Besos, pesos i tacos

15:37

czyli jak znalazłam się w Meksyku💗


Pamiętacie jak złamałam zęba? Wszystkie moje podróżnicze marzenia runęły jak domek z kart. W ciągu jednej sekundy mały kawałek mandarynki przekreślił wszystkie moje plany. Choć początkowo owo zdarzenie wydawało się dla mnie końcem świata i złem największym, szybko przekonałam się, że pozytywne myślenie może zdziałać cuda.  Dziś, na kilka dni przed finałem mojej zębowej tragedii, patrzę na to wszystko z lekkim uśmiechem. W przeciągu kilku miesięcy spięłam dupę, uzbierałam ile trzeba i udowodniłam sobie samej, że z każdego dna da się odbić. Dzięki temu trafiłam do jednego z najbardziej niesamowitych miejsc na Ziemi, miejsca o którym marzyłam od dziecka. Pozwólcie zatem, że zabiorę was w długą, obfitą w zdjęcia i porady podróż do Meksyku. 

Ewa w krainie Majów, czyli jak zdobyłam Jukatan

Majów kojarzą wszyscy. Tak, to oni przepowiedzieli rzekomy koniec świata w 2012. W rzeczywistości końca dobiegł jedynie ich pełny cykl życia. Choć ich era się skończyła, zostawili po sobie nie tylko siejące strach przepowiednie, ale także niesamowite budowle świadczące, o ich świetności datowanej na jakieś 4000 lat przed Chrystusem. 



Historia starożytna jest bliska memu sercu, tak jak wszelkie piramidy, monumentalne budowle, dziwne obyczaje i legendy, dlatego Jukatan był doskonałym miejscem na wakacje. Ponadto otoczony jest przepiękną, lazurową wodą; pokryty dziką, zieloną dżunglą i obfity w przepyszne, meksykańskie jedzenie. No i pogoda, do której nie muszę przekonywać nikogo. 27- 30 stopni w lutym to marzenie. Wbrew powszechnej opinii, głoszącej, że Meksyk to piekło na ziemi, kolebka przestępczości, złodziejstwa i mordów, zdecydowałam się na podróż według własnego planu omijając wszystkie, dobrze znane resorty. Przeżyłam, mam się świetnie i jakbym miała wybór za drugim razem, zrobiłabym dokładnie to samo.

Przystanek nr 1: Tulum



Idąc za radami znajomych, jako pierwszą destynację mej podróży wybrałam Tulum. Małe miasteczko, oddalone od Cancun o jakieś 2h jazdy na południe. Złapawszy na lotnisku autobus ADO ruszyłam w podróż do Tulum, z przesiadką w Playa del Carmen. Miejscowość mała, klimatyczna, jeszcze nie do końca odkryta przez rzesze turystów- można pomyśleć miejsce idealne na wypoczynek od miejskiego zgiełku. Wielkim plusem na pewno była niezaludniona plaża, ruiny Majów, niskie ceny i bajecznie dobre jedzenie! No i te huśtawki! Wszędzie huśtawki. 






                                             



Minusem Tulum jest plaża oddalona o jakieś 6km od miasteczka. Z racji bezpieczeństwa zdecydowałam się na hotel w tym drugim, zatem spacer nad morze był bolesny ale i na to znalazłam sposób - rower. Za około 3,50$ (60 peso) wynajęłam różową petardę z koszyczkiem i szusowałam przez dżunglę. Choć cały czas stawiałam na lokalne knajpki i jedzenie "na ulicy",  chciałam też odwiedzić te słynne z Pinteresta kluby plażowe. Jednak samo wejście do nich kosztujące minimum 25$ (450 peso) przekonało mnie, że lepiej najeść się i napić w lokalnym barze po drodze i zajrzeć do lodziarni niż sączyć wodę za 20$ w jakimś fancy klubie, gdzie morze wygląda przecież tak samo jak na plaży publicznej. 



 
 


Valladolid

czyli postkolonialne miasteczko znajdujące się na trasie do Chichen Itza. Chyba największe w tym regionie. Założone przez Hiszpanów przypomina Europę. Nie spędziłam tam specjalne dużo czasu, jednak dane mi było zobaczyć życie codzienne jego mieszkańców. 



 


Chichen Itza i cenota Ik Kill

Jednen z siedmiu cudów nowożytnego świata, miejsce które chciałam zobaczyć jeszcze będąc dzieckiem- Chichen Itza. Chyba najbardziej znane miasto Majów, ze zdecydowanie z najbardziej rozpoznawalną piramidą Kukulkana.

                           


Miejsce wyjątkowe, magiczne, dziwne. Majowie byli zdecydowanie bardziej zaawansowani w architekturze aniżeli ich obecni przedstawiciele. Poza licznymi monumentalnymi świątyniami o doskonałej konstrukcji, Chichen Itza prezentuje także niezwykłą akustykę! Wyobraźcie sobie teraz, że wchodzicie na teren parku i wita was jakiś dziwny dźwięk. Nie do końca wiadomo, co to, czy jakieś dzikie zwierze, ptaki czy duchy Majów. Zagadka rozwiązana zostaje szybko- to paręset klaszczących dłoni chcących potwierdzić, że słyszalność faktycznie działa nienagannie. Tak, ja też poklaskałam. I byłam, wciąż nawet jestem pod wrażeniem tego miejsca. Wspomniana wcześniej piramida sprawia dziwne wrażenie, jakby wszystko obserwowała. 

               


Jeśli myśleliście kiedyś o wakacjach w Meksyku, słyszeliście zapewne słowo cenote. Co to takiego? Naturalny basen w jaskini. Chyba tak najłatwiej to określić. Na terenie Jukatanu jest ich około 7000! Ja widziałam zaledwie trzy, ale zawsze to coś! Na terenie parku Chichen Itza znajdują się dwie, dosyć małe. Jedna jest miejscem pełnym iguan, do drugiej wrzucano ciała ofiar złożonych bogom. Może dobrze, że pływać w nich nie wolno, byłoby to co najmniej dziwne. Jedna z nich przypomina mi trochę Zakrzówek :)

                                


Ik Kill to chyba jedna z najbardziej znanych cenot. Pojawia się na pocztówkach, zdjęciach i filmach, więc i ja musiałam ją odwiedzić. Zrobiła na mnie niesamowite wrażenie! Choć boję się pływać w zbiornikach, których dna nie widzę, poszłam na żywioł, co może nie było najlepszym rozwiązaniem, ale jednak wyszłam z tego cało. Wspomnianego we wstępie zęba, a raczej jego protetyczną nakładkę, zgubiłam w pierwszych sekundach obcowania z chłodną i przejrzystą (dzięki Ci Panie, że to takie czyste!) wodą. Schodząc drabinką byłam pospieszana przez niecierpliwy tłum i chcąc chwycić telefon przed całkowitym zanurzeniem mądra inaczej chwyciłam go zębami. Zębem, którego nie mam! Tak oto moja protezka dała nura. Przerażona wizją nurkowania w tej głębokiej na ponad 50 metrów studni i pięknymi zdjęciami jako dziewczyna bez zęba na przedzie rozglądałam się wśród zdziwionej tłuszczy, gdzie jest moja jedynka. Po kilku najdłuższych sekundach mojego życia dojrzałam ją- powoli opadającą na dno i złapałam. 


                     


Uff kamień spadł z serca, więc można było zacząć zabawę. Prawie się utopiłam, gdyż ciężko wykonać manewr pływania żabką kiedy ludzi jest tak wiele. No ale jednak odbiłam się od czyjegoś brzuszka i wypłynęłam na powierzchnię. Cenota zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, mimo wszystkich tych nie do końca ciekawych momentów. Choć przyznam, że mina pani, która widziała mnie gubiącą zęby była bezcenna. Wracają do samej cenoty- miejsce obłędne! Zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Piękna studnia pośród dżungli. 



           


Przystanek nr 2: Playa del Carmen

Po kilku relaksujących dniach w Tulum nadszedł czas by przenieść się do kolejnej miejscowości- nieco większej i bardziej turystycznej. Playa oddalona była od Tulum o około godzinę jazdy na północ. Wsiadłam w lokalnego busika Colectivo i za jakieś 3,20$ (45 peso) ruszyłam do Playa. 



Miasteczko nieco hipsterskie, przepełnione muralami, muzyką i tańcem, przywitało mnie piękną pogodą i wykwitem glonów. Ta piękna, lazurowa woda przykryta została brązowym kocem, przez który trudno się było przedrzeć. Nie tylko dlatego, że jest to obrzydliwe, ale również ze względu na spaloną przez słońce skórę, której każde dotknięcie przez glon bolało niesamowicie. No ale nie samym morzem człowiek żyje, więc w Playa skupiłam się na jedzeniu. Pyszne tacos, churros, lody, drink z kokosa, corona i człowiek może być szczęśliwy. W Playa nocowałam w prywatnym pokoju wynajętym na airbnb. Mimo, że hiszpańskiego nie znałam ani ja ani moja towarzyszka, dałyśmy radę sobie wszystko ogarnąć. Nasza gospodyni okazała się być niezwykle ciepłą i przyjazną osobą, potwierdzając jak niezwykle mili i serdeczni są Meksykanie. 










Przystanek nr 4: Cozumel

Miejsce obowiązkowe podczas rejsu po Karaibach więc i mnie tam wyniosło. Główną atrakcją miało być pływanie z delfinami, jednak liczyłam też na poprawę sytuacji na morzu. Udało się! Na Cozumelu nie było ani jednego glona! Podziwiałam za to rafę koralową i niesamowicie czystą wodę, w której widać było wszystkie żyjątka. Przyznam, że pływanie w towarzystwie ryb prawie mojego wzrostu było przerażające na początku, ale jak się przyzwyczaiłam do ich obecności mogłam się rozkoszować widokiem pięknej wody, palm i darmowymi drinkami. 


Cozumel sam w sobie jest bardzo turystyczny, przez co czysty i zadbany ( cały Jukatan zaskoczył mnie czystością). Kolorowe domki, małe uliczki i wielka, meksykańska flaga tworzą niesamowity klimat. Wycieczka warta wszystkich pieniędzy! Co ciekawe, prom na wyspę kosztuje niecałe 10$ za przejazd w dwie strony i prezentuje się znacznie ładniej niż ten na Staten Island!


















Delfiny? Czy muszę pisać coś więcej, niż to co pokazuje moja uchachana twarz? Mądre, piękne zwierzęta. Cieszę się niezmiernie, że dane mi było je poznać bliżej.

           


 


Przystanek nr 5: Cancun

Chyba najbardziej znane miejsce na półwyspie. Jeśli myśli się o wakacjach w Meksyku to zapewne ma się na myśli kurort w Cancun. Ja oczywiście zawsze muszę robić po swojemu, więc słuchając rad innych zatrzymałam się w Cancun na 1 dzień w zasadzie, nie przy plaży a w centrum. Jednak z airbnb, gdzie spałam było bardzo blisko na autobus, który za niecałego dolara zawiózł mnie na Playa Delphines, czyli najbardziej znaną plażę w okolicy. 



W samym Cancun poza plażą nie ma zbyt wiele rzeczy do roboty, więc nie planowałam dłuższego postoju. Teraz żałuję. Woda i plaża są tam nieziemsko boskie! Może w Playa miałam pecha z morzem, ale w Cancun trafiłam w dychę! No i pojadłam w lokalnej knajpie wszystkiego dobrego, co ten kraj oferuje: tacos, quesadilla i guacamole oczywiście. Nazajutrz opuszczałam Meksyk z pełnym brzuchem i głową pełną wspomnień. Meksyk okazał się być moim małym rajem na Ziemi. Były to chyba najlepiej wydane pieniądze w życiu, bo co zobaczone to moje, a widziałam sporo. 


        

        




Jacy są Meksykanie?

Ci, ktrych dane mi było spotkać, okazali się bardzo przyjażni, pomocni, uśmiechnięci. Oczywiście pełno tam bajerantów szukających okazji, targowanie się jest rzeczą codzienną, jednak czułam się jak wśród swoich. Prości ludzie, mający pojęcie o świecie i o tym, co znajduje się w okolicy. Choć warunki mieszkalne trochę mnie przeraziły. Co prawda byłam w tej najbezpieczniejszej i najbardziej zadbanej części Meksyku, jednak wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Jeśli nie szuka się problemów, wie czego chce, to można przeżyć wakacje życia! Nie okradli mnie, nie zgubiłam się, nie stresowałam. Serio, najbardziej relaksujący wyjazd w życiu :) Meksyk to piękny kraj, pełen kolorów, ręcznie robionych pamiątek, niesamowitych strojów ludowych, cudownej muzyki i słońca!


Meksyk w pigułce, czyli co jak i dlaczego

Budżet:  800$
Czas: 8 dni, w zasadzie 6,5 czystego wypoczynku
Transport: Najtaniej wychodzą busy Collectivo. Z lotniska odjeżdżają jedynie prywatne/ wynajmowane busy i autobus ADO (drogi). Na podstawie swoich doświadczeń mogę polecić przejazd z lotniska do Cancun i potem przesiadkę w Collecitvo, które jest 4-5 razy tańsze!
Spanie: Aribnb w centrum miast, w Tulum hotele mają naprawdę dobre ceny.
Na co uważać: woda z kranu, custom claims- papierek odnośnie miejsca i czasu pobytu należy zachować i pokazać przy wyjeździe, inaczej można mieć problem z opuszczeniem kraju, trzeba zapłacić karę.
Atrakcje: polecić mogę Easy Tours, z którymi pojechałam do Chichen Itza i Dolphin Discovery. Generalnie na ulicach pełno jest stoisk z ofertami, można się targować. Akceptują i peso i dolary, a nawet karty kredytowe/ debetowe.
Jedzenie: tam, gdzie żywią się lokalsi jest znacznie taniej, spróbować wszystko!
Pamiątki: W Chichen Itza były chyba w najlepszych cenach, pod koniec dnia wszystko za 1$ USD.
Język: wypada znać podstawowe zwroty po hiszpańsku, nie wszyscy znają angielski ale można się porozumieć.
Mapy: W Tulum czy Playa ciężko się zgubić, miasteczka są małe. Warto zainstalować np. maps.me, które działa offline.
WiFi: nie ma na lotisnku, jest natmiast na dworach ADO, w hotelach, w niewielu restauracjach. 

Interesują was dokładniejsze porady odnośnie noclegu/ transportu/ odprawy w drodze do US? Piszcie!





You Might Also Like

0 komentarze