Sodoma i Gomora czyli Nowy Orlean

02:09

Kiedy w Filadelfi zaczęło piździć na maksa postanowiłam wybrać się na południe Stanów, licząc na to, że będzie tam ciepło. Wybrałam miejsce tętniące muzyką graną na żywo, dobrym jedzeniem i płynącym ze wszech stron alkoholem, co by i godnie uczcić fakt przekroczenia magicznej liczby 25 w rubryce wiek. Z racji, że zawsze byłam kiepska z matmy to się oczywiście przeliczyłam. Ale od początku.


Dlaczego Luizjana?

Jakoś od zawsze chciałam tam pojechać. Naoglądałam się filmów o niewolnikach, wojnie secesyjnej i zobaczyłam te dzikie bagna, wielkie rezydencje i drzewa ogromnych rozmiarów porośnięte czymś szarym. Stan ten na obrazkach wydawał się cudny, więc musiałam go zobaczyć na żywo. Poza tym pewnego razu trafiłam na zdjęcie alei dębowej na instagramie i wiedziałam, że chocby skały srały ja zobaczę tę ścieżkę na żywo. I zobaczyłam! A jak piszczałam na widok drzew! Jak małkpa na widok banana albo reksio na widok szynki. Radość ma była nieopisana i nawet padający jak z cebra deszcz nie potrafił ugasić mego szczęścia.




Nie słuchaj nigdy swojego telefonu!

Zanim pojechałam w te szaloną podróż, sprawdziłam dokładnie, jaka będzie pogoda. Słoneczko, 26 stopni, może przez jeden dzień popadać. Luzik, dam radę. Jak będzie lało pójdę do muzeum, nie jestem z cukru nie roztopię się. Nic bardzije mylnego, jak zwykle. Telefon wywiódł mnie na manowce z pogodą, dobrze że gps nie skierował mnie na bagna. Lało jak cholera przez całe 4 dni mojego pobytu w Nowym Orleanie. Jakiego trzeba mieć pecha! Dobra, może z 4 godziny w sumie były bez deszczu, ale wiatr taki, że obawiałam się kolejnej Katriny.

Katrina

Jeśli już o niej mowa, to może pamiętacie, co zorbiła z Nowym Orleanem 11 lat temu. Dosłownie zmiotła ogromną część miasta z powierzchni ziemi. Miasto podniosło się po tej katastrofie, ale jednak znacznie wyludniło. Mimo iż wynajęłam dom 10 min od centrum, czułam się jak na stepie. Pusto, domy nieliczne, niebezpiecznie. Wbrew pozorom, odbudowane domy to dalej budynki z zapałek i tektury. Tylko tym razem postawili je na czterech pustakach, żeby woda nie porwała...Amerykanie.

Nowy Orelan czyli współczesna Sodoma i Gomora

O NOLA słyszałam już dawno. Wszyscy wymieniali cudowny klimat jazzu granego na żywo, piękną architekturę i pyszne jedzenie. Wśród punktów koniecznych do zobaczenia określanych przez każdy przeowdnik znalzła sie ulica Bourbon. 


Co prawda, przyjechwaszy do miasta, dowiedziałam się, że to koszmar, smród i ubóstwo, ale nie sądziłam, że aż tak źle to wygląda. Zresztą cała turystyczna dzielnica French Quarter nie sprawia miejsca przytulnego i przyjaznego turystom. Pełno tu pijanych, naćpanych, wyrozbieranych, chorych psychicznie, agresywnych ludzi. I bezdomni, wszędzie bezdomni. Na moich oczach chłop zajumał rower, drugi próbował zdobyć mój szalik, a jeszcze inny zaczął za mną podążać, co by złupić me kieszenie. 

Śmierdzi, wszędzie walają się śmieci, ludzie załatwiają się pod siebie, a zamiast jazzu słychać zwykłe łubu dubu. Może jakbym przyjechała do NOLA mając lat 19 to bym się radowała pod niebiosa pełzając po ulicach nabombiona jak ruski tramwaj, ale przyjechałam tam jako człek w podeszłym wieku niestety, więc widok ten raczej mnie przeraził niżeli zachęcił. Wróć. Jakbym przyjechała 6 lat temu to bym nawet hot doga nie kupiła, bo wszedzie sprawdzali paszport i wiek! O zgrozo...

Tak, taka jest super Ameryka. W każdym miejscu, gdzie sprzedawany jest alkohol sprawdzają dokumenty. Nawet jeśli nie miałam ochoty na alkohol tylko na hot doga musiałam pokazać paszport. I nie, mogłam pokazać dowodu lub prawa jazdy, bo dla nich to zbyt dużo do przeczytania (a nasze dowody są z tłumaczeniem ang!.)Także bardziej sie bałam kradzieży paszpotu z wizą, niż mamony. Do czego to doszło! Jakbym była poniżej 21 lat to hot doga oglądałabym zza szyby. Straszne. Ludzie młodzi żywią się tu chyba tylko w McD.


Ah ten Francuz

Żeby nie było, miasto ma też swój pozytywny urok i wcale nie żałuję, że tam pojechałam! Na szczęście! Ulica Frenchman jest takim małym, pieknym zakamarkiem, który odzwierciedla wszystkie opisy NOLA z przewodników. Jazz grany na ulicach, pyszne jedzenie i sztuka uliczna! 




Tu jeszcze trochę widoków z Jackson Square i katedry, w której spotkałam znajomą twarz- JPII:)





















W miejscowym ZOO i akwarium zobaczyłam zwierzynę, którą znałam tylko z filmów. Białe tygrysy, węgorze elektryczne i anakondy, ale bez Jenifer Lopez:(







Czoło najedzone Czoło szczęśliwe

Opowiastki o dobrym jedzeniu się sprawdziły. Ono nie było dobre, ono było wyśmienite! Skosztowałam owoców morza, słynnej jamabalayi, gumbo, aligatora, kawy, wymyślnych drinków, pinakolady,  francuskich pączków i najlepszych hot dogów na świecie. No i był też deser oczywiście, palce lizać!












Wampiry, duchy, voo doo

Luizjana to miejsce, gdzie urodziły się chyba wszystkie kreatury współczesnej literatury. Wampiry, demony, duchy są tu wszechobecne i wciąż bardzo popularne. W samym Nowym Orleanie i okolicach jest około 200 zabytkowych cmentarzy (jak nasze Powązki albo Rakowicki), po których organizowane są specjalne, tematyczne wycieczki nocą. Niestety ulewa przeszkodziła mi zgłębić ich historie, ale w zoo spotkałam legendarnego potwora z bagien.






Bagna

Czyli coś, na czym Luizjana stoi. Dosłownie. Nigdzie indziej nie widziałam sieci autostrad biegnących przez bagna. Nie wiem ile betonu wlali i jak głęboko, ale drogi mają się dobrze. Zastanawiałam się tylko, czy czasem aligatory nie wbijają na jezdnię, bo gdzieniegdzie bagno dosłownie wylewa się na pobocze!

Niestety przez paskudną pogodę nie dane mi było poznanie bagna z poziomu łódki. Nie pogłaskałam aligatora, nie wpadłam do wody i nie karmiłam gadów kurczakiem. Pozostało mi tylko oglądanie albinosa w zoo.

Nie byłabym sobą, gdybym jednak na te bagna nie poszła. Skoro nie można popłynąć, to przecież można się przespacerować. Otóż jakieś 40 minut na południe od Nowego Orleanu jest park narodowy, gdzie utworzono specjalną ścieżkę przez bagna, którą można podążać w pogodni za dzikim światem mokradeł. Dosłownie. Ścieżynka śliska, drewniana, 10 cm nad wodą jest częstym miejscem przechadzek aligatorów. Co radzą specjaliści? ZOSTAWIĆ ZWIERZETA TAM GDZIE SĄ, NIE BRAĆ DO RĄCZEK. Dzięki, zawsze chciałam wziąć 2metrowego gada na ręce i wyprzytulać. Niestety deszcz przeszkodził i tej wyprawie, więc mój spacer był krótki. Nie natknełam się na aligatora :( Jedynie na pelikany...dobre i to! Pietra miałam tak czy siak, bo poza mną i moim towarzyszem na ścieżce i w całym parku nie było żywej duszy!A ogłosy lasu przyprawialy o ciarki na plecach...








Mississippi

Czyli chyba najbrzydsza rzeka świata, a przynajmniej na odcinku miejskim. Ktoś, kto chodził ze mną do podstawówki, śpiewa sobie teraz w głowie tę durną piosenkę z przedstawienia o Tomku Sawyerze, którą grali co 5 minut. Ja też ją nuciłam ilekroć widziałam rzekę. Ah Mississippi..tararara. O ile jedna część brzegu wyglądała w miarę ok, druga była tragiczna. Dobrze wyglądała tylko we mgle, bo jej widać nie było. Tak wiem, to rzeka portowa itp ale mimo wszystko. Brzydula. Do Wisełki się nie umywa.




Plantacje i niewolnicy, czyli o początkach programu au pair

Kto z was interesuje się historią lub oglądał Wyzwolonego, wie że Luizjana słynie z licznych planatcji, a te zaś z niewolnictwa. Bedąc w Nowym Orleanie wybrałam się więc szlakiem wzdłuż rzeki by podziwiać te wielkie rezydencje i ich barwne historie.

Dotarłam do plantacji Oak Alley, słynącej z alei dębów. HAH! Udało się! Wbrew pozorom, nie wiedziałam, że to jest to miejsce dopóki go nie ujrzałam. Po drodze widziałam wiele innych budynków otwartch dla turystów, jednak zdecydowałam się na ten najbardziej okazały. Nie żałuję. Przeniosłam się w czasie! Dom przepiękny, oprowadzali nas ludzie wystrojeni w stroje z epoki. Rzucali sarastycznymi żarcikami i odgrywali bardzo dobrze swoje role. Czego się dowiedziałam? Że jak właściciele domu chcieli pozbyć się swoich gości, zostawiali im anansa pod łóżkiem, co oznaczało, że ma brać dupę w troki w pierony z ich hacjendy. Także tego..pod moim łóżkiem jeszcze ananasa nie ma, więc chyba jestem tu mile widziana...

Poza domem do zobaczenia była także okolica, czyli wielki, ogromny ogród z aleją dębów, grobami poprzednich właścicieli, a także z czworakami dla niewolników. Budynki te przypominały nieco baraki z obozów koncentracyjnych i opowiadały równie krawawe i okrutne historie. Wiadome, że zjawisk tych porównać się nie da, ale oba sa niechlubną plamą w historii. Wśród tabliczek informujących o niewolnictwie znalazłam jedną, tłumaczącą kim był niewolnik pracujący w domu. Opis zgadza się z zapisami umów agencji zajmujących się wymianą au pair. Hehe głęboka tradycja można rzec...













Mapa niewolnictwa w USA w II połowie XIX wieku. Największy odsetek znajdował się w dorzeczu Mississippi.


Tylko na tej planatcji przebywało aż 220 niewolników! Ich imiona wypisano na ścianach...





A to zakładano im na szyję. Każdy ruch powodował hałas, więc nie mogli uciec niezauważeni.



Mimo nazwy i ilości dębów na planatacji tej zajmowano się uprawą trzciny cukrowej, którą uprawia się na tych terenach do dziś. Kolejna rzecz, której nie widziałam wcześniej.



Muzeum drugiej wojny światowej czyli jak Stalin został bohaterem

To właśnie w Nowym Orelanie znajduje się największe, amerykańskie muzeum poświęcone drugiej wojnie światowej. Jako maniaczka historii, zwłaszcza tego okresu, musiałam tam pójść, zwłaszcza, że miejscowi wychwalali pod niebiosa. Wystałam się w kolejce, wydałam 26$ i pożałowałam już po 5 minutach. 

Na wstępnie wyświetlano historię wojny. Zaczęło się od Anschlussu Austrii, potem Hitler zajął Czechosłowację i w końcu przyszedł po Polskę. Z 1939 historia przeskoczyła nagle do 1941, kiedy to zaatakowano Pearl Harbor. Wszystko niby ok, bo przecież dla Amerykanów wojna zaczęła się właśnie wtedy, ale ani słowa nie było o agresji radzieckiej. Kilka minut później dowiedziałam się dlaczego.

Otóż Towarzysz Stalin, wraz z Churchhillem i Roseveltem, wisiał sobie na ścianie chwały dumny jak świnia w taksówce pod napisem alianci. Obok, smutny Adolf i Benito, wrogowie świata. A tak w ogóle to Rosja wyzwoliła Polskę i Wschodnią Europę więc dziękujmy im na kolanach. ANI SŁOWA O RIBENTROP MOŁOTOW, ŁAGRACH, ZSYŁKACH NA SYBIR, KATYNIU. NIC. ZSRR od początku niosło wolność Wschodniej Europie.

Przyszła kolej na Monte Cassino, Bitwę o Anglię i lądowanie w Normandii. Wiecie, kto tam walczył i kto wygrał te bitwy? Amerykanie oczywiście! Nikt im nie pomagał. Jacy oni dobrzy!

Szłam tak sobie przez te korytarze niedowierzając temu, co widzę w obawie, czego dowiem się o holocauście. NICZEGO. Dosłownie. Dotarłam do 1945, kiedy to wspomniano na filmie jednym zdaniem, że kiedy Amerykanie dotarli do Berlina w 1945 odkryli kilka obozów koncentracyjnych, gdzie Niemcy zamordowali 6mln Żydów. Ani słowa więcej, ani jednego obrazka, ani jednego zdania o więźniach którzy uciekli i informowali świat o tym, co się wyczynia w obozach znacznie wcześniej. Teraz już wiem, skąd twierdzenia o polskich obozach koncentracyjnych. 

Krew mnie zalewała, ale poszłam dalej - do wystawy opowiadającej o wojnie z Japonią. Zrobione to zostało bardzo fajnie, nowocześnie (nie umywa się jednak do Muzeum Powstania). Najpierw wsiadało się do pociagu, który zabierał nas w podróż w czasie. Przypisano nam zołnierza, którego losy wojenne śledziliśmy przez całą wojnę. Kolejno trafiałam na wyspy na Pacyfiku, aż do Tokio.

Najbardziej intersowała mnie kwestia Hiroszimy i Nagasaki. Kilka zdań o spuszczeniu bomby i ilości zabitych. Wywiady z członkami załogi, która zrzuciła bombę i podkreślanie jacy są z tego faktu dumni. Pokazali kilka zdjęć poprzaonych ciał i tyle, zero informacji o skutkach. 

Wyszłam z tego mzueum przerażona poziomem wiedzy, jaki posiadają ludzie w tym kraju. Jaki obraz wojny znają. Z ich perspektywy wojna w Europie to była sielanka, a oni biedni musieli walczyć na Pacyfiku. Pod jednym ze zdjęć znalazłam podpis, mówiący że żołnierze walczący na Pacyfiku cieprią, bo nie mają dostępu do piwa i coli, nie to co ci staconujący w Londynie...serio?! Ludzie w naszej części historii pili wodę z kałuży jak tylko opuścili wagony zwierzęce...



Czy tam wrócę?

Nie. Na pewno nie z własnej woli. Stan ciekawy ze względu na historię i dziką naturę, ale miasto paskudne. Przerażające. Małe, fatalnie skomunikowane, pełne dziwnych i agreswynych ludzi. Może już za stara jestem na takie szaleństwa. Generalnie jeśli kiedyś postanowicie odwiedzić Nowy Orlean to wybierzcie się tam w weekend- piatek i sobotę, albo w czasie jakigoś festiwalu, bo potem miasto zamiera. Mimo iż moja hostka z airbnb była przemiłą, ciepłą i troskliwą osobą, która zachęcała do powrotu, a jej dom był cudowny, to nie ma szans, że tam znowu pojadę. Choć po bagnie bym popływała...









You Might Also Like

0 komentarze