Toronto w jeden dzień

19:31

czyli jak zobaczyć to największe kanadyjskie miasto w mniej niż 12h!


Nie dość, że największe, najbardziej znane i najczęściej odwiedzane miasto, to jeszcze najbliżej Filadelfii. Skoro dzieli nas zaledwie 7h jazdy to musiałam je odwiedzić. Choć w Kanadzie spędziłam już wcześniej kilka godzin podziwiając Niagarę, wciąż było mi mało, zatem kiedy pojawiła się tylko okazja wyruszyłam w trasę. Promocja  nie byle jaka, bowiem bilety w dwie strony z Filadelfii do Toronto można kupić za 40$! To taniej niż Waszyngton! Grzech nie brać!

Megabusem do Kanady

Zacznę do tego, co to Megabus- odpowiednik naszego Polskiego Busa, czy jak on się tam teraz nazywa. Choć bilety tanie i odległość wcale nie jest taka znaczna, podróż nie należy do najprzyjemniejszych. Autobus pokonuje ten dystans w znacznie dłuższym czasie, dokładniej około 11:30h! Tak, w jedną stronę. Jednak jest to przejazd nocny, więc można przytulić się do szyby i przekimać. Czy warto? Oczywiście, że tak! Przeprawa przez granicę jest nieco stresująca, ale pewność siebie i uśmiech od ucha do ucha robią robotę ( a może to mój sztuczny ząb?). Serio, Schengen to najlepsza rzecz na świecie!!!




Zwiedzanie CN Tower

Pierwszy i najbardziej oczywisty przystanek to oczywiście CN Tower. Kto kiedykolwiek widział panoramę Toronto na zdjęciu czy pocztówce doskonale wie, o czym mówię. Najwyższy budynek Ameryki Północnej (przynajmniej tak się reklamują) oferuje widoki na miasto z wysokości 553,3 metra! Sam wjazd na górę jest niesamowity, bowiem zarówno ściany i jak i podłoga windy są przeszklone. Szybka jazda ze spoglądaniem pod nogi może przyprawić o zawrót głowy, ale niesamowity widok na samej górze gwarantowany. Pomyśleć, że kiedyś chciałam zrobić tam tzw "Edge Walk" czyli spacer po krawędzi tego talerzyka na górze. Przypięta tylko jakąś liną. No Chwała Panu, że do tego nie doszło! Posrałabym się na samą myśl, że  mam stopę postawić poza budynkiem. Sam wjazd na górę to spora dawka emocji, nie polecam jeśli ktoś ma lęk wysokości.





W drodze na szczyt spotkać można kilka kanadyjskich atrakcji, wokół których nie można przecież przejść obojętnie, co nie? No sami powiedzcie, nie przytulilibyście łosia? No i szklana podłoga! Robi wrażenie i już nie muszę jechać do Chicago. 






Zwiedzanie wieży w tej najtańszej i najzwyklejszej opcji kosztuje 38$ kanadyjskich, czyli jakieś 34$ amerykańskie. Warto zakupić sobie wejściówki online, gdyż kolejki są spore. Oczywiście im wcześniej tym lepiej! Na wstępie czeka nas kontrola jak na lotnisku. Czy w naszych muzeach etc też teraz taka moda panuje? W USA niemalże wszędzie traktują wszystkich jak potencjalnych terrorystów. Z ciekawostek, pod CN Tower znajduje się napis CANADA.




Napis TORONTO

Jeśli widzieliście wpis z Meksyku to wiecie, że jeśli gdzieś jest jakiś napis/ mural to muszę z nim mieć zdjęcie. Nie inaczej było w Toronto. Od tego w zasadzie zaczęłam zwiedzanie. Owa atrakcja turystyczna znajduje się w połowie drogi z dworca autobusowego do Cn Tower, na placu Nathan'a Philips'a wraz z ratuszem miejskim. 



Kolejny, w wersji kolorowej, znaleźć można w Graffitti Alley.




Graffiti Alley

Czyli ulica pełna naściennych malunków. Jestem wielką fanką sztuki ulicznej i przechadzka tą alejką sprawiła mi straszną frajdę. Murale schowane w zakamarkach, które odkrywa się zupełnie przez przypadek to zdecydowanie warty spaceru punkt! 








Zjadłam Putitna, czyli Kensington Market

Jak na podróżnika (którym usilnie usiłuję być) przystało, sięgnęłam  po lokalne specjały. Właściwie jeden specjał- Poutine ( wymawia się Putin he he). Myśleliście pewnie, że to jakiś placek z podobizną Vladimira? Hhehe nic bardziej mylnego! Język francuski bywa zabawny... czasem. Nie mając za bardzo pojęcia o kuchni kanadyjskiej sięgnęłam po YouTube, gdzie dowiedziałam się, że przysmakiem koniecznym do spróbowania są właśnie te frytki z gulaszem wołowym i serem kozim. Smakiem przypominało mi to placki ziemniaczane z gulaszem, czyli taka trochę namiastka polskości. Nie wyglądało jak kuchnia najwyższych lotów, ale na tę w Toronto trzeba jeszcze poczekać, aż Magda Gessler otworzy w końcu te swoją knajpę!





Chinatown czyli najtańsze pamiątki

Z reguły nie lubię Chinatown. Miejsca te zwyczajnie śmierdzą, są brudne, pełne chińskiego kiczu. Nie planowałam wycieczki do tego miejsca, ale jakoś tak znalazło się po drodze. I jak się zdziwiłam! Chińska dzielnica w Toronto niczym nie przypomina tych z miast amerykańskich czy Londynu. Jest to całkiem zadbane, przyjazne miejsce, gdzie można kupić pamiątki za znacznie niższą cenę aniżeli gdziekolwiek indziej. Tak oto nabyłam czapkę z napisem Canada, żeby wszyscy wiedzieli, że byłam! Wyszłam ze sklepu obładowana jak Cyganka, ale syrop klonowy i herbata to przecież zakup konieczny!

Gooderham Building

Czyli ikona Toronto. Budynek ten fotografują wszyscy, więc ja też musiałam. Znajduje się on w okolicach portu, Distillery Historic i wieży CN, więc tak czy siak się na niego trafi. Stoi sobie przy dość ruchliwym skrzyżowaniu stąd moje piękne selfie. 




Distillery Historic District

Czyli stara rozlewnia zamieniona w dość hipsterskie sklepiki, knajpki i małą, uliczną galerię sztuki. Jakoś tak tu europejsko, nie sądzicie?







Ward's Island

Bo Toronto to nie tylko miasto ale także okoliczne wysepki. Choć zdecydowanie lepiej prezentują się latem, punktu tego nie mogłam odpuścić choćby ze względu na panoramę miasta, którą doskonale widać z plaży na przeciwko. Prom w obie strony kosztuje 7$ kanadyjskich (niecałe 6$ USD) i kursuje raz na godzinę. Cała podróż trwa może 20 minut, stateczek zimą jest bardzo prymitywny ale widoki bronią same siebie. No i ta przejrzysta woda! 








Jesteś szalona, mówią mi

Tak, wiem. Jechać taki kawał drogi, tak długo żeby sobie zrobić 18km spacer po mieście to czyste szaleństwo ale jakie ekscytujące!  I choć obwieszczając hostom plan mojej przygody spotkałam się ze wzrokiem pełnym politowania, to Toronto jest tego warte! Myślę, że z chęcią wróciłabym latem, kiedy będzie ciepło i zielono, a owe wyspy będą tętnić życiem. Nie wiem dlaczego, ale Toronto zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Może dlatego, że mogłam na chwilę opuścić USA, odciąć się od świata (brak roamingu robi robotę) i po prostu cieszyć wolną chwilą, piękną pogodą i iść przed siebie. Zakochałam się w Toronto! Całkowicie. Żadne inne  amerykańskie miasto nie wywarło na mnie takiego wrażenia jak stolica Ontario. No może Nashville, ale o tym innym razem, bo dziś o Kanadzie, którą polecam całym czołem:) 





You Might Also Like

0 komentarze