5 oznak, że przywykłam
17:34
do amerykańskiego stylu życia. Przeraża mnie to, bo nie za specjalnie mi się on podoba. Z wieloma rzeczami się nie zgadzam, ale co zorbisz. To ty przyjechałaś do tego kraju, nie on do Ciebie. Wolność Tomku w swoim domku, a tutaj zachowuj się tak, jak tego oczekują. Więc do dzieła:
1. Jem masło orzechowe.
Nie takie, jak u nas czyli Nutellę czy inny krem czekoladowo - orzechowy, ale tradycyjne masło orzechowe z orzeszków ziemnych. Spożywam je jak Amerykańce: na chlebie z dżemem, z ciastkami, w słodyczach, a przede wszystkim z lodami. Lody z peanut butter są najlepsze na świecie. W Polsce spróbowałam tylko raz tego specyfiku i zupełnie mi nie podszedł, tutaj zajadam go niemal codziennie. Jaki kraj taki pasztet.
2.Nie potrafię żyć bez samochodu.
Każdy Amerykanin ma samochód, no już na pewno ten który mieszka na przedmieściach i ma rodzinę. Ja też dostałam. W Polsce nie korzystałam z auta tak często, bo paliwo za drogie, drogi nie znam, będę zmęczona jak pojadę dalej, gdzie ja zaparkuję itd. Poza tym u nas transport publiczny to złoto! Skarb narodowy. Wierzcie mi. Tutaj tego pojęcia nie znają.
Początkowo uważałam, że poruszanie nieba i ziemi przez wszystkich dookoła tylko dlatego, że poszłam do parku pieszo jest przesadą (nadal tak uważam), ale teraz zaczynam ich rozumieć. Używanie auta jest wygodne, a obce drogi nie są tak starszne, kiedy wiesz, że możesz zatrzymać się wszędzie i o każdej porze. Zrobić milion zdjęć i wjechać tam, gdzie dotrzeć pieszo się nie da, bo jest za gorąco. W ostatni weekend przejechałam więcej kilometrów niż za całe życie chyba, ale nie mam dość. Ten kraj oferuje tyle pięknych miejsc, do których bez samochodu trudno dotrzeć, że żal je przeoczyć. Jednak auta używam nie tylko do dalekich podróży, ale także jadąc na pocztę, która jest 15 minut pieszo od domu. Oj źle ze mną...
3. Cześć, jak się masz?
Tak, ja też witam się ze wszystkimi w ten sposób. Gówno mnie to obchodzi, ale z uśmiechem od ucha do ucha, udawaną sympatią szerzę miłość do ludzi na dzień dobry. Żeby nie było, z ludźmi których lubię witam się szczerze!
4.Chodzę po ulicy w pidżamie.
Co prawda tylko po to, żeby wyprowadzić psa, ale jednak. Ktoś, kto mnie dobrze zna, wie że nie wyszłabym do sklepu koło domu w leginsach, tłustych włosach czy uwalonej podkoszulce, a co dopiero w pidżamie. Tutaj mam totalne wyjebongo. Zdarzyło mi się nawet wyjść boso z domu. Księciunia odprowadzam do szkoły najczęściej w dresie. Słowianka się znalazła.
5.Jem chipsy.
W Polsce kupowałam jedną paczuszkę raz na pół roku, mając po tym wyrzuty sumienia przez kolejne sześć miesięcy. Bo to cholernie niezdrowe. Tutaj chipsy się je non stop. Są przekąską, daniem głównym, kolejnym członkiem rodziny. Nie mogłam się przemóc przez miesiąc. Teraz nie ma dnia, żebym nie zjdała czipsa. Przecież napisane jest, że są organiczne...
Jest jeszcze wiele rzeczy, które mnie szokowały i dziwiły. Przywykłam do nich jednak ich nie praktykuję. O nich będzie osobny wpis. Niestety zderzenie słowa kultura w rozumieniu europejskim z amerykańskim wymaga osobnego artykułu. Tego nie da się skrótowo opisać.
Jestem już tu dokładnie dwa miesiące. Tak Ameryko stuknęła nam dwumiesięcznica. 60 dni temu witałyśmy się na lotnisku JFK, a teraz jesteśmy jak najlepsze kumpele. Gdyby nie mój polski (brany za rosyjski) akcent możnaby pomyśleć, że jestem tu od zawsze. To co, po czipsiku z okazji naszego święta?
0 komentarze