American Football!
19:52czyli sport nr 1 w USA. Nie obchodzi ich nasz futbol, siatkówka czy ręczna. O tej ostatniej to chyba nawet wielu z nich nie słyszało. Tak jak w Brazylii piłka nożna jest religią, tak w Stanach jest nią futbol. Istotny jest jeszcze baseball, ale z racji, że jest nudny, nie upatruje się go jako sportu nr 1. Jako uczestniczka wymiany kulturowej musiałam zobaczyć taki mecz na żywo.
Udało się to, bo jestem dziekiem w czepcu urodzonym. Mecze futbolowe są bardzo drogie (najtańszy bilet przewyższa zazwyczaj moją tygodniową wypłatę), a i nie każde miasto ma swoją drużynę ( o superbowl walczy chyba 16 drużyn na 51 stanów). Na szczęście w Filadelfii od lat grają Eagles a ja dostałam bilet za free. Tyle wygrać!
Jaki kraj taki futbol
Amerykanie są inni we wszystkim. Inne miary, godziny, samchody. Nie inaczej jest ze sportem. Kiedy cały świat futbolem nazywa piłkę nożną, oni określają tak dziedzinę, która łączy w sobie kopaną, ręczną, zapasy i rugby. Coś, co początkowo wydawało mi się głupie okazało się być całkiem interesujące. Siatkówki mi to nie zastąpi, ale obejrzeć raz za czas można. Nie jest to takie trudne do zrozumienia nawet dla Eurpejki, wbrew temu, co myślą Amerykanie. W końcu jeśli oni to kumają, to czemu my mielibyśmy mieć z tym problem? O jednym jednak wciąż zapominam: nożna to socer. Jak nazywam ją futbolem to nie rozumieją, o co mi chodzi i od razu poprawiają. Okej okej,wasz kraj, wasze zasady.
O co w tym wszystkim chodzi?
Heh ekspertem nie jestem, ale po kilku meczach zaczełam łapać co i jak. Oglądając futbol amerykański po raz pierwszy, nie potrafiłam zrozumieć, co interesującego i ekscytującego jest w meczu, w którym banda grubych facetów w obcisłych leginsach biega po boisku i rzuca się na siebie z impetem. Jakby nie można było od razu rzucić piłki do bramki i po sprawie. Otóż jak się okazało, rzucenie piłki do bramki nie jest tym, czego oczekuje tłum i co gwaratnuje punkty.
Jak w każdej innej grze zespołowej, w futbolu amerkańskim też występuje rozrgrywający, który wymyśla taktykę prowadzenia gry. Generalnie celem każdej z drużyn jest touchdown- czyli dostarczenie piłki za linię końcową. Każda ma 4 próby, w czasie których przeciwnik robi wszystko by uniemożliwić zdobycie punktów. Rzucają się więc po sobie, przewracają i wydzierają piłkę. To tak oczywiście w skrócie, bo zasad jest wiele, ale uwierzcie mi- składają się w logiczną całość. Osobiście uważam nawet, że futbol amerykański jest znacznie ciekawszy niż nasz.
Generalnie wygrywa ten, kto zdobędzie większą liczbę punktów. Jeśli jest remis to rozgrywa się dogrywkę. Zamiast kartek sędzia rzuca flagą, co skutkuje przesunięciem drużyny w tył, czyli mają większy dystans do pokonania żeby zdobyć touchdown.
Mecz sklada się z 4 cześci, po dwóch nastepuje przerwa, podczas której drużyny schodzą do szatni. Każda ma także do wykorzystania czasy. W obu drużynach gra 11 zawodników na różnych pozycjach, możliwe są zmiany, zależy czy atakują czy bronią. Istotną rolę pełni rozgrywający, który przy okazji jest kapitanem drużyny. Maksymalnie w jednej próbie można zdobyć 7 punktów i do tego wszyscy dążą. W dużej mierze gra polega na rzucaniu piłki i umiejetnym bieganiu z nią po boisku, tak by nie wydarł jej przeciwnik. Kopie się tylko na rozpoczęcie rozegrania w wybranych sytuacjach lub po touchown/ przy 4 próbie.
Jakieś dziwne te bramki
Niby są dwie, ale jakoś nikt nie skupia się na tym, by kopnąć do nich piłkę. A przynajmniej nie w pierwszych trzech próbach. Przypominają kwadartową literę U i mogą dać drużynie 3 lub 1 punkt, zależy kiedy piłka do nich trafia. Jeśli drużynie uda się dostarczyć piłkę za linię końcową, otrzymuje 6 punktów i szansę na siódmy poprzez kopnięcie piłki do bramki z jakiejś tam odleglości. Jeśli w 3 próbach nie udało się zdobyć touchdown, drużyna ma szansę na 3 punkty jeśli kopnięcie w stronę bramki jest trafne. Nie ma bramkarzy, liczą się umiejętności i szczęście kopiącego. Mimo iż bramka jest duża, często gęsto piłka do niej nie trafia.
Zawodnicy
Próżno szukać tutaj Bechamów czy Fabregasów, bo pierwsze mają na głowach kaski, a po drugie są grubi, ogromni i raczej nie urodziwi. A jak się juz jakiś przystojny trafi, to siermięga jakich mało i nikt go nie lubi. Nawet dla Amerykanek uroda zwodników nie jest istotna. Ja się zatem pytam, jak one mogą oglądać te mecze trwające ponad 3godziny?! Na co patrzą?:D
Zawodnicy sami w sobie są dośc różni. Jedni są dobrze zbudowani i wysocy, inni chudzi i malutcy, a jeszcze inni grubi jak bele. Zazwyczaj Ci najwięksi służą za obrońców, a kurduple przemierzają boisko z piłką w ręku. Wszyscy wyglądają komicznie w tych obcisłych gaciach i wielkich koszulkach z ochroniaczami, zwłaszcza jak mają długie włosy. Wówczas mam wrażenie, że po boisku biegają kobiety, co jest niemożliwe ze względu na brutalność tego sportu. Ja raczej myślę, że jakby dać babom pozwolenie na grę w futbol amerykański zaczeły by się szarpać między sobą i zapomniały, że chodzi o zdobywanie punktów. Przynajmniej ja bym grała tylko po to, by komus lutnąć.
Czy im nie zimno?
Patrzycie na mnie wyzawijaną w kocykowy szalik i pewnie zastanawiacie się, jak zawodnicy dają radę biegać po boisku w krótkim rękawie, kiedy jest tylko 12 stopni. Po pierwsze: Amerykaie to ludzie, którym zawsze ciepło, po drugie przy murawie stoją duchawy grzejące, po trzecie mają takie małe ręczniko kocyki, którymi dogrzewają sobie dłonie. Zazwyczaj wkładaja je w tylną kieszeń spodni. Sezon zaczyna się we wrześniu a kończy w lutym, więc na niektórych meczach może być naprawdę zimno! Poza tym przy boisku rozstawione są rowerki stacjonarne, na których dogrzewają się rezerwowi.
Jaki kraj takie orły
Orzeł jest nie tylko w polskim godle, ale i w amerykańskim. Ptak ten jest też symbolem filadelfijskiej drużuny - Philadelpia Eagles. Drużyna raczej ze środka tabeli z tendencją ku dołowi. Oglądając ich mecze mam wrażenie jakbym patrzyła na Resovię- masa błędów własnych. A to im piłka z rąk wyleci, a to niby ją złapią ale zaraz upuszczą, a to w ramach odwetu za poprzednią akcję wysuną komuś z bara i bach flaga. Do tej pory przegrali 4 mecze na 9 rozegranych. Zobaczymy, co to będzie, ale na pewno nie superbowl. Prezentują się przywoicie i mają polski akcent (zawodnik o nazwisku Wiśniewski).
Kibice
Mówi się, że Polacy są najlepszymi kibicami na świecie. Ktoś, kto to powiedział nie widział fanów Eagles. O tym, że są dumą dla całego miasta nie trudno się domyślić. Od początku sezonu wspiera ich lokalny transport dodając zawsze "go Eagles" do wyświetlanych nazw przystanków. Są na kubkach w McD i DD, lokalnych mediach, barach i pubach. Sporą grupę wsparcia mają także w New Jersey z racji lokalizacji (Phila znajduje się na granicy 3 stanów). W weekend meczowy fani orłów są wszędzie. Dumnie prezentują swoje barwy i piją za zdrowie dużyny spore ilości trunków w sobotnie wieczory. W niedzielę bieżą na mecz razem z całymi rodzinami. Każdy ma na sobie coś związanego z drużyną, a przynajmniej jej oficjalne barwy (zielony, czarny, biały).
W przeciwieństwie do polskich kibiców, tutejsi nie pałają nienawiścią do przeciwnika. Nie ma zamieszek, bójek ani nawet przywar kierowanych w stronę drużyny przeciwnej. Nikt nie trzęsie metrem i nie niesie ze sobą maczety. Na stadionie doping trwa cały czas, wszyscy znają przyśpiewki i dopingują drużynę bez względu na wynik. Jak jej nie idzie to buczą wyrażając tym swoje zdanie na temat gry. Po każdym touchdown jest czas na piosenkę, taniec i okrzyk: przeliterowane EAGLES. Jeśli sędzia ma gorszy dzień i źle prowadzi grę dostaje głośną informację zwrotną od trybun: SĘDZIA DUPEK. Drą się wszyscy, najbardziej kobiety. Klną, machają rękami i wstają na krzesłeka. Trochę jak ujadające jamniki.
Jednak kiedy wiadomo, że wynik już się nie zmieni, kibice opuszczają stadion. Widomo trzeba zrobić siku a potem będzie kolejka, dotrzeć na parking albo do metra, zająć sobie miejsce w knajpie obok żeby był czas na browara. Zatem ostatnie minuty oglądają bardzo przerzedzone trybuny.
Sektor piknik
Czyli miejsce dla ludzi, którzy bez jedzenia nie wytrzymają. Pada pierwszy gwizdek, a Janusz już idzie po piwo i hot doga dla Brajana i może frytki dla Grażyny. Tak to wygląda w Polsce. W USA sektor pikników obejmuje cały stadion. Tutaj przychodzi się na mecz, żeby zjeść pizzę, hot doga albo karbowane frytki. Pije się piwo albo colę. NE MOŻESZ BYĆ NA MECZU FUTBOLOWYM I NIE ZJEŚĆ NICZEGO. Dobrze, że mają też gorącą czekoladę, bo niby słonko itp ale listopad to jednak listopad.
Jak wygląda taki mecz?
W najprostszy sposób ujmując, banda 11 facetów lata za piłką przez 3 godziny. A wszystko po to by pokazać reklamy. Czas poświęcony na grę wynosi nieco ponad godzinę, jednak na potrzeby telewizji robi się przerwę co chwilę. Bardziej wkurza to jak ogląda się na małym ekranie, ale na stadionie również. Gra przerywana co parę miut traci na emocjach. Nie ma takiej atmosfery poruszenia i zdenerowania jak na siatkówce na przykład.
Mecz z perspektywy Czoła
Widziałam mecze futbolu w telewizji kilka razy, właściwie oglądam je w każdą niedzielę o 13, jednak na żywo robi to znacznie lepsze wrażenie. Zacznę od tego, że trafiłam na mecz zaraz po Dniu Weterana, więc i oprawa całego widowiska była wyjątkowa. Zaczęło się od wprowadzenia żołnierzy, wielkiej na całe boisko flagi i uroczystego odśpiewania hymnu USA. Zawodnicy wbiegli na boisko w asyście fajerwerków, które pojawiały się po każdym zodbytym przez EAGLES punkcie. Ponadto nad stadionem przeleciały odrzutowce. Samo boisko jest nieco mniejsze niż nasze boisko piłkarskie ale stadion ma rozmary porównywalne z narodowym. Ja siedziałam w rzędzie 8, czyli mogłam popatrzeć zawodnikom w oczy. Mogłam teoretycznie, bo jestem z metra cięta a rozjuszony tłum oglądał mecz najczęściej na stojąco. Jako, że jeden z mouch ulubionych Amerykaninów jest wiernym fanem Eagles i tłumaczył mi, o co biega milion razy, zasady gry i nazwska kumałam mniej więcej. Bez tego byłoby ciężko załapać, co dzieje się na boisku i gdzie jest piłka. Wszystko działo się tak szybko, że widziałam tylko wielkie cielska opadające na siebie co rusz. W telewizji to przynajmniej pokazują na żółto linię, za którą powinni dotrzeć by rozpocząć kolejną próbę rzutu z mniejszej odległości. Na stadionie tego nie było, więc w dużej mierze odgadywałam, co się dzieje z reakcji zebranego tłumu.
Jeszcze się mecz na dobre nie zaczął a Dżon i DŻery siedzący obok, ogromnie grubi Jankesi, wyruszyli po strawę. W zasdzie tłum migrował za jedzeniem non stop. Widziałam przed sobą tylko wielkie cielska rosłych Amerykanów i ich dziarskie uśmiechy. Lepsze to niż zad niespecjalnie kształtny Dżejsona siedzącego przede mną, który wstawał za każdym razem jak tylko "nasi" dotknęli sie piłki. Zresztą z Dżonem miałam na pieńku już od początku, kiedy to przyszłam i próbowałam otworzyć swoje krzesełko. NIe dało się, bo Dżon nie mieścił się w swoim. Możecie sobie wyobrazić jak wisiłam półdupkiem na tym krzesełku przez 3h, bo musiałam się podzielić miejscem z Dżonem.
Mimo iż gra trwała 3godziny, zleciało mi to bardzo szybko. Zaczęli dobrze, pierwszy touchdown padł niecałe 15 minut po rozpoczęciu gry, potem zaczęli grać ja Resovia, aż w końcu zebrali się w sobie i wygrali mecz w całkiem ładnym stylu pokonując drużynę Atlanta Falcons 21:15. W przerwie meczu zatańczyli Marines, czyli było na co popatrzeć! Swoją drogą to super pomysł, bo ile można patrzeć na rozebrane cheerliderki tanczące do usytasy disco. Żołnierze zatańczyli swoje musztry pod nazwą "cichy taniec" i zrobili znacznie lepsze szoł niż tancerki. W przerwie pojawił się też klub kibica, czyli oficjalna orkiestr zespołu, ktora nie tylko zagrała na bębnach ale także odtańczyła swój układ choreograficzny. Po każdym zdobytym touchdown tłum śpiewał oficjalną piosnkę zespołu, leciały faerwerki, a grubi chłopcy przemierzali boisko dzierżąc flagi z godłem.
Wrażenia: super! Cała oprawa, mecz i zachowanie kibiców na wielki plus. Dostałam taką małą namiastkę zabawy jaka trwa na meczach siaty w Polsce. Bawiłam się wybornie mimo rozkładającego mnie przeziębienia i zakazu wnoszenia torebek. O ile rozumiem zakaz wnoszenia plecaków i wielkich toreb, tak zakaz wniesienia torebuni mniejszej niż moja nerka z zapasem chusteczek i portfelem był dla mnie totalnie niezrozumiały. Torebunię musiałam schować do schowka (15$) a swoje skarby skryć w plastikowej siatce. Tak moi drodzy, wędrowanie z siatką to nie jest polski wymysł, a moda rodem z USA.
Czy warto wydać kupę kasy żeby zobaczyć taki mecz? Ja nie wydałam więc uważam, że tak. Hahah, ale pod warunkiem, że rozumie się zasady a drużyny są na dobrym poziomie. Fajna zabawa, ciekawe przeżycie i kolejny element amerykańskiej kultury, którego u nas nie można doświadczyć.
Ja bawiłam się śwetnie i do tego zgarnęłam oficjalny ręczniko kocyk! Poniżej macie krótki film obrazujący cały mecz i mnie jako kibola:)
0 komentarze