święta, święta i po świętach

02:31

czyli impreza poszła a kilogramy zostały. Jak pisałam wcześniej Boże Narodzenie w Stanach obchodzi się trochę inaczej, więc pozwólcie, że przybliżę wam nieco obraz moich pierwszych, amerykańskich świąt.



Choinka

Czyli drzewko, bez którego świąt nie ma. Ani w Polsce, ani w USA. Amerykańskie choinki są przeważnie żywe i o okazałych kształtach. Nie ważne, czy stoją pod Rockefellerem czy w salonie, muszą wyglądać pięknie. W przeciwieństwie do polskich choinek, ozdabiane są bombkami przeróżnej maści i światełkami. Nie ma łańcuchów, anielskich włosów ani słodyczy. Moją host choinkę ubierał każdy po trochu. Najpierw hości, potem dziecię i w końcu dziadkowie i siostry. Na drzewku znalazły się zdjęcia Małego T., lalki, sarkofag, ptaszki, bombki popisane kredą i wszystko, czego dusza zapragnęła. Ostateczny wygląd był cudny, zwłaszcza jak pod drzewkiem znalzła się masa prezentów. Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia w pełnej okrasie, ale uwierzcie na słowo- podarków było ponad 100!





Wśród tradycji nie mogło zabraknąć skarpetek na kominku, pojawiła się także jedna dla mnie:)



Co Amerykanie wieszają na choince? A no platfusy na przykład:)




Prezenty

Czyli główna idea świąt w Stanach. Przynosi je Mikołaj w nocy z 24/25 grudnia. Przynoszą je także bliscy. Cały ambaras czujnym okiem obserwuje elf, który siedzi na półce i patrzy, czy wszyscy byli grzeczni. Widać, w tym roku byłam wyjątkowo grzeczna, bo dostałam kupę prezentów. Choć przyznam, że wybór prezentów dla rodziny goszczącej był dla mnie nie lada wyzwaniem. 




Jasełka

Nie ma świąt bez jasełek, czy to Polska czy Stany, kościół protestancki czy katolicki, jasełka muszą być. Gwiazdą tegorocznych był Mały T. oczywiście, któremu przypadła rola cherubinka. Zdjęcia nie mam, ale cudniejszego anioła w całym niebie nie znajdziecie. O ile mnie pamięć nie myli, karierę jasełkową zaczynałam w podobnym wieku, siedząc przy żłobie w stroju krakowskim. Obecność Krakowiaków przy żłobie Jezusowym wciąż wydawała mi się dziwna, mimo iż myslałam, że Betlejem to gdzieś pod Kalwarią leży. W każdym razie moja rola ograniczała się do siedzenia w ciszy, więc stresu jako takiego nie było. Mały T. też nie dostał roli mówionej, bo takowej nie było. Cała historia jasełek była odczytywana przez księdza, a ludzie po prostu chodzili po kościele i odgrywali swoje role. Tak oto do żłobka szły księżniczki, kupcy, Szeherezady i sułtani. Jednak całe szoł skradło dzieciątko Jezus, czyli pulchny chłopiec na oko 9cio miesięczny. W kolędach Jezus kwili a w jasełkach brechtał się sam z siebie.

Kiedy święta mają tylko jeden dzień...

to nie znaczy, że nie można świętować dłużej. My zaczęliśmy już od piątku robiąc rodzinne sesje zdjęciowe. Załapałam się i ja. Zwyczaj całkiem ciekawy, fajna pamiątka. Na pewno lepsza niż trzepanie dywanów i szusowanie na szmacie. 

W sobotę, czyli naszą Wigilię, przypadły jasełka. Po przedstawieniu zasiedliśmy do typowego, amerykańskiego obiadu, czyli szynki z makaronem i serem. Nie było 12 dań, podniosłego nastroju, zakazu wstawania od stołu dopóki wszyscy nie wszamią tego, co mają na talerzach. Było zabawnie i przyjmnie, porozmawialiśmy sobie o Polsce i naszych zwyczajach, które przypadły mym towarzyszom do gustu ( kto pogardziłby kolacją na 12 dań i placusiem po kolacji?:). Generalnie w wigilię poddana zostałam wymianie kulturowej.

Uroczyste świętowanie zaczęło się w niedzielę. Już od samego rana, jak tylko Mały T. otworzył swe powieki, zebraliśmy się pod choinką by otworzyć prezenty. Niestety dziecię bardziej było zaineresowane strawą niżeli podarkami, zatem całą ceremonię musieliśmy przesunąć. Zasiedliśmy zatem do stołu i na dzień dobry zaserwowano mi drinka- mimozę. Szczękę zbierałam długo ze stołu..no bo jak to? Jeszcze 8 nie ma a my już drineczki pijemy? Tak do bułeczki na śniadanie? A no tak. Taki zwyczaj, że w Boże Narodzenie się pije ile wlezie od samego rana. Aha. Myślę, że ta tradycja miałaby w Polsce prawo bytu. Kiedy skonumowaliśmy pierwszy posiłek dnia udaliśmy się pod drzewko i zaczęła się zabawa. Kilkugodzinna zabawa. Każdy otwierał swój prezent po kolei i pokazywał, co dostał. Śmiechu, śmieci i alkoholu co nie miara. Wszyscy zadowoleni, uśmiechnięci i szczęśliwi gotowi już byli na lancz, ja tymczasem wybrałam się do kościoła, co by sobie popatrzeć jak to tutaj w święta wygląda.

Na wstępie przywitała mnie glinana szopka wypełniona sianem, skromna ale przekaz ten sam. Ludzie wystrojeni jak na ruskie disco, audiencję generalną u papieża albo piżama party. Co kto woli. Zamiast zacząć od Śrut Nocnej ciszy, ksiądz nakazał zebranym przedstawić się sobie na wzajem i życzyć wesołych. Z racji mej aspołeczności chciałam ograniczyć się do osób po bokach ale się nie udało. Wyciągnięte ręcę pojawiały się zewsząd. Do momentu jak z ust mych padło Mery Kristmas wypowiedziane ruskim akcentem. Bratać się już nikt nie chciał, miałam spokój do końca mszy. Msza jak msza, najpierw sprawdźmy status na fejsie, liczbę lajków a potem może coś pośpiewamy. Z kolęd znałam tylko Cichą Noc, ale i tak w głowie grały mi niemieckie słowa, więc zamilkłam, bo obawiałam się reakcji zebranych wiernych, którzy z ust Rosjanki usłyszeliby Stille Nacht, Heilige Nacht...

Po lanczu przyszedł czas na drzemkę, spacerek itp, co tam każdemu w duszy grało. Do głównej i najważnieszej, świąrecznej wieczerzy zasiedliśmy o 5. Tak oto na stół wjechała wołowinka, Yorkshire pudding i szparagi ze szpinakiem. Czy to tardycyjne danie amerykańskie? Raczej nie. Większość spożywa ziemniaczki, ale moja host rodzina wielbi się w kuchni brytyjskiej, jeśli chodzi o święta. Jedzonko dobre, lepsze niż rosół! Na dodatek, coś co jedzą tylko raz w roku, a nie w każdą niedzielę i święto państwowo- kościelne. 

Po obiadku przyszedł czas na deser. Creme brule. W to mi graj hehe. Poza deserem przyszedł czas na krakersy. Babcia pytała o nie cały wieczór. Tak patrząc na stół suto zastawiony zastanawiałam się, po co jej ciastka. Przecież jest tyle jedzenia. Nie chodziło o krakersy Lajkonika oczywiście, tylko o tubki z papierowymi koronami, które przy otwieraniu chrupią jak ciastka. ZROZUM TU COKOLWIEK! Śmiechu było co nie miara, hostoria niczym z Chwili dla Ciebie opatrzona tym oto obrazkiem:


Nie, to nie jest amerykańska tradycja, tylko brytyjska, ale moja rodzina ją lubi, więc wszyscy zasiedliśmy w papierowych koronach i wszamaliśmy deser.

Drugiego dnia świąt dostałam wolne, więc pojechałam się połamać na sztucznym śniegu. Mówiłam, już że mieszkam w idealnym miejscu? Do plaży 1,5h, w góry 1h. Ale wracając do tematu, postanowiłam pójść na głosem serca i wyborem pozostałych towarzyszy i zdecydowałam się na deskę. Wbrew pozorom nie było to trudne, dupa cała, kończyny też, a na horyzoncie pojawiła się nowa miłość.


Przy snowboardzie, jeszcze taka ciekawostka. Wypożyczając sprzęt nie trzeba zostawiać dokumentów, wystarczy podać swoje dane. Amerykanie, naród bardzo naiwny, wierzą we wszystko. Jestem uczciwa, ale skorzystałam ze zniżki studenckiej. W końcu twarz nastolatki na coś się przydała. 

Czy było mi żal?

Jak skurw..yn. Bo wy wszyscy jedliście uszka, a ja siedziałam i czekałam na makaron z serem. Święta tu, mimo iż były przyjemne, nie były takie jak polskie. Nie czułam tej atmosfery ani sidoluxu na podłodze. Nie było głupich rozmów o gównie przy rodzinnym stole, ani podśmiechujek przy czytaniu Pisma Świętego. Nie było opłatka, było inaczej. Jednak co polskie święta to polskie, one są nie do podjebania. 






You Might Also Like

0 komentarze