sześć sześć sześć

04:05

czyli mój ulubiony ornament, którym zwykłam ozdabiać zeszyty do religii. Ale nie o mojej miłości do katechezy będzie mowa. Tym razem szóstka oznacza liczbę miesięcy za wielką wodą. Tak, moi drodzy, naczelna kaczko i wszyscy potomkowie Ewy i Adama - czas na celebrację szcześciomiesięcznicy.


Wiele wody w rzece upłynęło od czasu kiedy to ostatni raz spojrzałam na polską ziemię. Tak naprawdę wpizdu, bo jak wyjeżdżałam to lało niemiłosiernie. I to nie tylko w Radomiu, ale na całym odcinku drogi  z dawnej i prawowitej stolicy Polski do tej dużej wsi mianowanej stolycą przez jakiegoś paniczyka ze Szwecji. 

Ale cóż że ze Szwecji, no nic. Bo zamiast polskiej ziemi oglądam amerykańską. Nie ma tu pól malowanych zbożem rozmaitem, ani wyzłacanych pszenicą ani nawet posrebrzanych żytem. Wszędzie tylko kukurydza i trzcina cukrowa. Choć Pensylwania jak Polska wygląda. Ludzie też trochę tacy polscy. Tylko zamiast PGRów wioski Amiszów pośród miast porozsiewane.

SIEDEM

Choć tytuł ten sam, Brada Pita w tej historii nie ma. Choć podobno miał swój dom w Nowym Orleanie zanim się rozwiódł, więc być może hasaliśmy po kilku głębszych tą samą ulicą. Jak nie tam to na pewno w Nowym Jorku. Tak, a poza Luzijaną i Nowym Jorkiem udało mi się dotrzeć jeszcze do 5 innych stanów i jednego terytorium zależnego. Tak oto postawiłam swe stopy w New Jersey, Delwere, Maryland, Północnej Karolinie, Pensylwanii, Puerto Rico i wcześniej wymienionych Luizjanie i Nowym Jorku. Drogą lotniczą było pewnie kilka innych jeszcze, ale nie widziałam, bo zazwyczaj moi twarzysze podróży preferują zamknięte okno.

czerwone kropki to miejsca, gdzie byłam, wiem opis jak dla debila, ale tutaj tak się robi, a jak mówią: jak wejdziesz między wrony kraczesz jak i one tudzież when in Rome do like Romans do. 

Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal

Czyli tutaj zaleję was zdjęciami cudów, które przyszło mi obaczyć na własne oczy. Co jak co, jakby nie było, co zobaczone to moje. Każdy to powtarza i choćbym nerki miała oddać w zastaw i wrócić goła jak mysz kościelna to powiem wam, że warto! Bo ten kraj oferuje tyle pięknych miejsc na każdym kroku, że nie można żałować przyjazdu tutaj, nawet mimo zderzenia z debilizmem dość często. Najlepszym przykładem niech będzie park, rezerwat kij wie co, który jest dwie mile od mojego domu. Las, rzeka, skały, niedźwiedzie, drzewa stare jak świat w centrum wielkiego miasta. No to sobie popatrzcie:)




















Dom to nie miejsce lecz stan

śpiewa w jednej ze swych najlepszych pieśni Kaśka Nosowska. Chyba się z nią mogę zgodzić. Amerykanie mają dwa określenia- house i home. Łatwo rozróżnić zatem, kiedy mówią o budynku a kiedy o swoim miejscu na ziemi. W polskim jest ciężej. Mieszkam w domu, ale ciężko mi go tak nazywać. Dom jest tam, gdzie jest rodzina, zatem trochę jakby jestem bezdomna. 

Moja amerykańska rodzina jest super. Czasem mamy gorsze dni. Nie wynika to ze złośliwości, a z różnic kulturowych. Oni wzięli pod swój dach jakieś obce dziewczę z Europy Wschodniej, a ja zdecydowałam się wrócić na garnuszek rodziców, gdzieś w Ameryce, kraju totalnie mi obcym i niepodobnym do żadnego innego. Czasem ich nie rozumiem, zastanawiam się dlaczego tak jest, ale jak patrzę na historie innych au pair, to mam u nich jak u Pana Boga za piecem. Nie żałuję, że ich wybrałam, mam nadzieję, że oni myślą podobnie. 

Czasem mamy swoje humory. Oni mają gorszy dzień w pracy albo ich amerykański stan emocjonalny jest bardziej wzburzony niż zwykle, a ja zobaczę zdjęcie sałatki jarzynowej albo wykolejonego krakowiaka i zaczyna mnie wszystko irytować, bo nie mogę być w dwóch miejscach na raz. Nie mogę jedncześnie jeździć jeepem i zapchanym szwagropolem. Jeść bekonu i oscypka. Wypalać tłuszczyku na piaszczystych plażach Atlantyku i rozstawiać parawanu nad Bałtykiem. Takie tam problemy pierwszego świata człowieka dorosłego mieszkającego u obcych ludzi w obcym kraju. 

Powiedz mi życie coś miłego

Jakie było te sześć miesięcy? Różne. Na początku był nobelon, potem chwila załamania, teraz jest stabilizacja. Kraj jest przepiękny, ludzie różni. Jedni niesamowicie fałszywi inni otwarci i przyjecielscy. Miasta zachwycające i przerażające. Wydarzyło się dużo dobrego i trochę złego, ale nic się nie dzieje bez przyczyny! Tak, uparcie wierzę, że przybyłam tu z jakiegoś konkretnego powodu, na miarę przylotu UFO.  Raz jestem szczęśliwa raz wściekła na wszystkich i o wszystko. Suma sumarum jest dobrze, nie żałuję przyjazdu i wyczekuję kolejnych miesięcy.

A co się będzie działo? Zazwyczaj miałam plan na nadchodzące miesiące. W każdym działo się coś szczególnego. Tym razem jest raczej ubogo. Święta - nie lubię, nie lubiłam i raczej nie polubię, a tym bardziej tutaj. Ludzie bzikują na punkcie prezentów, a ja się pytam: GDZIE SĄ USZKA I 11 INNYCH POTRAW?!

Poza świętami będzie w końcu Waszyngton D.C. Zajadę pod Bialy Dom razem z Trumpem. Melanio, Filadelfia jest po dordze do NYC, liczę na podwózkę. Jeden dolar w te czy wewte nie robi rożnicy, więc lepiej przepłacać.

Co jeszcze? Jak każda baba na nowy rok obiecuję sobie nową JA. Srutututu koniec ze słodyczami, uśmiech, moc, fitness, sport, czyli czas zrzucić czedar i bekon i wrócic do figury rozmiarów europejskich. Znam się za dobrze by wiedzieć, że na słowach się skończy, ale pożyjmy trochę w iluzji. 

Tymczasem idę świętować fakt, że przetrwałam aż tyle. Zjem se oreo a co.

Bywajcie.




You Might Also Like

0 komentarze