Jeziora Plitwickie czyli chorwacki raj

13:59

Jeziora Plitwickie uważane są za europejskie "must see". Pragnęłam je odwiedzić od dawna, jednak jakoś nigdy się nie złożyło. Aż do teraz. Przyszło mi odwiedzć ten piękny zakątek świata w koronowanym czasie i w sumie to na dobre mi to wyszło :)


Z racji pandemii turystów w Chorwacji jest dużo mniej, zwłaszcza tych z Azji, co znacznie ułatwia spacer po parku. Podczas mojego ośmiokilometrowego spaceru nie musiałam się martwić tłumem czy zatorem na ścieżce. Momentami byłam nawet sama, nie napotykając nikogo poza rybami. Marzenie!

Park Narodowy Jezior Plitwickich - info podstawowe

Najtarszy chorwacki park narodowy znajduje się jakieś 140km od Zagrzebia. Sam park zajmuje ogromną powierzchnię, a jego największą atrakcją są trasy wokół 16 jezior krasowych. Jeziora Plitwickie można odwiedzić w drodze na wybrzeże lub powracając do Polski.

Ja dotarłam doń Flixbusem, ktory ma przystanki przy każdym z wejść do praku. Podróż przez kręte, górskie drogi zajęła jakieś 2 godziny i była całkiem znośna. 



Blet do parku kupiłam przez Internet za 200 kun. Podobno w sezonie są droższe (300 kn) i ciężko je dostać na miejscu. Covid trochę to zweryfikował, kolejek do kasy nie było. Nie musiałam także wymieniać wydruku z maila na faktyczny bilet, o czym gromnie pisano na blogach podróżniczych.  Choć pojwiłam się w parku po 10 nie zastałam strasznych tłumów, choć dość duża grupa Polaków i Niemców obsiadywała już wszystkie punkty widokowe.

Na terenie parku są tylko trzy lub cztery punkty z jedzeniem i wc. Z racji obecnej sytuacji nie wszystkie byly otwarte - tylko budki z jedzeniem na zewnątrz. Ceny oczywiście są z kosmosu, więc swój prowiancik jak najbardziej zalecany. 

Dwa wejścia - które wybrać?

Do praku prowadzą dwa wejścia. Wsiadając do autobusu, kierowca zapytał, które wybieram. Nie mając za bardzo pojęcia czym się rożnią, zdecydowałam się na nr 1. I to byla dobra decyzja, bo zaraz za wejściem znajduje się punkt wdokowy, z którego podziwiać można największe i najbardziej popularne wodospady.




Z wejścia nr 2 rownież można tam dotrzeć ale trzeba trochę kombinować przy wyborze szlaku. Stamtąd wylazło najwięcej rodzin z dziećmi, co związane było chyba z łatwiejszymi trasami. Albo z dostępnym piwem, bo tam też widziałam najwięcej Januszy i Grażyn przy wodopoju. 

Przy obu wejściach podobno zatrzymuje się Flixbus, ale bezpieczniej było czekać na oficjalnym przystanku na przeciw bramy nr 1.

Jeziora Plitwickie - którą trasę wybrać?

Tras zwiedzania jest kilka. Od takich zajmujących niecałe 2h do takich 18sto kilometrowych. Najkrótsze szlaki skupiają się wokól dolnych jezior. Te dłuższe pozwalają zobaczyć także górną część, w której ukrytych jest wiele wodospadów.



Ja wybrałam trasę C - 8km i średni czas przejścia 4-6h. Chciałam zobaczyć jak najwięcej, jednak bałam się, że może mi zabraknąć czasu albo nie zdążę na autobus powrotny. Wycieczka zajęła mi w zasadzie 3 godziny więc miałam czas na zjedzenie lokalnego pstrąga w pobliskiej restauracji.


Trasa C zaczyna się od bramy nr 1. Począwszy od zwiedzania Wielkiego Wodospadu, przechodzi się drewnianą kładką nad jeziorami, strumykami i wodospadami. Robi to ogromne wrażenie, bo woda jest niesamowicie niebieska, czysta i przejrzysta, a zarazem głęboka. Kładka miejscami się chybocze, co dodaje tylko uroku. 







Po przjeściu pierwszego jeziora, spod kładki zaczynają wyłaniać się pierwsze wodospady i jaskinie. Ścieżka momentami prowadzi przez gęstą roślinność by za chwilę zaprowadzić nad nieziemsko lazurową, spokojną, niczym niezmąconą wodę. Wraz ze zmieniającym się światłem słonecznym, woda przybiera różne barwy. Aparat nie jest w stane tego pokazać, trzeba to zobaczyć na żywo.















Po około 20 minutach wędrówki szlakiem C, na horyzoncie wyłania się największe jezioro w parku -Jezioro Kozjak. Lazurowe, otoczone zielonymi wzgórzami robi ogromne wrażenie. Największą atrakcją tej części parku jest rejs statkiem po tym jeziorze, co niestety wiąże się z długą kolejką i bardzo długim oczekiwaniem. Niestety wybrana przeze mnie trasa C biegnie właśnie przez jezioro, więc odstałam swoje ( około 1h). Nie chcę sobie wyobrażać jak to wyglądało przed pandemią, kiedy park był zalewany turystami. Na rejsie statkiem większość rodzin kończyła swoje zwiedzanie, więc można było znieść te dziecięce wrzaski w radosnym  czasie oczekiwania.

To co mnie wytrąciło z cudownego nastroju podczas zwiedzania to oczywiście rodacy gromnie walący do budek z jedzeniem i piwem. Przekleństwa, darcie mordy na dzieci i żony, rzucanie patykami w kaczki i generalnie opowieści o kacu stulecia dobtnie przypomniały mi, że człowiek z Polski wyjedzie, ale Polska z człowieka nie. Kimże byłby Janusz gdyby z soczystą łaciną podwórkową nie wcinął sie w kolejkę myśląc, że jest panem i władcą i nik go nie rozumie. Oczywiście  nie wszyscy napotkani rodacy tacy byli i chwała za to. Jednak niesmak pozostaje. Tym bardziej jeśli na sam widok grupy Polaków padało niemieckie "Oh Gott". 









Sam rejs był całkiem przyjemny. Na statek zabiera się 100 osób max. Pływa jeden na pół godziny. Stąd to długie oczekiwanie. Ale warto, bo widoki z poziomu wody są niesamowite! Niestety trochę się przychmurzyło i woda przyciemniała, ale przy drugim brzegu wyglądala jak na Karaibach. Większość zwiedzających skierowała swoje kroki ku drugiej przystani, prowadzącej do wyjścia. Miałam więc luźniejszą ścieżkę, która momentami gubiła oznakowanie. Było to trochę mylące, jednak ciężko się było zgubić. 

Spacer od przystani prowadził w kierunku górnych jezior. Pojawiły się drewniane schody, pod którymi płynęła rwąca woda. Widok zapierał dech jednak zdenerowanie sięgało zenitu gdy damy w obasach torowały drogę, podobnie jak rodziny z wózkami (przed wejściem jest info jak wygląda trasa i że na wózki się nie nadaje). Normalnie bym nie narzekała na takie pierdoły, każdy jest kowalem swojego losu, jednak zatrzymywanie się nad rwącym potokiem by poprawić szpilki lub wymachiwanie wózkiem dziecięcym nad chybotliwej kładce to trochę niebezpieczna zabawa. 

















Trasa górnych jezior wiodła w dużej mierze wśród urokliwych wodospadów. Żałowałam, że nie ma ze mną nikogo, kto zorobiłby mi zdjęcie, więc musiało wystarczyć selfie. Ścieżka wiodła momentami przez dość bujny busz, przypominała mi trochę klimaty karaibskie. Brakowało tylko palm i iguan. Woda choć piękna, wzbudzała we mnie lekki lęk. Jednak taka przjerzystość ukazująca ogromną głębokość potrafi człowiekowi zasiać dziwne myśli w głowie. Większość trasy przemierzyłam w zasadzie sama, spotykając ludzi dość rzadko. Póżniej staliśmy się dla siebie pewnym wyznacznikiem właściwej trasy, bo wszyscy momentami mieli problem z odczytaniem mapy. Tak oto państwo z Niemiec szło moimi śladami (swoją drogą śledziliśmy się nawzajem od wejścia na pokład autobusu). Zabawne było patrzeć jak błądzą jak ja, schodzą nie tam gdzie trzeba a potem mówią do siebie, że "ona tam poszła". 










Trasa C miała zaprowadzić mnie do stacji autbusowej nr 3. Droga wiodła wzdłuż jezior. Momentami trzeba było się wspiąc pod górę idąc przez las. Choć nie była to jakaś zawrotna wysokość to kondycyjnie szło mi ciężko. Siedzenie na dupie przez ostatnie miesiące dało o sobie znać. Zipiałam jak stary czajnik gotujący wodę ale dotarłam do autobusu.









Miałam przed sobą jeszcze 4h do powrotnego Flixa i chciałam wrócić do miejsca startowego pieszo. Jednak strażnik parkowy powiedział, że muszę wziąć autobus. Pewnie bym szła ze 3 godziny, bo autobus jechał dobre 20-25 minut. Wysiadłam na stacji nr 2 licząc, że może tutaj uda mi się przejść wzłuż wody, jednak ścieżka asfaltowa prowadziła przez las. Spacer byl w sumie przyjemny i zaprowadził mnie na skraj urwiska, którędy biegła bogata w widoki ścieżka. W połowie drogi widniał znak o wejściu nad wdospady - 80 metrów w dół przez jaskinię, na własną odpowiedzialność. Oczywiście, że poszłam. Szlak schodził dość krętą ścieżką pełną stromych schodów w dół jaskini, momentami zrobiło się nawet ciemno, ale koniec końców dotarłam nad wodę. 







W sumie to dobrze się stało, bo jaskinię odpuściłam na samym początku. Za dużo było w niej ludzi. Pewnie i tak nie wyszłabym na górę, więc udało mi się ją zobaczyć schodząc. Ścieżka zaprowadziła mnie nad Wielki Wodospad, który zostawiłam sobie na koniec z tych samych powodów -  rano było bardzo tłoczno. 














Do wodospadu dotarlam po 14 i mogłam się nacieszyć jego widokiem. Grupa polskich turystów wpadła doń jak do Lidla w tygodniu promocji Witchen, zrobiła serię zdjęć na kamieniu wrzeszcząc przy tym niesamowicie i zawróciła w podskokach. Byłam tylko ja i para starych Niemców wzdychająch jakie to wszystko piękne. 


Czy warto było szaleć tak?

Owszem. Atrakcja warta wszelkich pieniędzy. Tanio nie jest, bo 200kn to jakieś 120 zł. Jak na wstęp do parku narodowego, w porównaniu z Polską jest drogo. Jednak nie płaci się ani za statek, ani za autobus. 

Choć od wybrzeża i od stolicy jest to kawałek drogi, warto poświęcić jeden dzień na wycieczkę. U nas takich cudów nie ma. 

Do parku można wejść z psem, co uważam jest rzeczą zajebistą. Jest czysto, zwierzęta nie hałasują i nikomu nie przeszkadzają. Myślę, że ryby w jeziorach robiły większy rumor niż psiaki. Szkoda, że u nas w parkach to jest rzecz niezrozumiała. 

Z takich ciekawostek i obserwacji to warto wyruszyć wczesnym rankiem lub po południu, kiedy największe tlumy przejdą już te najkrótsze trasy. Polecam też wygodne obuwie. Kładki nie dość, że się chyboczą to są stare. Pomiedzy deskami są luźne szpary, na których łatwo się potknąć. 

Mam nadzieję odwiedzić ten park ponownie razem z Alexem. Może się nam uda przejść tę najdłuższą trasę :)





You Might Also Like

0 komentarze