Amerykańskie naleśniki

18:50

czyli rzecz, o której śni każdy Polak obejrzywszy Siódme Niebo, Fałszywą Dwunastkę czy Pełną Chatę. Widzimy te wielkie, grube placki polewane syropem klonowym i oblizujemy wargi. Cieknie nam ślinka na samą myśl, że coś takiego istnieje i patrzymy na te nasze płaskie, przypalone naleśniory z dżemorem z Biedronki zderzając się w ten sposób z brutalną rzeczywistością, bo w Ameryce to mają takie wypasione.


Zjedzenie amerykańskich naleśników stało się jednym z najważnijeszych punktów na mojej liście rzeczy do zrobienia w Stanach. Bo być tutaj i ich nie spróbować to tak jak mieszkać w Krakowie i nigdy nie zwiedzić Wawelu. 

Zamku Królów Polskich wciąż nie zwiedziłam, więc obawiałam się o powodzenie tej misji. Liczyłam, że na lotnisku JFK przywitają mnie naleśnikiem i hamburgerem, jednak przeliczyłam się okrutnie. W szkole treningowej też nie było naleśniorów, więc zaczęłam tracić nadzieję.

Pierwsze zderzenie z naleśnikiem

Jednak z pomocną ręką przyszła mi matka goszcząca. Tożto na pierwsze śniadanie przygotowała właśnie słynne, amerykańskie naleśniki z borówkami i syropem klonowym. No niebo w gębie. Rozpływały się w ustach jak wedlowska czekolada. Zachwycona faktem, że skosztowałam tego smakołyku zapytałam o sposób przygotowania. Przekonana byłam, że tu z babki prabaki przekazuje się sekretne receptury, których żadna strzegąca ogniska domowego amerykańska gospodyni nie zdradzi. Jakaż głupia i naiwna się okazałam! 


Owe super naleśniki robi się z proszku! Jak wszystko inne tutaj! Dodaje się mąki i mleka i gotowe. Do niektórych tylko wodę. Podejrzewam, że jakby dodać tony cukru i proszku do pieczenia do naszych, polskich naleśników efekt byłby ten sam. Zawiodłam się trochę, ale z drugiej strony smakowały naprawdę dobrze, więc wybaczyłam fakt ich pochodzenia.

Kiedy Czoło bierze się za naleśniki

Raz czy dwa nawet uraczyłam swoich gości owym przysmakiem. Też chciałam zrobić z borówkami. Zmiskowałam wszystko i wyszły naleśniki borówkowe a nie z borówkami. Ale dobra świnia wszystko zje.




Naleśnik w rozmiarze XLUSA

Przyszedł jednak czas skosztować słynnych naleśników  w jednym z barów śniadaniowych. Spodziewałam się wielkiej porcji, ale nie aż tak. To, co dostałam przerosło moje oczekiwania. Zamówiłam trzy, standardowo. Wykarmiłabym tym Afrykę i pół Polski. Ale zjadłam prawie wszystko, licząc że pójdzie  w tyłek. Nie poszło. Ale brzuszek nie narzekał, w końcu trzeba zebrać sadło na zimę.

Kiedy zobaczyłam owy talerz serducho urosło mi 3 razy. Tyle dobroci tylko dla mnie. I do tego cały dzbanuszek syropu klonowego! Zastanowiło mnie jednak czemu nie dali bitej śmietany i jakiegoś owocka, ale potem doczytałam w menu, że za to się płaci. A niech was dunder świśnie. Ze wszystkiego byście zdzierali! I jeszcze napiwek im daj! Pazerne Amerykany.


Rozkroiłam. Ciężko było wykonać ruch nożem i odkroić małą część na spróbowanie, ale nie mogłam się doczekać. Zwłaszcza, że przygotowanie ich zajęło prawie 30 minut.  Nie wiem czy to Skłodowska Curie robiła czy jak, ale sama chemia. I chyba mrożone z mikrofali. Suche, zapychające i przysparzające o ból jelita grubego. A tfu! Nie ma to jak nasze, polskie naleśniczki z powidłami! Albo serem białym! Omonom może sobie kiedyś upichcę. Amerykańskim na razie podziękuję.

You Might Also Like

0 komentarze