Co się dzieje, kiedy Amerykanie dostają rożdżkę do ręki
19:31czyli o festiwalu Harrego Pottera w Chestunt Hill słów kilka.
Moja miłość do Harrego zaczęła się w piątej klasie podstawówki. Zabrali nas do kina na Komnatę Tajemnic i już tam zostałam. Zbizkowałam na maksa. Przeczytałam wszystkie książki od deski do deski po kilka razy. Objerzałam wszystkie filmy wiele razy, znam dialogi i teksty. Kiedy wyszła piąta część nie opuściłam łoża przez 3 dni dopóki nie przeczytałam całości. Wyszyłam sobie na płótnie Harrego z Hedwigą. Moją pierwszą poważną wypłatę wydałam na zakup kompletu książek. Moje pierwsze dolary wydałam na Księcia Półkrwi po angielsku w księgarni UPenn. Wciąż czekam na list z Hogwartu. Festiwal Pottera i zamiłowanie mojej hostki do tej postaci literackiej były jednymi z ważniejszych powodów wybrania właśnie tej host rodziny. Kupiłam sobie szalik, piwo kremowe, czekoladowy lizak i okulary.
Myślałam, że jestem szalona, ale po tym co zobaczyłam w miniony weekend w Chestnut Hill stwierdzam, że daleko mi do szaleństwa. Szaleni to są Amerykanie, choć tak naprawdę Harry jest Brytolem. Skąd ta miłość do magii i czarów w Lepszym Świecie? Nie wiem, ale przebierać to oni się lubią z każdej okazji, więc czemu nie za Pottera i jego kompanię?:)
Wirujący pub czyli dirty dancing
Jedną z atrakcji był Crwal Pub w piątkowy wieczór. Kilka miejscowych knajp zmieniło się w Dziurawy Kocioł i inne magiczne bary, oferując nie tylko czarodziejskie menu ale także i wiele innych atrakcji, jak specjalne stroje, dekoracje czy Potterowe kubki. W tym roku miasto postanowiło zaszaleć. Pozamykali ulice, ogłosili wszem i wobec, że na Kasztanowym Wzgórzu będzie Potter Party i tak oto bilety rozeszły się w 5 minut. Serwisy sprzedające bilety działają równie prężnie jak TicketPro, więc sprzedaż ruszyła z opóźnieniem. Oczywiście dla mnie biletów zabrakło. 1000 wejściówek poszło w 5 minut, więc obeszłam się smakiem. Oczywiście do barów wejść mogłam, ale nie dostałam koszulki, kubeczka i innych giftów. Biletów nie dorwałam ale Dumblodore tak!
Po co chodzić do kina, skoro można filmy oglądać w kościele?
Z tego co pamiętam, Harry Potter został wpisany na listę lektur zakazanych przez Watykan. Bo przecież czary mary hokus pokus to wszyscy na poważnie biorą tak jak brednie polskich biskupów znawców ciąż i ciała kobiecego. W Polsce może i zakazany, ale w Ameryce nie. Tak oto w jednym z kościołów postanowiono wyświetlić film i zrobić pizza party, a loklany katolicki koledż zorganizował mecze quidditcha i konferencję o Potterze. Da się? Da. Jeden zero dla kościołów w Ameryce.
Ulica Pokątna
Czyli nasze Germantown Ave pełna była atrakcji rodem z Pottera. Miesjca na selfie, krążące postacie filmowe, występy cyrkowe, zajęcia z czarodziejstwa dla dzieci, pojedynki magiczne i magiczny Hogwart Express. Poza tym pełno było namiotów z jedzeniem, piwem kremowym i czekoladowymi żabami, czyli wszystko to, co serwowała J.K. Rowling. Szkoda tylko, że miejsca tak mało.
Festyn, odpust, parada czyli amerykański sposób organizowania festiwali
Niestety, Amerykanie nie potrafią organizować festiwali. Byłam na kilku i słabo to wypada w porównaniu z Polską. Jakiś taki nieogar i nieład wszędzie panuje. Tak też było i tym razem. Serio, nasze odpusty podkościelne są lepiej przemyślane, ale ogólnie wypadlo dobrze. Choćby dlatego, że w ogóle coś takiego zorganizowano!
Mam to szczęście, że mieszkam 5 minut od miejsca, gdzie miał odbywać się cały ten cyrk. Szczęście lub nieszczęście. Zależy z jakiej perspektywy się patrzy. Do mojej małej dzielni, na ten koniec końców miasta, dotarło parę tysięcy ludzi z okolicznych stanów i nie tylko. Pod domem przewijały się nawet samochody z Teksasu! Fanom Pottera niestraszny był deszcz i ziąb. Widać Fila tak się ucieszyła na wizytę tłumu, że postanowiła nas uraczyć prawdziwym piździernikiem. Raz na 20 dni pada, musiało akurat w sobotę. Piździło jak w Kieleckiem, padało, ale ludzi wciąż przybywało. Utknęłam w korku pod "własnym domem", musiałam szukać alternatywnych ścieżek, ale przynajmniej nie byłam zmuszona korzystać z toi toia. Uff! Wiem, że dla was to pierdoła, ale korzystanie z publicznej toalety w Ameryce przyprawia o dreszcze. Takich syfiarzy nie ma nigdzie na świecie.
Chestnut przygotowywało się na festiwal już od dwóch tygodni. Główna ulica, Germantown Ave zamieniła się Hogesmeade. Lokalne sklepy przybrały nazwy literackich budynków: Bank Gringotta, Sklep z Różdżkami Olivandera, Księgarnia Esy i Floresy. Na czas festiwalu wydano także specjalny egzemplarz Proroka Codziennego, pod nazwą Loklany Prorok.
Niby główna parada miała być dla dzieci, ale większą radochę mieli dorośli. Nie sądziłam, że w Ameryce żyje tylu zbizikowwanych fanów HP. Poświęcili kupę czasu i kasy na przygotowanie swoich przebrań, przebijali przez miasto żeby wziąć udział w tej maskaradzie, zapominając jednak o tym, że atrakcja nie jest skierowana do nich. Mój mały T. alias Draco Malfoy widział niewiele, zmarzł i chyba się wystraszył tego natłoku ludzi, którzy uniemożliwili nam wspólne selfie z Harrym. Dobrze, że przygotowaliśmy się wcześniej.
Mój introwertyzm i aspołeczność nie pozwoliły mi za bardzo cieszyć się festiwalem. Tłum ludzi, którzy nie wiedzą co chcą robić i dokąd idą poważnie mnie zirytował. Mój wzrost też nie pomógł. Jak się jest z metra ciętym to się ludzkie tyłki ogląda niestety. Ale sprzedawali Whiskey w Potterowym Kubku, bez sprawdzania dowodów więc festiwal oceniam na plus 3.
Sport w Ameryce, czyli nie masz pojęcia co się na boisku wyczynia
Jedną z atrakcji był turniej quidditcha na terenie kampusu Chestnut Hill College, który na tę okazję zmienił się w Hogwart. Uczelnia sama w sobie wygląda jak Szkoła Magii i Czarodziejstwa, więc wiele starań nie musieli poczynić. Gra sama w sobie ciekawa, zasady pokręcone jak wszystko w Ameryce, kto wygrał nie wiem. Gryfindor leżał na trawie, więc chyba wiele nie ugrali. Jednak #teamHarry zawsze. Generalnie studenciaki biegały po boisku z miotłami między nogami i usiłowały strzelić gola w jedną z bramek. Złotym zniczem był najszybciej biegający zawodnik, który pojawiał się pod koniec każdego meczu. Kto go złapał ten wygrywał.
Amerykańska miłość do przebieranek
W idącym w każdą stronę tłumie dostrzec można było wiele ciekawych kreacj: od małych dzieci przebranych za mandragory ( najlepszy kostium ever, droga matko amerykańska, która to wymyśliłaś jesteś geniuszem), poprzez zgredki i skrzaty domowe, trójgłowe psy, do dorosłych przebranych za czarodziejów i czarodziejki, śmierciożerców, złoty znicz, smoki, Hagrida, miotły i co tam jeszcze wymyślili. Jedne stroje kiczowate, inne super śmieszne. Jedne postacie komiczne inne dziwne. Jedni zrobili to dla zabawy, drudzy na poważnie. Przebierały się całe rodziny! Moją faworytką była pani przebrana za Belatrix Lestrange. Nie wiem skąd wytrzasnęła taką kieckę i buty. Natura "obdarzyła ją" naturalnym czupiradłem kręconych włosów (znam Twój ból Mery Su), więc wyglądała perfekcyjnie. Nawet poruszała się jak Belatrix!
Moja host rodzina też się przebrała. Matka goszcząca to trochę taka Lilly Potter a trochę Molly Wesley (czekam aż w domu pojawi się zegar jak mieli Wesleyowie w Norze ze strzałką dla każdego członka rodziny. Przy mnie strzałka ruszałaby się tylko w 3 miejsca: dom, szkoła, lodówka. Ktoś widział takie coś?) Mały T. ze względu na swoją urodę musiał być Draco Malfoyem, nasłodszym na świecie. Natomiast ojciec goszczący, który tak kocha Pottera jak mój tata, nie mógł zostać nikim innym jak mugolem. Ja byłam Harrym i Hermioną w jednym. Jak szaleć to szaleć, nie?:)
Zgredków było wielu, każdy miał skarpetkę. Widać lekturę przeczytano! To się chwali!
Znaleźli też w końcu właściwego kandydata na urząd prezydenta. Dajesz Harry!
Czekoladowe lizaki i żaby za 6$- hajs się zgadza. Drogie, ale dobre. Jakby z milki!
Jak na każdym festynie przygrywała muzyka. Nie Baciary ani Rihana czy Donatan, a muzyka filmowa. No czy mogli to lepiej rozkminić, niż soundtrack z filmu puszczany z głośników? Dla mnie raj na ziemi, nawet w tym tłumie. A do tego komunikacja była za darmo! Także zamiast biletu do centrum kupiłam piwo! Brawo ja! Magia jednak istnieje!
Zabrakło mi tylko jedngo: VOLDEMORTA!
0 komentarze