już mi niosą suknię z welonem

14:21

....czyli moje wielkie amerykańskie wesele.


Nie, nie wyszłam jeszcze za mąż. Test na facebooku ocenił moje szanse na ten podniosły moment dopiero, gdy będę miała 51 lat. Spokojnie zatem jeszcze mogę pohulać. Wynik oszacowano na podstawie moich preferencji żywieniowych. Widocznie w wieku 51 lat będę w końcu nażarta i znajdę czas by stanąć na ślubnym kobiercu i najeść się na własnym weselu. 

Wracając do tematu amerykańskiego wesela - znalazłam się na nim przypadkowo- jako opiekunka dla mojego T. Spodziewałam się kaczuszek i lodów o 21, tymczasem mój podopieczny ledwo pozwolił mi zanurzyć usteczka w rybce na obiad. Ale od początku.

Gdzie się hajtają?

Amerykanie mogą brać ślub gdzie chcą i kiedy chcą. Zazwyczaj jest to piątek. Zasada ta dotyczy zarówno ceremonii kościelnej jak i cywilnej. Po prostu przywożą w dane miejsce ze sobą księdza albo człowieka uprawnionego do zawierania związków małżeńskich.

Para, na ślubie której byłam wybrała sobie zabytkowy hotel w San Juan, stolicy Puerto Rico( terytorium to należy do USA). Nie pamiętam jakie to było wyznanie, czy ewangelicy czy episkopalni, ale księdzem była kobieta. Zarówno ceremonia jak i wesele odbywały się w tym samym miejscu.

Jak wygląda amerykański ślub?

Przede wszystkim jest znacznie mniej oficjalny niż polski. Nie ma księdza, który za stówkę więcej w kopercie założy bardziej lśniącą stułę, ani urzędnika z wielkim łańcuchem na szyi. Wszyscy są radośni i biorą czynny udział w ceremonii.

Najpierw drużbowie/ druhny (zależy kogo sobie wybiorą) prowadzą rodziców pana młodego przez całą długość sali by zasiedli w pierwszych rzędach. Następnie prowadzą głównego zainteresowanego, który oczekuje w towarzystwie trójki głównych drużbów na swoją wybrankę.

Druhny kroczą kolejno jedna po drugiej, za nimi bieży dziewczę z sypiące kwiaty. Następnie wprowadzana przez rodziców jest panna młoda. Para staje na środku przed osobą udzielającą jej ślubu i składa przysięgę. 

Patrząc na filmy, spodziewałam się chwytającej za słowo przysięgi o przywiązaniu dwóch osób równie mocnym jak moim do lodów, ale się zdziwiłam słysząc klasyczne: biorę cię za męża/ żonę i sratatata. Okazało się, że na filmach trochę upłycają całą ideę ślubu, gdyż po klasycznej przysiędze pojawiły się przemowy młodych. O czym mówili? O tym jak się poznali, jak zmieniło to ich życie i ja się kochają. 

W trakcie ceremonii pada także klasyczne pytanie: czy jest tu ktoś, kto uważa że teń ślub nie powinien mieć miejsca? Niech wstanie albo zamilknie na wieki. Nikt nie wstał, więc wydawać by się mogło, że udział publiczności na tym się kończy. Nie w Ameryce. Prowadząca ślub pytała bowiem jeszcze zebranych czy błogosławią małżeństwo, a następnie zwróciła się z pytaniem do każdej ze stron czy chcą wydać pannę/ pana za tę drugą osobę. Gromki tłum odpowiada, że tak więc wszyscy się cieszą i uśmiechają.

W trakcie ceremonii odczytywane są różne poematy, przygrywa muzyka i po 20 minutach jest po wszystkim. Leci marsz Mendelsona i para opuszcza zebranych. Nie ma ryżu, konfetti, kwiatów, kopert, całusków, życzeń ani grosików. Są za to Beattlesi i all u need is love.

Koktajl party

W Polsce, kiedy młodzi złożą sobie przysięgę, każdy gość myśli już jak ściągnąć pietruszkę z rosołu i jak usiąść by napić się ze swoimi. Po złożeniu życzeń zaczyna się walka o miejsce parkingowe pod remizą/domem weselnym/ restauracją oraz walka o najlepszy stołek. Wszyscy dostają szampana w literatce, śpiewają sto lat i zaczyna się uderzanie sztućcami o talerz. Odór rosołu unosi sie po sali, kelnerki lawirują między ściśniętymi stołami niczym Patrick Swayze w Wirującym Seksie, a wujek Staszek już się pyta o wódeczkę. 

W Ameryce na obiad trzeba sobie poczekać. Kiedy para opuszcza zabranych gości, udają się oni na koktajl party, gdzie serwowane są drineczki i przekąski, tak by tłum się nie nudził. Nie ma całowania na trzy, tupania nóżkami i wykrzywiania obcasów na przykościelnych kocich łbach, w pogoni za towarzyszem, który już grzeje passerati na parkingu. 

W USA młoda para zostawia gości i pojawia się dopiero przed obiadem. Jest to dobry czas by porozmawiać z zebranymi, poznać się na wzajem, obgadać ( bardzo dyskretnie)albo uciąć sobie drzemkę. 

Jak to tak wesele bez rosołu i schabowego?

Moim odwiecznym weselnym utrapieniem jest rosół. Nie trawię go i zawsze siedzę głodna. Rosół jest jednym z powodów, przez który staram się omijać wesla. Coś, bez czego polskie wesele nie ma prawa bytu, jest zupełnie obce Amerykanom. Po pierwsze na obiad czeka się pare godzin, gdyż poprzedzony jest kilkoma akcjami.

Najpierw jest koktajl party. Kiedy wreszcie otwierają się drzwi do sali balowej i kiszki już grają marsza, tłum znowu musi czekać. Bowiem właściwe wesele zaczyna się od oficjalnego przedstawienia organizatorów i pary młodej. Tak oto najważniejsze dla nowożeńców osoby są wprowadzane kolejno przez inne ważne osoby i przedstawiane zebranym gościom. Trochę jak na pokazie mody, każdy idzie wokół sali w rytm padających oklasków.

Kiedy już wszyscy wejdą pojawia się młoda para, którą wita się na stojąco klaszcząc w dłonie. Kelnerzy rozlali już szampana, więc wydawać by się mogło, że to nawjwyższy czas by go wypić. Nic bardziej mylnego! 

Teraz przychodzi czas na przemowy. Zaczyna Pan Młody, Pani Młoda, druzba 1, drużba 2, drużba 3, druhna, druhna 2, druhna 3, wujek, ciocia, niania i tak w nieskończoność. Opowiadają o miłości, o tym jak ci dwoje się poznali i jak to zmieniło ich życie. Padają też żarty i wspomina się najgłupsze i najgorsze momenty z życia nowożeńców. W końcu po godzinie wznoszone są kieliszki z szampanem i moczy się usetczka z radością, że cały ambaras się skończył. Nie ma picia bruderszaftów ani rzucania związanych białą tasiemką kieliszków. Młody nie goni z miotłą, a młoda nie szuka łopatki.  

Na stołach czekają już przygotowane talerze z rozpiską menu. Najpierw lecą dwie przystawki a potem danie główne i deser. Nie ma pierwszego i drugiego dania, stołu wiejskiego z wielkim świniakiem i miski owoców na stole. Nie ma ciast i ciasteczek, orzeszków i słoneczek wypełnionych kremem nugatowym lub dżemem. Nie ma wódeczki ani gospodarza, który polewa. Jest kelner i wino- białe i czerwone.


W USA nie ma tradycyjnego menu weselnego. Na stole pojawić może się wszystko, co tylko sobie para młoda wymyśli. Na weselu, na którym miałam okazję być, menu było ustalane w porozumieniu w goścmi- każdy parę miesięcy wcześniej wybierał, co zje spośród 3 dań. Ja zaryzykowałam rybę z jakimś szpinakowym risotto. Dupy nie urwało, choć może to i dobrze. Na przystawkę podano nam zieloną zupę, czyli koktajl z avocado, acai i jabłka bodajże. Drugą przystawką była sałatka z rucoli, cebuli, pomidora i sera koziego. Na deser natomiast tort weselny (niestety nie dane mi było go spróbować, płakać mi się chciało, bo torty weselne to jedyny powód, dla którego chodzę na te imprezy).

Tańce, hulanki, swawole 

U nas rozpoczyna się od pierwszegO tańca, potem drużby, druhny, rodzice, kaczuszki, podpity wujek Staszek z mapą województw na koszuli, densy i pląsy, Baciary, Bałkanica i Dżem. Impreza trwa do białego rana i poprawia się ją w niedzielę.

Amerykańskie wesele jest znacznie krótsze. Około 22-23 jest już po wszystkim. Przygrywa dj. Zazwyczaj po dwóch piosenkach jest przerwa. Nie ma strogonowa, płatnych marszów na wstęp czy dedykacji. 

Na drugi dzień zazwyczaj goście jadą do domu alb robią co chcą. Po wesleu w Północnej Karolinie, na którym byliśmy w sierpniu, zorganizowano beach party w ramach poprawin dnia następnego.

Nie mam się w co ubrać, czyli moda weselna

Moda amerykańska i ich styl jest czymś przerażającym, dlatego obawiałam się tego, co zobaczę na weselu. Wbrew pozorom wyglądało to bardzo ładnie. Amerykanie nie stroją się przesadnie, nie tapirują włosów i nie robią makijażu jak Gejsze. Każdy ubiera się jak chce, nawet jeśli określony został wcześniej dress code. Można śmiało przyjść w białej sukience, bez obcasów a nawet w spodniach. Nie ma kiczu, rzęs do kolan i plastikowych paznokci. Panie telefony trzymają w rękach, nie noszą torebek ani kopertówek. 

Całość wygląda przyzwoicie, na tyle że mogłabym na takie wesela chodzić (pod warunkiem, że dotrwałabym do momentu tortu). Podoba mi się ta luźna atmosfera i fakt, że ludzie faktycznie się cieszą szczęściem nowożeńców. Zapraszają tylko tych, na których im zależy i z którymi faktycznie mają jakąś pozytywną więź, a nie tych których wypada zaprosić (czyli pół wsi). 

Osoby towarzszące

To jest dość ciekawy zwyczaj. W Polsce zaprasza się wszystkich z osobami towarzyszącymi. Czy są w związku czy nie, czy mają lat 13 czy 40. I tak nie wiadomo, gdzie te osoby posadzić i kogo zaprosić, by siary nie narobił. Mnie osobiście zawsze to niesamowicie irytuje, jak każdy na weselu pyta dlaczego przyszłam sama. Bo kurde jestem tu żeby se pojeść i popić za darmo. Sorry, ale taka jest prawda. Po co mi zatem kula u nogi. 

W Stanach na wesele z osobą towarzyszącą zaprasza się tylko tych, którzy są w poważnych związkach albo z dłuższym stażem. Jeśli ktoś jest signlem, nie jest zmuszany to targania ze sobą byle kogo. Być może dlatego, ze często gęsto te wesela są daleko od domu, a i rodzina i znajomi rozsiani po całym kraju. 

Czas się lepiej poznać

Wiadomo, że Amerykanie też ogranizują wieczory kawalerskie i panieńskie, ale czegoŚ takiego jak brama czy tłuczenie talerzy u nich nie ma. Ale jak na ludzi lubujących zabawę przystało, dzień przed weselem organizują obiady i spotkania, tak by goście weselni mogli się poznać i wprawić w zabawowy nastrój.

W Puerto Rico wesele wypadło dzień po Święcie Dziękczynienia, więc para młoda zorganizowała dla wszystkich świąteczny obiad. W Północnej Karolinie natomiast młodzi zaprosili gości dzień przed weselem na małe party z open barem. Jak kolwiek się za to nie zabrać, zawsze chodzi o to by się napić :)

Dobra, nie ma ryżu, ale żeby życzeń nie składać?

Szczerze mówiąc to siedziałam zdumiona i szczęśliwa, że nie będę musiała składać wymyślnych życzeń w obcym języku ludziom, których nie znam. Kiedy zobaczyłam, że nie ma żadnej kolejki do nowożeńców zaczęłam oddychać swobodniej i rozmyślać o deserze. 

Na weselu amerykańskim to para młoda podchodzi do stolików gości i dziękuje im za przybycie. Krótka gadka szatka, żadnych całusków i niezręcznych sytuacji. Po prostu zwykłe słowo: gratulacje i sprawa załatwiona. 

W to mi graj. Serio na takie wesela mogłabym chodzić. Dodałabym tylko ogóry kiszone, placki i wódeczkę na stoły. Mimo iż byłam niańką, traktowano mnie jak każdego innego gościa. Nowożeńcy dziękowali za przybycie dwukrotnie, dostałam także prezent pożegnalny jak każdy inny. Nie były to placki i flaszka jak u nas, a malutka torebeczka z biokosmetykami. Paru gości wyraziło także zainteresowanie Polską, więc nie siedziałam samotnie patrząc jak mały T. składa wszystkie widelce ze stołu w wielkie, indiańskie tipi. Party na plus!




You Might Also Like

0 komentarze