt wyj****e na wszystko dookoła. 

Zaczęło się od stanu Nowy Jork, a dokładniej NYC i Long Island. Następnie podróż przez New Jersey (na Jersey shore przyjdzie jeszcze czas- podobno mają tam nieziemskie plaże!), aż dotarłam do Pensylwanii, gdzie przebywać będę przez dłuższy czas. Jednak zanim zabrałam się za odkrywanie uroków tego stanu (przypadkowo odkryte tereny zielone, parki i inne cuda, bo się zgubiłam się nie liczą), trafił mi się trip do Maryland (God bless Couchsurfing!) przez Delaware ( raj na ziemi, bo podatek tutaj wynosi cale 0%!).


No dobra, ale co jest w tym Maryland, że postanowiłam porzucić łoże wczesnym rankiem w niedzielę i udać się w 2 i pół godzinną podróż? Assasteague State Park, czyli park narodowy na małej wyspie nad Atlantykiem. Park ten słynie z dzikich kucyków, które hasają sobie po piasku.

Szczerze mówiąc nie spodziewałam się ich spotkać. Bo niedziela, ludzi jak mrówek, prędzej liczyłam ujrzeć krajan z parawanami, a nie dzikie kucyki. A tu zonk. Pierwsze trzy kroki po piasku a oczy me skierowały się nie na ocean (który widziały po raz pierwszy w takiej otwartej odsłonie) a na stado dzikich koników wypinających swe zady do słońca. Szok w trampkach i niedowierzanie, wow wow wow i decyzja: idę, zrobię sobie selfie z koniem. W sumie to nie musiałam podchodzić, bo same przyszły. Grzecznie pozowały aż dopasuję swój niezgrabny ryj do ich pięknych paszczy. A potem wydarzyła się rzecz niesłychana, owe kucyki podreptały przez legowiska zebranych plażowiczów i przeczesały ich plecaki i lodówki ( tak, france potrafią otworzyć lodówkę samochodową) i wszamały, co było. Ludzie krzyczeli, piszczeli, polały się nawet łzy. Straż wybrzeża stała niewzruszona i pilnowała żeby konikom nie stała się krzywda. I sumie to dobrze. Wszak to ich teren. 
Przyszło ich naprawdę wiele, jednak początkowy zachwyt minął szybko, gdyż moją uwagę skradł ON. Wielki, nieposkromiony, piękny, lśniący w słońcu, przyjazny choć grający niedostępnego ,ocean. Wymieniliśmy pierwsze ukradkowe spojrzenia, trochę nieśmiało próbowałam zapytać, co tam, jak tam u niego, ale w odpowiedzi słyszałam tylko szumy. Tak, pewnie przez ten akcent nie mogliśmy się porozumieć. Zdziwiona, że jako jedyny napotkany przeze mnie w USA nie zapytał: Hi, how r u?, tylko z grubej rury postanowił pokazać, co kryje w swoim wnętrzu. Romantyk się znalazł, haha. Nie wygląd się liczy a dusza. Srata tata. Tak oto moje stopy ugrzęzły w piachu, nogi zderzyły się z muszelkami wielkości dłoni a pysk skosztował słonej wody. Heh no i skończył z nieśmiałymi podchodami. Po pół godzinnym pluskaniu się postanowił przywalić z grubej rury. Puścił na mnie jedną z tych fal, na której ludzie dosiadają desek i suną w stronę brzegu (ja tego raczej nigdy nie zrobię), porwał w uścisku i wyprzytulał za wsze czasy. Tak oto zażyłam pierwszej kąpieli w oceanie, jednak po tym niefortunnym zdarzeniu potrafił się zachować!  Ma klasę, eh Ci Amerykanie. Wyniósł mnie na brzeg. Gdyby nie fakt, że cała byłam w piachu to pewnie pękłabym ze śmiechu. Podobnie przywitało mnie morze, kiedy widzieliśmy się po raz pierwszy 15 lat temu ( matko córko i sąsiadko jestem stara jak Wierzba z Pocahontas).

Skoro zaliczyłam pierwszego nura to trzeba było się też spalić na skwarkę, w czerwonym zdecydowanie mi do twarzy. Tak, ten świński blond z odrostem, pucki na facjacie i czerwień to idealny zestaw! Słońce tutaj praży jakoś mocniej, albo moje śmietanowate cielsko, które Słońca nie widziało 3 lata, oszalało. Ale żeby nie było, na koniec dnia zobaczyłam stado delfinów! Patataj sobie robiły całym stadem, ja to mam jednak szczęście! 
A co do Delaware, to mały stan, odwiedziłam w nim tylko McDonalds (hahahha). Nie polecam, knajpy oczywiście, bo widoki takie jak u nas, pola, lasy, czasem dom i sklep :)
Eh piękny jest ten kraj!
Jednak jak wspomniałam we wstępie, 5 stanów to również 5 stanów emocjonalnych jakie mi towarzyszą odkąd wsiadłam do samolotu. Od ekscytacji nowym światem i nowym życiem, przez radość (tutaj wszyscy się cieszą z każdej pierdoły), stres (pierwsza jazda metrem, zgubiłam się oczywiście), lekkie! zniechęcenie (kiedy moje host dziecię marudziło od rana, a ja nasłuchałam się Myslovitz i postanowiłam się pomęczyć psychicznie) do spokoju (kiedy wieczorem zasiadłam z host rodziną i obejrzeliśmy Harrego Pottera). 3 tygodnie to mało i dużo zarazem. Czas leci szybko, choć nie mam pojęcia, jaki jest dzień tygodnia ani jaka data. Czuję się jakbym tu była lata świetlne, a tak naprawdę jestem jeszcze ścieżynką. 
AAA pewnie zauważyliście, że próbuję zmienić wygląd mojego bloga, co by wyglądał profesjonalnie. Idzie mi to jak krew z nosa, ale niedługo się ogarnę. Na razie uważajcie na rozłożone rusztowanie :)

You Might Also Like

0 komentarze