Byłam au pair...

05:00

Przez dwa lata, u tej samej rodziny, w tym samym mieście.  Przeżyłam piękne chwile, ale były też momenty zwątpienia. Nie zobaczyłam wszystkiego, co chciałam. Nie osiągnęłam wszystkiego, co zamierzałam. Nie zawarłam miliona przyjaźni z ludźmi z całego świata, jak nakazuje stereotyp au pair. Rzuciłam dobrą pracę, mieszkanie i spokojne życie i poleciałam na drugi koniec świata by komuś "usługiwać". Czy było warto?



Każdy jest kowalem swojego losu, który zsyła nam na drogę różne rzeczy. Wierzę w twierdzenie, że wszystko w naszym życiu dzieje się z jakiegoś powodu. W danej chwili możemy go nie rozumieć, nie zgadzać się z nim, jednak po pewnym czasie dostrzegamy w tym wszystkim sens. I tak było ze mną. O au pair dowiedziałam się przypadkiem, kiedy to zawalona korpo robotą rozmyślałam nad sensem swojej egzystencji. Miałam wszystko, czego człowiekowi potrzeba by godnie żyć - dobrą pracę i płacę, mieszkanie w wielkim mieście, tytuł magistra, grono przyjaciół. Czegoś jednak brakowało i to coś znalazłam tutaj. Ale po kolei... 

Przyjechałam do mojej rodziny po zaledwie kilku wymienionych mailach i rozmowach na skype. Mój podopieczny nigdy nie był skory do rozmowy, ale to przecież dziecko. Po przyjeździe okazało się, że zmaga się z problemami komunikacyjnymi, które na początku mnie przeraziły. Trafiłam na najcichsze, najgrzeczniejsze i najsłodsze dziecko świata. Nie bez powodu. Ten mały człowiek nauczył mnie tak wiele o sobie samej i życiu! Cierpliwość- zawsze mi jej brakowało. Nie lubiłam się użerać z ludźmi działającymi wolniej. Każdy taki przypadek budził we mnie ogromne zdenerwowanie i złość. Pewnie dlatego kariera w korpo nie była tym, czego bym od życia chciała. I tak oto los zesłał mi na drogę tego malca, który jedną kanapkę jadł półtorej godziny, cztery schody pokonywał w żółwim tempie i nie mówił wprost, czego mu trzeba. Od niego nauczyłam się być cierpliwą i odpuszczać, wyluzować. Czy było warto? Owszem! Praca z tym dzieckiem nauczyła mnie przede wszystkim pracy nad sobą samą i wyleczyła z egoizmu.

Ten mały człowiek, zawsze szczęśliwy i uśmiechnięty, nie raz podnosił mnie na duchu. Kiedy cały świat wydawał się bez sensu, tak jak mój pobyt tutaj, jego serdeczny uśmiech od ucha do ucha poprawiał mi humor. I wiem, że warto było tak zaszaleć. Rzucić wszystko i podcierać mu tyłek od czasu do czasu. Bo w żadnej innej pracy nikt nie cieszył się i nie doceniał tak bardzo i szczerze  mojego poświęcenia jak ten mały gagatek. 

Ten program nie jest idealny. Ma wiele wad. Sama nie raz nie dwa wymieniałam je jak litanię. W zasadzie,  za każdym razem, kiedy rozmawiałam z kimś o au pair, skupiałam się na tym, co najgorsze. Dopiero po pewnym czasie dostrzegłam jaką szansą był dla mnie ten wyjazd. Podszlifowałam język, poznałam niesamowitych ludzi, dotarłam w miejsca, które z polskiej perspektywy wydają się nierealne do zobaczenia. Spędziłam też rok na tutejszym koledżu, przekonując się, że nasze polskie szkoły wcale nie odbiegają od świata. Stałam się lepszym kierowcą, organizatorem, człowiekiem w gruncie rzeczy. Nauczyłam się patrzeć na wszystko z innych perspektyw, stawiać się na miejscu drugiej osoby zanim wydam osąd. Ktoś może powiedzieć, że zmarnowałam czas, bo nie zarobiłam milionów, nie zwiedziłam wszystkiego z listy, ale ja widzę ogrom pracy i postęp w zasadzie w każdej sferze mojego życia. Jestem mniej zazdrosna i złośliwa, bardziej cierpliwa i otwarta na drugiego człowieka, cieszę się dniem i nie boję się iść w nieznane, podejmować trudnych decyzji. Dojrzałam też emocjonalnie. Czy było warto? Zdecydowanie.

Poznałam też sztukę kompromisu. Do tej pory żyłam w przekonaniu, że wszystko mi się należy, bo tak jest napisane. Bo ktoś tak powiedział a ja jestem świętą krową. Po przyjeździe tutaj wiele rzeczy okazało się jedynie zapiskiem w regulacjach prawnych, jakimś nie do końca pewnym ustaleniem. Wiele razy byłam zła i zdziwiona, że pewne rzeczy nie są takie, jak zostały mi przedstawione. Jednak nauczyłam się, że czasem warto dać od siebie więcej by dostać równie dużo. Poświęcić się, złamać zasady i po prostu zrobić coś z dobrej, nieprzymuszonej woli. I myślę, że to był klucz do sukcesu. Sztuka kompromisu i komunikacji pozwoliła mi spędzić dwa lata z tą samą rodziną bez ani jednej kłótni czy konfliktu. Aż ciężko w to uwierzyć. Nie mówię, że nie było sytuacji spornych, niejasnych ale wszystko na spokojnie można było zawsze obgadać. I teraz z perspektywy czasu, patrząc na te dwa lata, dochodzę do wniosku, że owszem miałam dużo szczęścia ale i rozumu. Wybrałam taką a nie inną rodzinę, która była cudowna od samego początku, jednak gdyby nie ciężka praca nad tym by komunikować swoje problemy jak najlepiej, moja historia mogłaby się potoczyć inaczej. 

Różne są historie au pair. Jedne kończą się happy endem, inne znacznie wcześniej niż powinny. Pełno tu łez i dramatów, szalonych rodzin i au pair. Ja spędziłam tutaj dwa cudowne lata. Co zobaczyłam to moje, nauczyłam się wiele i to też zostanie we mnie do końca życia. Spotkałam tutaj tego jednego jedynego, z którym chcę spędzić je całe. I to jest właśnie to, o czym pisałam na początku. Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Gdybym nie przyjechała do tego małego chłopca, nigdy nie poznałabym tylu wspaniałych osób i mojego księcia z bajki. Program au pair był jedynie środkiem do realizacji kilku celów. Choć nieidealny, trafił się w doskonałym momencie. I nie, nie żałuję niczego. Nawet tych złych, depresyjnych dni i pieniędzy wydanych na złamanego zęba. Każde doświadczenie życiowe uczy nas czegoś nowego, ja nauczyłam się wiele, więc odpowiedź na zadane wyżej pytanie brzmi - TAK. BYŁO WARTO.

Teraz czas się już żegnać. Zostało mi kilka dni treningu z nową au pair dopiero zaczynającą swoją przygodę z programem. Widzę w niej te samą ekscytację, która towarzyszyła mi na samym początku. Wiem, że zostawiam mojego małego przyjaciela w dobrych rękach i wiem, że na pewno się jeszcze spotkamy. 

Przede mną w zasadzie ostatnie dni w Nowym Świecie. Czeka mnie jeszcze jedna przygoda, mały roadtrip na Północ i ostatnie chwile z oceanem. A potem najgorsze czyli pożegnanie, jednak nie na zawsze. Nie powiemy sobie " do widzenia" moja droga Ameryko. Szepniemy sobie " do zobaczenia wkrótce ". 

Co będzie ze mną dalej, nie wiem. Boję się wrócić do Polski i zacząć wszystko od nowa. Znowu żyć jak dorosły człowiek, płacić rachunki i czekać na bony świąteczne. Niemniej jednak wracam pewniejsza siebie. Z pustym portfelem, ale znacznie bogatsza. Trzymajcie kciuki za dobry początek!

You Might Also Like

0 komentarze