cukierek albo psikus

01:27

czyli Halloween. Nareszcie nastał ten dzień - ostatni października. Duchy, dziady i potwory wyszły z szafy i zaczęły zbierać cukierki. Niestety moja metryka nie pozwala mi na ten rodzaj aktywności, więc musiałam poszukać imprezy dla dorosłych. Zamiast słodyczy było whiskey, więc też dobrze.


W zasadzie święto duchów obchodzi się tu cały miesiąc, ale główne wydarzenia miały miejsce w weekend, bo niestety nikt wolnego na zbieranie cuksów nie daje. Poza halloweenowymi dekoracjami domów i ulic można było skorzystać z licznych rozrywek w stylu nawiedzonych domów, więzień, szpitali czy labiryntów na polach kukurydzy.

O Halloween mówili w kościele i w szkole. W zasadzie dzieci były przygotowywane już od dwóch tygodni na to wydarzenie. Mały T. codziennie przynosił inną dynię pomalowaną na różne sposoby oraz mnóstwo innych halloweenowych wyrazów sztuki. Cały tydzień jedliśmy halloweenowe jogurty, wafle, banany. Szkolne korytarze przyozdobiły pajęczyny, nietoperze, dynie i inne cuda zrobione przez dzieciaki. Była też parada. Moje dziecię było robotem. Świecił się jak choinka przed Galerią Krakowską, więc wygrał tę maskaradę. Widok poprzebieranych brzdąców, które śpiewają straszne piosenki bezcenny. Serio. Małe potwory wyglądały naprawdę uroczo, ale ile przy tym radości!


Swoją drogą miło było zobaczyć szkolne przedstawienie takie różne od naszych, polskich. Szkoda, że ja nie obchodziłam święta duchów w ten sposób będąc gówniakiem. Na pewno byłoby wesoło i nie musiałabym tańczyć z Jaśkiem, jak na balu przebierańców w 3 klasie szkoły podstawowej nr 5. Nikt nie zrobiłby mi głupiego zdjęcia, z którego rodzina śmiała się będzie nawet w trakcie mego życia pozagrobowego.

Cukierek albo psikus

Czyli dajcie nam słodycze! Rzecz niesłychana i nieco dziwna dla ukatolicznionej dziewczynki z dalekiej Polski. Na czym to polega? Generalnie na chodzeniu po domach obcych ludzi, których zazwyczaj się nie zna i zbieraniu cukierków. Po prostu wbija się do kogoś na działeczkę, dzwoni na dzwonek, rzuca hasło "cukierek albo psikus" i jest!  Bierz co chcesz, ile chcesz! Fajna zabawa dla dzieci. Nikt nikogo psem nie szczuje, nie klnie i nie wyrzuca. Wszyscy są mili i cieszą się jak ja na widok lodów. Naprawdę szkoda, że u nas się  tego nie praktykuje. Sama bym poszła! Choć dzieci biegały już w weekend ze swoimi koszykami, ja towarzyszyłam małemu T. dopiero w dziejszych łowach. Czad! No czyż nie jest najsłodszym brzdącem (zaraz po moim siostrzeńcu) na świecie?!



W zasadzie nie wiem, kto ma więcej frajdy -  dzieciaki czy dorośli. W końcu to jeden z niewielu wieczorów w życiu, kiedy to można się przebrać i powygłupiać, czyli poniekąd wrócić do czasów pacholęcych. Imprez Halloweenowych było w tym miesiącu co nie miara, jedynym ograniczeniem był wiek i zasobność portfela. Jednak jak się jest dziewczęciem i ma się strój  to wchodzi się za darmo, no przynajmniej mi się udało. Szkoda tylko, że party trawło tylko do 2 rano. Co zrobisz, takie prawo.

Skąd wziąć przebranie?


Sposobów na zdobycie świetnego przebrania jest kilka. Wszystko zależy od ludzkiej kreatywności i zasobności portfela. Po pierwsze internet - jedno kliknięcie i wypatrzony kostium dociera do nas następnego dnia. Jednak ja, człowiek mały i niewymiarowy, nie ufam odzieży z Internetu. W obawie, że zamówione przebranie nie spasuje i ugrzęznę z nim na zawsze, płacząc nad ilością wydanych $$, porzuciłam myśl szybkiego szopingu w sieci.


Drugą opcją były markety typu Wallmart czy Target- takie nasze oszą czy tesco. Co prawda na sklepowych półkach pełno było strojów, ale głównie dla dzieci i rosłych mężczyzn - w moim przypadku znowu odpada. Zaopatrzyłam się tam jedynie w słodycze, które zjadałm jeszcze zanim opuściłam sklep.

Kiedy nadzieja na super przebranie zaczęła przygasać dowiedziałam się o istnieniu sklpeu halloweenowego. Tak! Amerykanie mają bzika na punkcie świętowania Halloween i z tej okazji otwierane są specjalne sklepy Halloween Spirit, gdzie dostać można dosłownie wszystko. Wymyślne postacie filmowe, potwory, duchy, wampiry, superbohaterowie. Dosłownie czego dusza zapragnie. Gotowe kostiumy, dodatki i akcesoria do makijażu a także dekoracje domu czy ulicy. Ceny są różne- zależą od ilości rzeczy zawartych w środku. Od kilku do kilkudziesięciu dolarów.


Kiedy au pair zmienia się w zombie

Ja pokusiłam się na zombie pielęgniarkę. Wszak to na  imprezę dla dorosłych, więc trzeba było wyglądać seksi. Aha. No spoko, szkoda tylko, że wszystkie rzeczy tutaj to w dużych rozmiarach są. Wyszło jak wyszło, ludziom się podobało, mnie również. Nie wiem na ilu snapczatach, fejsbukach, blogach i instagramach  się znalazłam, ale czułam się jak hollywoodzka gwiazda sunąca po ulicach Filadellfii, co chwilę proszona o zdjęcie. Amerykanie to turpiści chyba.



Mój mejkap przysporzył mi nie tylko udanej zabawy, nowych znajomości i dużo śmiechu ale także obsługi bez kolejki w McDonalds. Mimo iż było miło i zabawnie, moja stopa więcej w tym miejscu nie postanie. Etap kończenia imprez w McD dobiegł końca. Przynajmniej tak mówi mój układ pokarmowy. Serio, jeśli drogi czytelniku kiedykolwiek dotrzesz do Ameryki omijaj MCD szerokim łukiem!






Całość kostiumu kosztowała 35$ plus 2$ za białą farbę na twarz. Jej nie polecam. Na drugi dzień moja twarz zmieniła kolor na czerwony. Ale mimo wszystko warto było. Dawno się tak dobrze nie bawiłam, śmiejąc się z samej siebie.


Jak bawią się Amerykanie?

Definicja słowa bawić się przypomina definicję słowa kultura. Oba w znaczeniu amerykańskim diametralnie różnią się od rozumienia europejskiego. Tak jak słowo kultura nie pasuje mi do Amerykanów, tak samo nie gra mi z ich obrazem słowo zabawa na imprezie.

Przyzwyczajona jestem do tego, iż wchodząc do klubu, baru, mordowni, gdzie dają alkohol i gra muzyka, będzie się tańcować, wygłupiać, śpiewać, pląsać i balansować na krawędzi szału i upojenia alkoholowego. Niestety w Ameryce rządzą inne prawa. Tutaj na imprezę przychodzi się zorbić milion perfekcyjnych selfie.





Fakt ten zdziwił mnie niesamowicie, bo myślałam, że Party w USA to jest prawdziwe party. Do tej pory wystarczyło dać im dwa piwa i budziła się Beyonce w co drugiej duszy. Nie tym razem. Długo czekałam aż dołączą się do pląsów i wygibasów, które ja czyniłam w  rytm jakiejś nuty odkąd tylko przekroczyłam próg klubu 1925 Lounge. Niestety, więcej ruchów wykonywał ochroniarz, rosły na 3 metry wzdłuż i wszerz, aniżeli zebrane towarzystwo.

Kiedy panowie nabrali odwagi zaczęła się wspólna zabawa. Panie wciąż pozostawały w pozycjach posągu patrząc nienawistnym wzrokiem jak dwie zombie pielęgniarki skupiają na sobie całą uwagę. Przez myśl przeszło mi nawet czy poświęcą te tablety i telefony podczas robienia selfie i mnie zdzielą za to, że robiłam im perfekcyjne drugie tło.

W ostatecznym rozrachunku obeszło się jednak bez bójek. Wszystkie pantery, kocice, superwoman, indianki i inne kuso ubrane białogłowy dołączyły do denszącego grona i zabawa wypadła całkiem spoko. Pierwszy raz w życiu tańczyłam z papieżem, biskupem, trupem, żelaznym tronem z gry o tron, Edwardem Nożycorękim, więźniem i masą innych stworów. Z imprezy wyszłam bogatsza o złote korale i okulary. Jednak zostałam sobą w tej Ameryce.

Stwierdzam jednak, że większa zabawa była na ulicy. Kiedy to o 2 pozamykano wszystkie kluby i całe przebrane towarzystwo ruszyło w tango za jedzeniem. Tak, to jest moje miasto. Wszystkie drogi prowadzą do pożywienia.

You Might Also Like

0 komentarze