czyli nawiedzony szpital psychiatryczny
Ameryka to miejsce, gdzie mieszkają wszystkie potwory. W każdym mieście czy wsi jest jakiś nawiedzony budynek owiany złą legendą. Pełno tu psychopatów i seryjnych morderców. Nie inaczej jest w Pensylwanii. Nawiedzonych miejsc jest kilka, a Pennhusrt Asylum jest podobno jednym z najlepszych w całym kraju, więc nie mogło mnie tam zabraknąć.
ASYLUM
Po naszemu przytułek, hospicjum. W miejscach takich umieszczano wszystkie elementy społeczeństwa, które do niego nie pasowały czyli: sieroty, chorych umysłowo, potencjalnych samobójców, homoseksualistów, ludzi o zdeformowanych ciałach. Miejsca te znane były z kontrowersyjnych metod leczenia - przemoc, elektrowstrząsy i eksperymentalne badania medyczne. Wiedzieli o nich wszyscy, jednak działały prężnie, nie rzadko pod patronatem kościoła. Kto oglądał American Horror Story Asylum ma pewne wyobrażenie takiego miejsca.
Pennhusrt Asylum otworzono w 1903 roku. Poza szpitalem na terenie kompleksu była także szkoła. Przytułek umieszczono w lesie, zaledwie 5 minut jazdy samochodem od ładnego i przytulnego miasteczka. Po latach kontrowerysjych działań, niewyjaśnionych zgonów i prześladowań placówkę zamknięto, podobnie jak wszystkie inne takie miejsca działające w tym kraju.
ZŁA SŁAWA = $$$$
Amerykanie to naród zakręcony pod względem strachu, który jest eskalowany na każdym kroku. Wszystkie filmy i seriale zawsze obfitują w dużą dawkę grozy, pełnej efektów specjalnych i wyolbrzymionych doznań. W Polsce o miejscach jak Pennhusrt raczej sie nie mówi, stają się one tematem tabu. Zamyka się je i ogradza od społeczeństwa, odkreślając grubą czarną kreską teraźniejszość od przeszłości. W USA jest inaczej. Tutaj złą sławę i legendy sie nakręca, tworząc z tego halloweenowe rozrywki dla spragnionych wrażeń ludzi. Podkręca się temat nawiedzonych budynków, ilości zgonów czy kontrowersyjnych rzeczy, które miały w nich miejsce.
Żeby podkreślić atmosferę grozy, miejsca takie otwarte są zazwyczaj tylko wieczorami, kilka dni w tygodniu od września do listopada. Koszt zabawy jest różny, zależy od ilości przygotowanych atrakcji. Na terenie Pennhurst Asylum do wyboru są 4 ścieżki strachu. Całość kosztuje około 50$. Za pojedyncze wejście do Szpitala Psychiatrycznego, z którego ja skorzystałam , zapłacić trzeba 16$. W kasie niestety można zapłacić tylko gotówką. Co prawda bilety można kupić online, ale trzeba je wydrukować ( eh ta Ameryka!).
Kiedy Czoło spotyka popaprańców
Słysząc hasło nawiedzony szpital psychiatryczny zapewne macie kilka wyobrażeń. Tym bardziej, że reklamują go jako jedno z najlepszych miejsc w całych Stanach. Ja też nie wiedziałam czego się spodziewać dokładnie. Ludzie wystawiają temu miejscu świetne opinie. Na stronie pokazują ciekawy trailer, ale nie do końca byłam pewna czy moja definicja "nawiedzonego miejsca" zgodna jest z amerykańską. Chciałam zrobić z tego relację mrożącą krew w żyłach, ale zabroniono wnosić telefonów. W sumie to dobrze, bo skupiłam się na walce z potworami a nie nagrywaniu snapów.
Pennhurst Asylum oddalone jest od Philly jakieś 40minut jazdy samochodem. Czy da się tam dotrzeć komunikacją to nie wiem, ale raczej nie, jak zresztą nigdzie w Ameryce. Jadąc przez małe, ładne, amerykańskie miasteczko z perfekcyjnymi, kolorowymi domkami przyozdobionymi we flagi, ciężko sobie wyobrazić, że gdzieś w krzakach czai się zło. Gps mówi, że to już, ale mózg myśli, że znowu wyprowadził go w pole.
Jednak aura szybko się zmienia, a perfekcyjna dróżka przez centrum miasteczka zmienia się w krętą, asflatową, ciemną ulicę prowadzącą przez las. Po chwili w świetle księżyca zaczyna się dostrzegać opuszczone budynki z zabitymi deskami oknami. Na ścianach pełno pajęczyn i grafitti. Gdzieniegdzie z krzaków wystają stare, zardzewiałe, rozebrane samochody. Kręta droga mknie w głąb lasu, a dookoła robi się coraz ciszej. Po kilku minutach dociera się na parking. Pełno na nim przerażonych i poddenerowawanych śmiałków gotowych zmierzyć się z czyhającym gdzieś tam złem. Nikt nie wie czego się spodziewać, ale wszyscy ślepo podążają za znakiem TICKETS.
Ścieżka wiedzie przez las. Co kawałek znajdują się koksowniki, w których co chwilę wybucha ogień. Nie słychać żadnych wrzasków ani pisków. Po kilku minutach marszu pojawiają się pierwsze zabudowania Asylum. Wszystko przykryte jest bluszczem, mchem albo skrywa się za drzewami niesamowicie wielkimi i starymi. Wszędzie jest ciemno. Aby dostać się do kasy z biletami należy przejść przez bramę główną przypominającą niezbyt szeroki tunel. Idąc ku dziedzińcowi kroczy się w dziwnym nastroju podniecenia i strachu. Ceglane ściany są bardzo blisko siebie. Idąc między nimi odnosi się wrażenie ciągłej obserwacji, jakby ktoś chował się w tych oknach i patrzył ukradkiem, śledząc każdy krok przechodzących.
Wtem do uszu zaczynają docierać dziwne dzwięki. Oczy rejestrują nienaturalne światło. Mózg zaczyna procesować otrzymane sygnały i tworzyć racjonalne wytłumaczenie tego, co się dzieje. Ale tego racjonalnie wytłumaczyć się nie da. To coś tak niebywałego, że tylko Amerykanie mogli to zrobić.
Na dziedzińcu znajduje się kilka budynków. Wszystkie są zamknięte, ciche i opuszczone. Pomiędzy nimi stoi drewniana budka z biletami. Aby do niej dotrzeć trzeba pokonać slalom między snopkami siana, taśmą i kijaszkami. Całości klimatu nadaje różowo- zielone światło z wieży strażniczej górującej nad całym przytułkiem. Na poddenerowawanych amatorów nadprzyrodzonych zjawisk czeka także disco party w słomie, którego biciki docierają już do kas biletowych. Całość tego cyrku rujnuje atmosferę grozy i powoduje, że zaczynam myśleć o jedzeniu a nie o tym, co mnie czeka.
Przed wejściem na ścieżkę strachu trzeba przejść przez kontrolę osobistą, żeby czasem któryś z przerażonych pogromców potworów nie postanowił zbawić świata metalowym prętem, czosnkiem lub sztyletem umoczonym w krwi nosorożca. Co gorsza, żeby nie nagrał tego, co się wyczynia w środku. Wszystkich zebranych śmiałków dzieli się na mniejsze grupy, tak by doznać jak nawięcej wrażeń w kameralnym gronie.
Na wstępie wita nas radosna pani pielęgniarka. Stoi sobie, cyka selfie i pali papieroska. Liczy zebranych i dzieli na 8 osobowe zespoły. Stojąc tam nie zastanawiasz się, czy twoje chore płucka wytrzymają taką dawkę adrenaliny, tylko myślisz: jaką ona ma zajebistą robotę, hej macie wakat?!
No ale kiedy w końcu docierasz do drzwi atmosfera strachu powraca. Do twoich uszu docierają pierwsze krzyki i wrzaski przerazonych ludzi. Stoisz w niewielkim, ciemnym, kwadratowym pomieszczeniu i zastanawiasz się, z których drzwi wyleci zło i cię porwie. Jednak żadnen stwór nie ma ochoty cię zabrać, jeszcze nie. Pulchna pani pielęgniara opowiada o przytułku i zachęca do interakcji z lekarzami. Ostrzega przed uwielbiającymi gości pacjentami i życzy dobrej zabawy.
Jak to na szpital psychiatryczny przystało wizytę należy rozpocząć od diagnozy lekarskiej. Tak oto otwierają się drzwi do gabinetu dotora Pawicy, którzy umorusany krwią stoi sobie na środku dzierżąc w ręku jakieś dłuto i spogląda na ciebie zalotnym wzrokiem. Ty już wiesz, że nie będziesz zwykłą zwiedzającą, tylko przygotują ci specjalne atrakcje. Nie mylisz się w swoich przypuszczeniach. Przekraczasz próg gabinetu doktora, zamykają się za tobą drzwi, konował podchodzi i przytula się do ciebie zasłaniając ci drogę swoją metalową laską. Drzwi do kolejengo pomieszczenia się zamykają, a ty otrzymujesz specjalną terapię indywidulaną. Cała grupa idzie dalej, a ty zostajesz sama ze swoim twoarzyszem bardziej zesranym od ciebie w towarzystwie jakichś psycholi i nie wiesz, czego się spodziewać.
Kiedy doktor kończy oględziny, daje ci buzi na pożegnanie i smyra matelowym dłutem po twarzy, otwierają się drzwi. Ty kurczowo trzymasz rękę swego towarzysza, bo wiesz że za tymi drzwami czeka cię kolejna atrakcja z piekła rodem. Wiesz też, że twój towarzysz rzuci cię lwom na pożarcie popychając cię do przodu byś to ty pierwsza została kolejną ofiarą w przytułku. Pierwsze kilka sekund pozwala na wyciszenie. Drzwi za tobą się zamykają, jest ciemno, nic nie widzisz, nic nie słyszysz, ale wiesz, że zaraz coś się stanie. Kroczysz dalej aż nagle ktoś przeraźliwie wrzeszczy ci do ucha, zaczyna szarpać i popychać. Wtem przed twoimi oczyma ukazuje się obrzydliwe gruba, umorusana krwią piguła o zepsutych zębach. W ręku trzyma metalowy pręt, którym uderza o co popadnie byle tylko cię pospieszyć. Idziesz szybszym krokiem w kierunku korytarza, gdzie na pierwszy rzut oka jest spokojnie. Widzisz przygaszone światło i jakieś rozmazane napisy. Jest pusto. Oddychasz swobodniej i wydaje ci się, że bezproblemowo dotrzesz do następnego pokoju. Nic bardziej mylnego. Nagle czujesz czyjąś rękę gładzącą cię po karku. Ktoś chwyta cię za nogę i gładzi włosy. Nie widzisz kto i gdzie jest, jedyne o czym myślisz to żeby stamtąd zwiać jak najszybciej, choć wiesz, że za rogiem czeka coś gorszego.
Kroczysz dalej przez te ciemnię, wpadasz do kolejnej sali szpitalnej i widzisz rozbebeszone zwłoki, dziecięce lalki i części ludzkiego ciała w słoikach. Słyszysz przeraźliwy płacz niemowląt. Zastanawiasz się, czy stojące wokół postacie to ludzie czy manekiny. Patrzysz na nie usiłując odgadnąć, które z nich się poruszy, dotknie cię lub porwie. Jednak idziesz pierwsza, więc jesteś bezpieczna. Tym razem obrywa twój bohater podążający za tobą. Jednak wygrywasz w połowie bo zaczyna cię poganiać, byle tylko czmychnąć z tego miejsca.
Znowu wąski korytarz, ciemno, głucho. Nie opierasz się o nic, bo wiesz, że coś z tego wyskoczy. Mylisz się. Tutaj nic nie ma. Wchodzisz więc spokojnym krokiem do kolejnego pokoju, gdzie napada cię nawiedzona pielęgniarka i popycha w stronę dziury w podłodze. Dziury, przez którą wpadniesz do piwnicy. Twój strach przed balansowaniem na równoważni wygrywa. Zaczynasz wrzeszczeć, pielęgniara podtrzymuje twoje ramiona i nie chce puścić. Twój mózg zaczyna pracować. Za dużo filmów objrzałaś dziewczynko, żeby nie wiedzieć jak się to skończy. Lekko zdezorientowana pytasz pielęgniarkę o drogę i odkrywasz tajemicę Poliszynela. Chwytasz się swojego towarzysza i sprawdzasz czy owa dziura jest faktycznie dziurą. Pic na wodę fotomontaż. Wiedziałam, że tam jest szkło. Ok, to dla mnie zaczyna się zabawa.
Mijamy kojeljny korytarz, na którym wita nas radosnym wrzaskiem Frankenstain: ruszać się. Tłucze się pokrywką od kosza na śmieci niesamowicie głośno. Czuję się jak na szkolej stołówce. Idziemy dalej, na kolejne piętro. Znowu ktoś nas dotyka po plecach, karku i nogach. Mój towarzysz dalej ma pietra ja zaczynam przyglądać się postaciom i wiem, która zaraz się poruszy.
Trafiamy do sali, gdzie wita nas młodzieniec w kaftanie bezpieczeństwa. Przyjemny taki, uśmiechnięty, otwarty na ludzi. Podchodzi bardzo blisko, czuje jego oddech na kraku. Tupta sobie nóżką i pyta czy chcę poznać jego przyjaciela. Przez myśl nawet nie przechodzi mi t,o co zaraz się wydarzy. Stoję tam i mówię, no jasne spoko pokaż tego ziomka. BACH! Ze ściany wyskakuje chłop jak dąb i wpada ze swoimi łańcuchami wprost w objęcia mojego towarzysza. Nie wiem, które z nas wrzeszczy głośniej, ale przyjaciel postanowił na nas wyskoczyć raz jeszcze i przytulić na pożegnanie. Przyznam, że zaskoczył mnie, ale zaczynam śmieszkować. A co. Znalazłam się w swoim żywiole.
Docieramy do kolejnych pomieszczeń. Dziewczynka z chorobą sierocą, wrzeszczące pielęgniarki, oddział dziecięcy, krzesło do elektrowstrząsów, na którym siedzi nastolatka i wyje o pomoc. Kolejne pokoje i kolejne dziwne kreatury wychodzące ze ścian. Podchodzą coraz bliżej, smyrają zakrwawionymi szmatami i dzownią żelastwem medycznym zaraz przy uchu. Wokół nas ciągle kręcą się wrzeszczące pielęgniary. Pojawiają się nowi doktorzy. Zaczepiają, próbują namówić na terapię- zgadzam się. Zaczynam z nimi szaleńczy dialog. Szach mat ateiści. Nie spodziewaliście się, że jakaś z metra cięta wariatka zacznie się z wami bawić. Mój towarzysz sra po gaciach a ja idę i się śmieję. Patrzę im prosto w oczy i wiem, co się stanie. Wiem, sama sobie psuję zabawę, ale nie potrafię się powstrzymać. Powtory usiłują przestraszyć mnie za wszelką cenę, ale się nie daję. W końcu posuwają się do ostateczności- doktor Żywago porywa mnie w objęcia Morfeusza. Ściska mnie mocno, próbuje przeciągnąć przez cały pokój skrzecząc mi do ucha, że taka malutka kobietka będzie najlepsza do jego eksperymentów. Nerwowo ściskam rękę mojego towarzysza - a spróbuj mnie kurna puścić z tym psycholem gangreno to się pięknej polszczyzny nasłuchasz! Bo nic mnie tak nie przeraża jak moment, kiedy ludzie mnie ściskają i próbują gdzieś przenieść.
Pan doktor odpuszcza. Nie zostanę jego kolejną ofiarą. Idziemy zatem dalej. Z ciemni przenosimy się w miejsce, gdzie świało jest tak jaskrawe i pulsujące, że nie możemy dostrzec niczego. Zaczynają dobiegać nas dziwne piski i wrzaski. Wtem we fleszu przed naszymi oczyma pojawia się klatka pełna psycholi. Drą się niemiłosiernie, próbują nas wciągnąć do swojej celi. Z drugiej strony stoi pielęgniara tłukąca się metalowym prętem, której głównym zadaniem jest spowolnienie wędrujących. Aczkolwiek my tego nie wiemy. Rozluźniamy powoli uścisk naszych dłoni i BACH! Na to franca czekała. Najbardziej agresywna z wariatek wylatuje z klatki i naskakuje na mojego towarzysza. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Wrzeszczymy jakby nas ze skóry obdzierali, nic nie widzimy, wszyscy się drą i ...
... wycieczka się kończy.
Całe 20 minut przygody i wychodzimy na disco w sianie. Stoję na zewnątrz i patrzę z niedowierzaniem: serio? tak mało? Brechtam z ludzi, że się serio wystraszyli, zaczynam snuć wizje jak można to miejsce bardziej podkręcić i spoglądam na mego towarzysza - on też się bał. Wychodzi na to, że tylko ja jakaś taka rozbawiona opuściłam te ścieżkę strachu. To chyba znak. Trafił swój na swego...Myślicie, że dostanę wizę pracowniczą na odgrywanie samej siebie w nawiedzonym domu strachów?
Ogólnie oceniam na 4. Polecam. Będąc w Ameryce takie miejsce trzeba zobaczyć! Zdjęcia wzięłam z internetu, polecam także film: