Amerykańska jesień
20:04
czyli rzecz, która w Stanach spodobała mi sie najbardziej jak dotąd. Jakby nie było, od zawsze była moją ulubioną porą roku, ale w wydaniu stanowym podbiła me serducho szczególnie. Nie chodzi mi tu tylko o kasztany, kolorowe drzewa czy spadające liście przeokrutnie piękne, bo takie widoki są również w Polsce. Chodzi o sposób w jaki Amerykanie celebrują jesień. Tak. Kiedy przychodzi wrzesień zaczyna się wielka feta.
Czemu tak się tym jaram? Bo w Polsce jesień zawsze kojarzy się ze smutkiem. A to pada, a to Wszystkich Świętych, a to zimno, a to napierdalanka z okazji niepodległości. Tutaj jest inaczej. Ci ludzie się cieszą, że im liście szeleszczą pod nogami, że wynoszą wiadra grzybów pokazując je po drodze wszystkim napotkanym duszyczkom, że mogą sobie ozdobić dom. Ja się cieszę razem z nimi. W końcu ktoś docenia tę porę roku! Najpiękniejszą ze wszystkich, choćby tylko dlatego, że właśnie w jesieni są moje urodziny. A co.
Pogoda
Czyli ważny element jesiennej aury. Bo jesień wszyscy lubią, ale jak słonko świeci. Jaka jest pogoda w Pensylwanii? Taka jak w Polsce jesienią. Tylko, że jak tutaj leje to leje cały dzień jak z cebra. Nie ma siąpienia, taki deszczyk ni to pies ni wydra. Leje jak krowa w stajni. Ostatnimi czasy jest raczej słonecznie, choć zimno. Przeokrutnie. 9stopni z rana, 18 w dzień i 9 wieczorem, a ja się czuję jak na minus 2. Do tego ogrzewanie w domu goszczącym nie działa. Tzn w moim pokoju działa, więc hajcuję na maxa zupełnie jak moja mamusia, ale w pozostałych pomieszczeniach Sybir. Eh Ci Amerykanie. Wygrzani jacyś. Ja w dwóch swetrach, kurtce i obuwiu jesiennym a oni w pulowerkach, czasem jeszcze szorty i krótki rękaw noszą. O zgrozo. I do tego herbaty nie piją. Zupełnie. Tylko wodę z lodem. Ja się pytam, jak ten naród tyle lat przetrwał? Bez herbaty z rumem?!
Wrzesień
Dla większości nianiek wrzesień jest piękny ze względu na powrót dzieci do szkoły. Mają więcej czasu na Starbaksa i siłkę. Moje dziecię też poszło do szoły, przez co mam mniej czasu niż w wakacje. Takie życie. Siłki nie lubię, nie lubiłam i nigdy nie polubię, więc nie narzekam. Choć Czołu to zawsze kłody pod nogi. I to dosłownie - wędruję sobie, czasem usiłuję biegać po lesie. Jednak czymże są skały wielkie jak dom, powalone kilkumetrowe drzewa i strumyki wijące się przez krzaki w zestawieniu z niedźwiedziem czarnym, którego widziano ostatnio na moich ścieżynkach? Niczem. Ale mnie niedźwiedzie niestraszne. Bardziej te myszo wiewiórki, które wchodzą nam do piwnicy.
Jednak mimo zmienionego grafiku me serducho też się raduje. Raduje, bo widzi amerykańskiego bzika na punkcie jesieni. Raduje też się mój portfel, bo nie mam czasu na trwonienie pieniędzy. Nie mam zbyt wiele czasu żeby napisać coś sensownego, ale jesień w Ameryce muszę wam pokazać.
Jednak mimo zmienionego grafiku me serducho też się raduje. Raduje, bo widzi amerykańskiego bzika na punkcie jesieni. Raduje też się mój portfel, bo nie mam czasu na trwonienie pieniędzy. Nie mam zbyt wiele czasu żeby napisać coś sensownego, ale jesień w Ameryce muszę wam pokazać.
Dynie, dynie, jeszcze więcej dyni
Z dynią spotkałam się po raz pierwszy w gimnazjum, kiedy to robiliśmy ozoby na Halloween. Przyznam, że pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Wielka, ciężka w obsłudze, obśligła w środku, ledwo co dała się pokroić w dziwny, pseudo straszny grymas. Warzywo to tak naprawdę odkryłam/ doceniłam rok temu. Upichciłam sobie kilka razy zupę, próbowałam ciasto. Okazało się, że jest to przeciętne warzywo o nieprzeciętnym smaku, które można wykorzystać na wiele, różnych sposobów. Przekonałam się o tym także w USA.
Wraz z końcem września dynie pojawiły się wszędzie. A to kawa o smaku dynii, a to piwo (wyborne), a to ciasto, m&ms, reeses, czkoladki i inne tam takie. Moja matka goszcząca też zbzikowała i znalazła nawet masło i jogurt. Jednak dynie pojawiły się nie tylko w menu, ale również, albo może przede wszystkim, jako dekoracja. Zagościły często gęsto pod domami, na ulicach i w sklepowych witrynach. Wraz z nimi strachy na wróble, słoma, suche liście i kolby kukurydzy, kościotrupy, baby jagi, nietoperze, pajęczyny.
Wraz z końcem września dynie pojawiły się wszędzie. A to kawa o smaku dynii, a to piwo (wyborne), a to ciasto, m&ms, reeses, czkoladki i inne tam takie. Moja matka goszcząca też zbzikowała i znalazła nawet masło i jogurt. Jednak dynie pojawiły się nie tylko w menu, ale również, albo może przede wszystkim, jako dekoracja. Zagościły często gęsto pod domami, na ulicach i w sklepowych witrynach. Wraz z nimi strachy na wróble, słoma, suche liście i kolby kukurydzy, kościotrupy, baby jagi, nietoperze, pajęczyny.
Amerykanie mają totalnego bzika na punkcie jesieni. Co tydzień w innej dzielnicy odbywa się festiwal, gdzie maluje się dynie, robi strachy na wróble i kosztuje jesiennych wyrobów. Tak! To jest najlepsze. Jabłka w każdej postaci, ahh apple pie...:), dynie, dżemory, imbir. Tylko grzanego wina brakuje, ale są fotobudki!
Kasztanowe Wzgórze
Czyli dzielnica,w której mieszkam. Jak sama nazwa wskazuje, pełno tu kasztanowców, więc możecie sobie wyobrazić jak wyglądają ulice. Żółty, czerwony i brązowy, światełka na drzewach, przyozdobione wszystkie lampy uliczne i słupy. Do tego kasztany i żołędzie wałające się po trawie, w której czają się wiewióry. Magia. A to dopiero początek! Bo za dwa tygodnie zawita u nas Harry Potter i Chestnut Hill zmieni się w Hogsmeade. Wszyscy już prawie gotowi, tylko ja muszę jeszcze szalik kupić, bo jak to tak pójdę na mecz Quidditcha jak jakaś turystka a nie rasowy kibol?!
Halloween
Czyli takie nasze Wszystkich Świętych. Dlaczego to porównuje? Bardziej wierzący pewnie poczują się urażeni, bo jak można zestawiać ze sobą pogańskie święto duchów z poważnym, katolickim świętem celebrującym duszyczki w niebie? Ja się pytam jak można nie mieć wolnego 1 listopada?! Biedni Ci Amerykanie. Nie mogą iść w tango halloweenowe i nazbierać cukierków, bo rano trzeba do pracy. Ale wracając do porównania, chodzi mi o sam fakt celebracji. Tak jak u nas końcem lata na półkach sklepowych pojawiają się znicze i inne akcesoria cmentarne, tak w Ameryce zaczyna się halloweenowy szał. Wydawać by się mogło, że przecież to trochę za wcześnie. Początkiem września zaopatrzać się w słodycze, kostiumy i kociołki na cukierasy? Ozdabiać początkiem października domy i ogródki w przeróżne straszne rzeczy, jak siedzący na krześle dwumetrowy szkielet, klatka z więziennym zbiegiem, czarownice czy wypchane sianem lalki? Otóż nie. Nie jest za wcześnie. Jak się ostatnio dowiedziałam Halloween to święto celebrowane przez cały miesiąc tak naprawdę. Ludzie są radośni, ozdabiają swoje domy i przejmują się kostiumami. Bo kostium trzeba wybrać mądrze. Brzmi ciekawie. Ja swojego wciąż szukam. Muszę się wybrać do Hallowenowego sklepu, to dopiero będzie zabawa!
Wracając do porównania ze Wszystkimi Świętymi...czy nad perfekcyjnym zniczem też trzeba dumać od sierpnia? Hm? Pewnie tak. Bo Halina przyniesie czerwony, a Grażyna z Januszem przytaszczą całą siatkę wielkich, ozobionych w serduszka i kwiatuszki, a Bożena to takie elektryczne zawsze kładzie. Dobry znicz trzeba wybrać z głową. Tak żeby wszyscy widzieli, że to mój. Lepszy od innych.
Cieszę się, że tego w tym roku nie zobaczę. Ani cmentarianek ani cmentarnego pokazu mody zarówno w postaci ubrań i jak zniczy. Nie usłyszę kłótni i plotek nad grobami. Cieszę się, że będę świetować Halloween. Nie tylko dlatego, że lubię słodycze czy jestem wyrodną córą kościoła katolickiego, ale dlatego, że będę mogła się powygłupiać w jakimś dziwnym kostiumie, co w Polsce nie wypada.
amen.
0 komentarze