If you are going to San Francisco
17:13
better turn back...
Czyli o mieście hipisów, które wcale nie przypadło mi do gustu.
San Francisco - pierwszy przystanek mojego roadtripa. Dlaczego? Przecież to najdroższe miasto Zachodniego Wybrzeża, wiecznie tam wieje i jest zimno. Golden Gate. Dlatego. No i nocleg miał być za darmo. I plan był inny. Plan się zesrał a bilet kupiony więc nie pozostało mi nic innego jak jechać. A raczej lecieć.
Piątek, piąteczek, piątunio
Swą przygdę z San Francisco rozpoczęłam piątkowym popołudniem. Szybka przeprawa przez lotnisko, wynajęcie samochodu i buch! Zimno jak sto pięćdziesiąt! O ja głupia. Wiedziałam, że SF do najcieplejszych miejsc na Ziemi nie należy, ale żeby takim chłodem zawiało na dzień dobry? To już był pierwszy znak żeby zbierać dupę w troki i jechać na południe.
Pierwszym przystankiem był hotel/ motel. Niestety ceny w San Fran są tak wysokie, że brałam cokolwiek, co było tanie i w centrum. No czy w normalnym mieście, w centrum, można spodziewać się czegoś złego? Raczej nie. Raczej spodziewamy się lepszego standardu, czystości i zwiększonych patroli policyjnych. Nie w San Francisco. Hotel sam w sobie nie był taki zły, gorzej z okolicą. Zresztą w całym meście czułam się jak na Hucie nocą.
Miasto bezdomnymi wybrukowane
Niestety, gdziekolwiek człowiek nie postawił stopy napotykał bezdomnych. Nie byli to zwykli ludzie pozbawieni dachu nad głową, a ćpuny i alkoholicy rozmawiający ze śmietnikami. Jeden z nich, w geście miłości do bliźniego chciał się do mnie przytuić i podzielić pizzą i syfilisem, czy innym trądem. HORROR. W całym mieście odczuwałam dziwne wibracje, poddenerwowanie i ogólnie średnią atmosferę, która nie wróżyła nic dobrego. Jednak wyszłam z założenia, że żaden kloszard nie będzie niszczył moich marzeń. Mimo kilku nieciekawych sytuacji znalazłam sporo zacnych i pięknych miejsc. Pozwólcie zatem, że zabiorę was na krótki spacer po San Francisco.
Cable car i spacer po centrum
Pierwszy przystanek- jedzenie. Wiadomo. Padło na pizzę- najlepszą jaką jadłam w USA. Jakieś pozytywne wspomnienia z SF mam. Kiedy brzuch był już pełny, a słońce zbierało się ku zachodowi, nadszedł czas wyruszyć w miasto. Od czego zacząć? Mieliśmy niewiele czasu, było zimno i wietrznie, więc zdecydowaliśmy na spacer po centrum. Na pierwszy rzut poszedł Cable Car. Przejażdżkę tym trolejbusem, wagonikiem na kablu czy jakiekolwiek to ma tłumaczenie na polski, uważałam za obowiązek. Coś, co musiałam zrobić będąc w San Francisco. Los chciał, że mój hotel znajdował się bardzo blisko początkowego przystanku jednej z linii. Mimo to dostanie się do wagonika nie było takie łatwe. Zanim znalazłam pierwszy stop i rozszyfrowałam jego trasę, trochę wody w rzece upłynęło, ale ostatecznie za 7$ odbyłam przejażdżkę ulicami centrum w stronę portu.
Spodziewałam się fajerwerków i jak zwykle wyszło jajo. Słynne Cable Cars nie są takie super jak mi się wydawało. Zwykły tramwaj na kablu, który jedzie po linii prostej. Widoki niestety też nie były zacne. Zwykłe miasto. Posilę się nawet o stwierdzenie, że Fila się lepiej prezentuje. No nic, przynajmniej dowiózł nas ten wagonik do portu, gdzie było całkiem przyjemnie i gdzie obejrzeliśmy piękny zachód słońca.
Kolorowe schody, Baker Beach i Golden Gate
Jak pisałam wcześniej, w San Francisco interesował mnie jedynie most Golden Gate. Jednak mając na zwiedzanie 1,5 dnia szkoda było tego nie wykorzystać. Gdzieś w Internecie znalazłam schody zrobione z kolorowych płytek, zwane Sixteenth Avenue Tatil Staircase. Schody same w sobie robiły wrażenie, jednak znacznie ciekawszy widok rozpościerał się z parku położonego u ich szytu.
To właśnie z tego parku ujrzałam Golden Gate po raz pierwszy i do serca mego wlało się trochę ciepła. Rozochocona słońcem i faktem, że najlepszy widok na most znajduje się na darmowej plaży nudystów pognałam mu na przeciw, prosto na Baker Beach.
Choć moim marzeniem było pohusiać się na huśtawce po drugej stronie mostu nie było to możliwe. Żeby przejechać most trzeba uiścić opłatę elektroniczną. My, Janusze na wakacjach, nie wykupiliśmy urządzenia opłacającego autostrady i mosty, więc pocałowaliśmy klamkę. No nic, będę w San Francisco za miesiąc, może się uda. Most sam w sobie zwyczajny. Zero magii, może mniej tłoczno niż na bruklińskim, ale mimo wszystko zobaczyć warto. Plaża piękna i pełna golasków nawet na takim zimnie! W zasadzie mieliśmy szczęście, bo często miasto pokryte jest mgłą i ciężko o ładne widoki. Kiedy myślałam już, że ujrzałam Złotą Bramę w całej jej okrasie, trafiliśmy na szlak widokowy, pełen turystów z całego świata. Już wiem, czemu na plaży ich nie było- byli tu, w Lands End.
W parku tym znalzłam także pomnik Holocaustu. Chyba najbardziej trafiony ze wszystkich, które zobaczyłam w tym kraju.
Polski obiad i pożegnanie z SF
Zupełnie przez przypadek trafiiśmy do polskiej kanjpy, gdzie zdecydowałam uraczyć swe serudszko pierożkami z kapustą i grzybami. Jedzenie zacne ale porcja jak kot napłakał. 6 maleńkich pierogów na mój wielki apetyt to zdecydowanie za mało! A cena znacznie większa niż być powinna, ale czego się nie robi dla pierogów.
Po obiedzie zdecydowaliśmy się zobaczyć jeszcze Pier 39 i ruszać dalej do Los Angeles. W zasadzie już nie mogliśmy się doczekać tej 6cio godzinnej podróży. Wszystko byle tylko opuścić to przeklęte miasto.
Lwy morskie, trochę jak wielkie ślimaki bez skorupki
Tam podobno jest Alcatraz
Wyjazd z SF był całkiem przyjemny. Uradowani, że opuszczamy to miasto na ponad tydzień spoglądaliśmy jeszcze raz na tamtejsze domy. Przejechaliśmy przez most łączący SF z Bay Area i ruszyliśmy przez zielone wzgórza do Santa Monica.
Czy jeszcze kiedyś tam wrócę?
Niestety tak, ale do pracy. Sama z siebie już się raczej do San Francisco nie wybiorę. Choć wszyscy mówili mi, że to najlepsze miasto w Kalifornii i będę nim zachwycona, ja uważam, że to najgorsze miasto całej Ameryki. Nawet Newark jest bardziej przyjazne. Ale o gustach się nie dyskutuje. Jeszcze rok temu, kiedy spoglądałam na plakat z Golden Gate wiszący nad moim łóżkiem nie marzyłam nawet o tym, że równo rok później zobaczę ten most na żywo. Nie żałuję wizyty w tym mieście, wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Czy mogę wam to miejsce polecić? Nie. Chyba, że macie kupę pieniędzy na super fantastyczny hotel z super strzeżonym parkigniem. Ale co kto woli. Tymczasem kończę moją przygodę z SF i zabieram was w kolejne miejsce - Santa Monica/ Los Angeles / Hollywood.
0 komentarze