Ciemniejsza strona programu
18:51
Wbrew pozorom nie będzie to historia miłosna o bogaczu z Seattle, który dla przeciętnej laski stał się pieprzonym księciem na białym koniu. Tak. Tytuł pożyczyłam sobie z Greya. Błagam, nie idźcie do kina. To jest tak złe, że gorzej się nie da.
Ale, ale nie o upadku amerykańskiej kinamatografii mowa. Dziś przedstawię wam program au pair od tej drugiej strony. Tej, której nie widać na fajesbuku czy instagramie. Ja oczywiśćie jestem dzieckiem szczęścia i na razie mam jak u Pana Boga za piecem, ale byłam świadkiem kilku mniejszych i większych dramatów.
Ale, ale nie o upadku amerykańskiej kinamatografii mowa. Dziś przedstawię wam program au pair od tej drugiej strony. Tej, której nie widać na fajesbuku czy instagramie. Ja oczywiśćie jestem dzieckiem szczęścia i na razie mam jak u Pana Boga za piecem, ale byłam świadkiem kilku mniejszych i większych dramatów.
Obiecanki cacanki a głupiemu radość
Tym starym porzekadłem mogłabym w zasadzie skwitować program au pair. Agencji organizujących wyjazdy jest kilka. Różnią się ceną i ofertą. Co je łączy? Wizja wymiany, którą przedstawiają potencjalnym au pair. Reklamuje się ten program jako "studiuj i podróżuj w USA, zostań członkiem rodziny, poznaj amerykańską kulturę". Drugiej stronie przedstawia się opcję zaufanej opieki nad dzieckiem dostępnej 24/h. Oczywiście wszystko opisane wyłącznie w superlatywach, o wadach wspomina się jedynie kilkoma słowami jeśli padnie pytanie z nimi związane. Faktycznie czasem coś się może zdarzyć, ale częściej spotykamy różowy śnieg niż faktycznie coś złego się dzieje.
Mądrzejsza głowa zdaje sobie sprawę, że kolorowo jest tylko w broszurach ale chyba nikt nie spodziewa się, że może faktycznie być tak źle. Nawet czytając historie osób, którym się nie powiodło. Bo przecież, co by się nie działo, to obiecali, że na miejscu będzie ktoś, kto pomoże mi w trudnej sytuacji. Obiecali, ale jak wszyscy doskonale wiemy obietnice nie są po to by je wypełniać, tylko po to by zachęcić do zakupu.
Kupując kota w worku
Idea programu wymiany kulturowej polega na przeprowadzce do obcego kraju i zamieszkaniu z obcymi ludźmi. Już na pierwszy rzut oka wydaje się to nieco dziwne i może budzić wątpliwości. Moim bliskim ciężko było uwierzyć, że ludzie z którymi zmatchowałam się po jednej rozmowie na SKYPE są dobrzy i nie chcą mnie wykorzystać. Dziwne było dla nich, że powierzą opiekę nad swoim dzieckiem komuś zupełnie obcemu, kto nawet nie mówi dobrze w ich języku. Mnie wątpliwości dopadły dopiero w busie do Philly. Nie wiem, czy to proces wyzbywania się kaca czy głód, spowodowały nagły przypływ paniki, ale zaczęłam się zastanawiać, co ja do cholery robię. Przecież ja nie znam tych ludzi. Odwrotu już nie było.
Niestety, nie ważne ile rozmów przeprowadzi się przed wyjazdem i ile wymieni maili, taki program to kupowanie kota w worku. Dla obu stron. Proces poznawania trochę trwa. Na początku jest niezręcznie, ale z czasem wszystko zaczyna się spinać. Jednak nie zawsze. Niestety często gęsto rodziny i au pair kłamią w swoich aplikacjach. O ile naciągane referencje dla się przeboleć, tak zatajanie infromacji o chorobach czy problemach psychicznych to już inna sprawa. Niestety, bardzo często takie szczególiki wychodzą najaw już po przyjeździe, gdzie okazuje się, że obiecana pomoc ze strony agencji zazwyczaj kierowana jest do tego, kto więcej zapłaci, czyli rodziny goszczącej. A Amerykanie, jak nikt inny, potrafią skrzętnie umniejszać problemy i przedstawiać je jako taki tam mały, nic nie znaczący element cudownej rzeczywistości. Pewnie, mamy w domu małego psychopatę, ale dasz mu tabletkę i będzie super. To kochane dziecko, tylko czasem możesz dostać w łeb patelnią albo nasmarka Ci na twarz. To nie on jest zły, to ty nie jesteś wystarczająco dobra. A fakt, że co drugie dziecko ma tu autyzm, adhd i poważne zaburzenia psychiczno- depresyjne nic nie znaczy. Przecież tak jest wszędzie. Nasze dzieci są cudowne, kreatywne i chodzą na lakrosa.
Jedziesz przez pół świata i lądujesz na ulicy po kilku tygodniach
Wiadomo, że nie każdy musi się dobrze dopasować i to nie dlatego, że któraś ze stron kłamie. Czasem po prostu nie da się pogodzić charakterów. Jedni chcą być częścią rodziny, która oczekuje wyłącznie relacji czysto zawodowych, inni zupełnie na odwrót. Czują się stłamszeni nadmierną atencją ze strony hostów i ich natrętnego przymuszania do spędzania z nimi każdej sekundy życia. W takich sytuacjach, podobnie jak w przypadku wypadków, nadużyć, przemocy itp. każdej ze stron przysługuje rematch- czyli dwutygodniowy proces poszukiwania nowej au pair/ rodziny. Jeśli nie znajdzie się nowego domu wraca się do swojego kraju. Zgodnie z zasadami w czasie rematchu au pair mieszka z rodziną, pracuje a oni jej płacą. W razie gdy sytuacja w domu jest nie do wytrzymania, au pair trafia pod skrzydła lokalnej konsultantki.
Niestety, w większości przypadków au pair zostają wyrzucone z domu w momencie, kiedy tylko pada słowo rematch. Moje dwie znajome (au pair u tej samej rodziny) otrzymały nakaz opuszczenia domu do końca dnia. Jedna w zasadzie miała godzinę na spakowanie swoich rzeczy. W obu przypadkach lokalna konsultantka nie odbierała telefonu, więc groziła im wizja mieszkania na ulicy. Na szczęście trafiłam się im ja, Ewa Żak Nieustannej Pomocy. Jeszcze inną zawoziłam na lotnisko, bo rodzina nie miała czasu. Tyle wdzięczności za wychowywanie czwórki dzieci.
Przed wyjazdem obiecuje się nam pomoc w każdej sytuacji, więc każdy liczy się z porażką, ale spodziewa się, że jednak konsultantka przygarnie go pod swój dach i pomoże znaleźć nowy dom. W wielu przypdkach to mżonki, a radzić trzeba sobie samemu. To smutne. Nagle wszystko się wali, zostajesz sama w obcym kraju, nie możesz liczyć na nikogo. Znowu musisz zaufać komuś kogo ledwo znasz, z kim czasem wypijasz kawę w Starbaksie. Moja natura Matki Teresy nie pozowliła mi przejść obojętnie wobec takich przypadków. Sama nie byłam pewna, czy wyciągając pomocną rękę nie ściągnę na siebie lub na swoich hostów kłopotów. Ale jak nie ja to kto? Wierzę w karmę, aczkolwiek mam nadzieję, że ja się w takiej sytuacji nigdy nie znajdę.
Amerykańska wizja niańki
Czyli zasadnicza różnica, która jako pierwsza uderza w twarz w Nowym Świecie. W Polsce korzysta się z niańki, kiedy rodzice są w pilnej potrzebie- czytaj pracują. Po pracy biorą dziecię i spędzają z nim jak najwięcej czasu. Czasem się wesele zdarzy albo jakaś randka. Zresztą w takich przypadkach są babcie, ciocie, wujkowie.
W Stanach niańka to właściwie osoba, która wychowuje dziecko. Jest z nim non stop. Czy rodzice pracują czy siedzą w domu na kanapie. Nie ważne, czy matka/ ojciec pracuje, jeśli ich stać to mają niańkę, która przebywa z dziećmi cały dzień a nawet i w nocy. Początkowy szok przechodzi w smutek i współczucie. Au pair się przywiązuje, dzieci też, zaczynają ją nazywać matką a potem jak trzeba wyjechać to leje się strumień łez. Dla rodziców to bez znaczenia, bo przecież przyjdzie następna.
Piszę o tym, bo jest to coś, z czym pogodzić się nie mogę. Po co im dzieci, skoro ich nie chcą? I na dodatek otwarcie o tym mówią! Dziś przeczytałam ostrzeżenie na grupie au pair o rodzinie z Vegas, która ma 18sto miesięcznego chłopca z zespołem downa. Do jego opieki ściągnęli 4 au pair zajmujące się dzieckiem 24/h. Malec nie zna swoich rodziców, zupełnie ich nie obchodzi. Nie ma nawet zapewnionej opieki medycznej, bo dla rodziców jest zdrowy. Kasy jak lodu, a dziecko nie ma nawet pidżamy. Takich historii jest wiele. Za perfekcyjnymi zdjęciami rodzin na fejsbuku zawsze kryje się au pair, która to życie im ogarnia. Na koniec dodam jeszcze wątek matki, która ochrzaniła au pair, że zostawiła dzieci pod opieką ich własnego ojca. Ojca, który sam o to poprosił. Bo przecież to jej zadanie zajmować się dziećmi, a nie ich ojca...RĘCE OPADAJĄ!
Tania siła robocza
Regulamin z góry narzucony przez Departament Stanu regulujący program wymiany kulturowej dla au pair jasno określa listę czynności, które można niańce zlecić. Ma ona zajmować się dziećmi i wykonywać prace z nimi związane, jak np: pranie, sprzątnięcie ich zabawek, pokoi, gotowanie czy wożenie do szkoły. Niestety jest wiele przypadków, gdzie au pair jest tanią siłą roboczą. Ma sprzątać cały dom, robić zakupy, bo tym leniom śmierdzącym się nawet tego online zrobić nie chce, sprzątać po zwierzętach i uwaga, były nawet przypadki ODCHWASZCZANIA OSIEDLOWEGO OGRÓDKA! Znajoma, mająca pod opieką 4 dzieci, dostała przy mnie ochrzan, że kuchnia nie posprzątana. Nie wiem, jak można wypucować kuchnię cifem mając na ręku 15sto miesięczne dziecko. Dodam, że szanowna matka nie pracuje i ma sprzątaczkę.
Czasem zastanawiam się, dlaczego Ci ludzie się godzą na takie traktowanie. Można ich zgłosić. Można. Ale przecież się z nimi mieszka. Ma się tu jakieś życie, plany, wyjazdy. Jak rematch się nie powiedzie, trzeba wywalić kilka stów na bilet do domu. Więc po części rozumiem, dlaczego siedzą cicho jak myszy pod miotłą. Z czego wynika takie traktowanie ludzi niestety nie wiem. Nie mogę powiedzieć, że wszyscy Amerykanie tacy są, bo moja rodzina jest inna. Dziękują za każdą dodatkową czynność i wręcz zabraniają wykonywać niektórych, bo "to nie jest Twoja praca". Może duch niewolnictwa jeszcze tkwi w tym kraju. Ba, na pewno w nim tkwi.
A gdzie w tym wszystkim jestem ja?
Ja jestem w raju. W pewnym sensie. Krzywda mi się nie dzieje. Nikt nie szczędzi mi jedzenia, nie czyta moich wiadomości i nie śledzi każdego mojego kroku. Traktują mnie jak rodzinę. Nie zgadzam się z paroma kwestiami odnośnie opieki, ale nie mój dom nie moje zasady. Widać to już taka kultura. Jednak jestem świadkiem wielu dramatów. Wszystkie bliższe znajomości, jakie zawarłam w okolicy skończyły się tym, że ludzie Ci musieli przenieść się na drugie wybrzeże lub wrócić do domu.
Nie zrozumcie mnie czasem źle. Ja sie cieszę, że tu jestem i zupełnie tego nie żaluję, ale nie wszyscy mają tak dobrze jak ja. Nie wszyscy mogą sobie leżeć w łóżku i rzygać jak kot po zjedzeniu lewego burgera i liczyć na pomoc hosta, który nie tylko dzieckiem się zajmie ale i wodę do łóżka donosi. Nie wszystkim hostka kupuje wielką milkę z oreo, bo ta w końcu zawitała w Stanach. Nie każde dziecko wita au pair wielkim przytulasem i mówi jej, jak ją kocha. Jest wiele dobrych i złych rodzin, podobnie jak au pair. Jednak historii tych nie widać na fejsbuku czy instagramie. A jak się pojawią na blogach to sądy, fbi, cia, csi i inne groźby. American Dream haha.
Tym starym porzekadłem mogłabym w zasadzie skwitować program au pair. Agencji organizujących wyjazdy jest kilka. Różnią się ceną i ofertą. Co je łączy? Wizja wymiany, którą przedstawiają potencjalnym au pair. Reklamuje się ten program jako "studiuj i podróżuj w USA, zostań członkiem rodziny, poznaj amerykańską kulturę". Drugiej stronie przedstawia się opcję zaufanej opieki nad dzieckiem dostępnej 24/h. Oczywiście wszystko opisane wyłącznie w superlatywach, o wadach wspomina się jedynie kilkoma słowami jeśli padnie pytanie z nimi związane. Faktycznie czasem coś się może zdarzyć, ale częściej spotykamy różowy śnieg niż faktycznie coś złego się dzieje.
Mądrzejsza głowa zdaje sobie sprawę, że kolorowo jest tylko w broszurach ale chyba nikt nie spodziewa się, że może faktycznie być tak źle. Nawet czytając historie osób, którym się nie powiodło. Bo przecież, co by się nie działo, to obiecali, że na miejscu będzie ktoś, kto pomoże mi w trudnej sytuacji. Obiecali, ale jak wszyscy doskonale wiemy obietnice nie są po to by je wypełniać, tylko po to by zachęcić do zakupu.
Kupując kota w worku
Idea programu wymiany kulturowej polega na przeprowadzce do obcego kraju i zamieszkaniu z obcymi ludźmi. Już na pierwszy rzut oka wydaje się to nieco dziwne i może budzić wątpliwości. Moim bliskim ciężko było uwierzyć, że ludzie z którymi zmatchowałam się po jednej rozmowie na SKYPE są dobrzy i nie chcą mnie wykorzystać. Dziwne było dla nich, że powierzą opiekę nad swoim dzieckiem komuś zupełnie obcemu, kto nawet nie mówi dobrze w ich języku. Mnie wątpliwości dopadły dopiero w busie do Philly. Nie wiem, czy to proces wyzbywania się kaca czy głód, spowodowały nagły przypływ paniki, ale zaczęłam się zastanawiać, co ja do cholery robię. Przecież ja nie znam tych ludzi. Odwrotu już nie było.
Niestety, nie ważne ile rozmów przeprowadzi się przed wyjazdem i ile wymieni maili, taki program to kupowanie kota w worku. Dla obu stron. Proces poznawania trochę trwa. Na początku jest niezręcznie, ale z czasem wszystko zaczyna się spinać. Jednak nie zawsze. Niestety często gęsto rodziny i au pair kłamią w swoich aplikacjach. O ile naciągane referencje dla się przeboleć, tak zatajanie infromacji o chorobach czy problemach psychicznych to już inna sprawa. Niestety, bardzo często takie szczególiki wychodzą najaw już po przyjeździe, gdzie okazuje się, że obiecana pomoc ze strony agencji zazwyczaj kierowana jest do tego, kto więcej zapłaci, czyli rodziny goszczącej. A Amerykanie, jak nikt inny, potrafią skrzętnie umniejszać problemy i przedstawiać je jako taki tam mały, nic nie znaczący element cudownej rzeczywistości. Pewnie, mamy w domu małego psychopatę, ale dasz mu tabletkę i będzie super. To kochane dziecko, tylko czasem możesz dostać w łeb patelnią albo nasmarka Ci na twarz. To nie on jest zły, to ty nie jesteś wystarczająco dobra. A fakt, że co drugie dziecko ma tu autyzm, adhd i poważne zaburzenia psychiczno- depresyjne nic nie znaczy. Przecież tak jest wszędzie. Nasze dzieci są cudowne, kreatywne i chodzą na lakrosa.
Jedziesz przez pół świata i lądujesz na ulicy po kilku tygodniach
Wiadomo, że nie każdy musi się dobrze dopasować i to nie dlatego, że któraś ze stron kłamie. Czasem po prostu nie da się pogodzić charakterów. Jedni chcą być częścią rodziny, która oczekuje wyłącznie relacji czysto zawodowych, inni zupełnie na odwrót. Czują się stłamszeni nadmierną atencją ze strony hostów i ich natrętnego przymuszania do spędzania z nimi każdej sekundy życia. W takich sytuacjach, podobnie jak w przypadku wypadków, nadużyć, przemocy itp. każdej ze stron przysługuje rematch- czyli dwutygodniowy proces poszukiwania nowej au pair/ rodziny. Jeśli nie znajdzie się nowego domu wraca się do swojego kraju. Zgodnie z zasadami w czasie rematchu au pair mieszka z rodziną, pracuje a oni jej płacą. W razie gdy sytuacja w domu jest nie do wytrzymania, au pair trafia pod skrzydła lokalnej konsultantki.
Niestety, w większości przypadków au pair zostają wyrzucone z domu w momencie, kiedy tylko pada słowo rematch. Moje dwie znajome (au pair u tej samej rodziny) otrzymały nakaz opuszczenia domu do końca dnia. Jedna w zasadzie miała godzinę na spakowanie swoich rzeczy. W obu przypadkach lokalna konsultantka nie odbierała telefonu, więc groziła im wizja mieszkania na ulicy. Na szczęście trafiłam się im ja, Ewa Żak Nieustannej Pomocy. Jeszcze inną zawoziłam na lotnisko, bo rodzina nie miała czasu. Tyle wdzięczności za wychowywanie czwórki dzieci.
Przed wyjazdem obiecuje się nam pomoc w każdej sytuacji, więc każdy liczy się z porażką, ale spodziewa się, że jednak konsultantka przygarnie go pod swój dach i pomoże znaleźć nowy dom. W wielu przypdkach to mżonki, a radzić trzeba sobie samemu. To smutne. Nagle wszystko się wali, zostajesz sama w obcym kraju, nie możesz liczyć na nikogo. Znowu musisz zaufać komuś kogo ledwo znasz, z kim czasem wypijasz kawę w Starbaksie. Moja natura Matki Teresy nie pozowliła mi przejść obojętnie wobec takich przypadków. Sama nie byłam pewna, czy wyciągając pomocną rękę nie ściągnę na siebie lub na swoich hostów kłopotów. Ale jak nie ja to kto? Wierzę w karmę, aczkolwiek mam nadzieję, że ja się w takiej sytuacji nigdy nie znajdę.
Amerykańska wizja niańki
Czyli zasadnicza różnica, która jako pierwsza uderza w twarz w Nowym Świecie. W Polsce korzysta się z niańki, kiedy rodzice są w pilnej potrzebie- czytaj pracują. Po pracy biorą dziecię i spędzają z nim jak najwięcej czasu. Czasem się wesele zdarzy albo jakaś randka. Zresztą w takich przypadkach są babcie, ciocie, wujkowie.
W Stanach niańka to właściwie osoba, która wychowuje dziecko. Jest z nim non stop. Czy rodzice pracują czy siedzą w domu na kanapie. Nie ważne, czy matka/ ojciec pracuje, jeśli ich stać to mają niańkę, która przebywa z dziećmi cały dzień a nawet i w nocy. Początkowy szok przechodzi w smutek i współczucie. Au pair się przywiązuje, dzieci też, zaczynają ją nazywać matką a potem jak trzeba wyjechać to leje się strumień łez. Dla rodziców to bez znaczenia, bo przecież przyjdzie następna.
Piszę o tym, bo jest to coś, z czym pogodzić się nie mogę. Po co im dzieci, skoro ich nie chcą? I na dodatek otwarcie o tym mówią! Dziś przeczytałam ostrzeżenie na grupie au pair o rodzinie z Vegas, która ma 18sto miesięcznego chłopca z zespołem downa. Do jego opieki ściągnęli 4 au pair zajmujące się dzieckiem 24/h. Malec nie zna swoich rodziców, zupełnie ich nie obchodzi. Nie ma nawet zapewnionej opieki medycznej, bo dla rodziców jest zdrowy. Kasy jak lodu, a dziecko nie ma nawet pidżamy. Takich historii jest wiele. Za perfekcyjnymi zdjęciami rodzin na fejsbuku zawsze kryje się au pair, która to życie im ogarnia. Na koniec dodam jeszcze wątek matki, która ochrzaniła au pair, że zostawiła dzieci pod opieką ich własnego ojca. Ojca, który sam o to poprosił. Bo przecież to jej zadanie zajmować się dziećmi, a nie ich ojca...RĘCE OPADAJĄ!
Tania siła robocza
Regulamin z góry narzucony przez Departament Stanu regulujący program wymiany kulturowej dla au pair jasno określa listę czynności, które można niańce zlecić. Ma ona zajmować się dziećmi i wykonywać prace z nimi związane, jak np: pranie, sprzątnięcie ich zabawek, pokoi, gotowanie czy wożenie do szkoły. Niestety jest wiele przypadków, gdzie au pair jest tanią siłą roboczą. Ma sprzątać cały dom, robić zakupy, bo tym leniom śmierdzącym się nawet tego online zrobić nie chce, sprzątać po zwierzętach i uwaga, były nawet przypadki ODCHWASZCZANIA OSIEDLOWEGO OGRÓDKA! Znajoma, mająca pod opieką 4 dzieci, dostała przy mnie ochrzan, że kuchnia nie posprzątana. Nie wiem, jak można wypucować kuchnię cifem mając na ręku 15sto miesięczne dziecko. Dodam, że szanowna matka nie pracuje i ma sprzątaczkę.
Czasem zastanawiam się, dlaczego Ci ludzie się godzą na takie traktowanie. Można ich zgłosić. Można. Ale przecież się z nimi mieszka. Ma się tu jakieś życie, plany, wyjazdy. Jak rematch się nie powiedzie, trzeba wywalić kilka stów na bilet do domu. Więc po części rozumiem, dlaczego siedzą cicho jak myszy pod miotłą. Z czego wynika takie traktowanie ludzi niestety nie wiem. Nie mogę powiedzieć, że wszyscy Amerykanie tacy są, bo moja rodzina jest inna. Dziękują za każdą dodatkową czynność i wręcz zabraniają wykonywać niektórych, bo "to nie jest Twoja praca". Może duch niewolnictwa jeszcze tkwi w tym kraju. Ba, na pewno w nim tkwi.
A gdzie w tym wszystkim jestem ja?
Ja jestem w raju. W pewnym sensie. Krzywda mi się nie dzieje. Nikt nie szczędzi mi jedzenia, nie czyta moich wiadomości i nie śledzi każdego mojego kroku. Traktują mnie jak rodzinę. Nie zgadzam się z paroma kwestiami odnośnie opieki, ale nie mój dom nie moje zasady. Widać to już taka kultura. Jednak jestem świadkiem wielu dramatów. Wszystkie bliższe znajomości, jakie zawarłam w okolicy skończyły się tym, że ludzie Ci musieli przenieść się na drugie wybrzeże lub wrócić do domu.
Nie zrozumcie mnie czasem źle. Ja sie cieszę, że tu jestem i zupełnie tego nie żaluję, ale nie wszyscy mają tak dobrze jak ja. Nie wszyscy mogą sobie leżeć w łóżku i rzygać jak kot po zjedzeniu lewego burgera i liczyć na pomoc hosta, który nie tylko dzieckiem się zajmie ale i wodę do łóżka donosi. Nie wszystkim hostka kupuje wielką milkę z oreo, bo ta w końcu zawitała w Stanach. Nie każde dziecko wita au pair wielkim przytulasem i mówi jej, jak ją kocha. Jest wiele dobrych i złych rodzin, podobnie jak au pair. Jednak historii tych nie widać na fejsbuku czy instagramie. A jak się pojawią na blogach to sądy, fbi, cia, csi i inne groźby. American Dream haha.
0 komentarze