Port Richmond

03:33

czyli, gdzie diabeł nie może tam Polaków wyśle.


Mapa: Port Richmond, Filadelfia, Pensylwania
Port Richmond
Według Wikipedii to część miasta położna nad rzeką, zamieszkiwana przez ekstremalnie wielką ilość imigrantów z Polski i Irladnii. Zdanie to powinno wam nakreślić mniej więcej, jak ta dzielnica wygląda. Tak, ja też myślałam, że na każdym rogu jest Irish Pub i budka z zapiekanką. Niestety nie.
Znalezione obrazy dla zapytania no no gif

Podążając za Wikipedią możemy się dowiedzieć, że Polacy zamieszkujący te tereny najpierw zakładali tu swoje farmy a następnie wybudowali katedrę. 
St_adalbert_phila.jpg (530×522)
Czemu mnie to nie dziwi? Choć dzielnicę tę zamieszkują również Włosi, Niemcy czy wspomniani Irlandczycy, to Polacy wiodą prym. Jest ich tu ładnych parę tysięcy i mają się dobrze. W zasadzie dziwi mnie, jak dobrze sobie radzą zważywszy na okolicę i sąsiadów, ale o tym za chwilę.
Podobny obraz
Jak wygląda polska dzielnica w Fiadelfii? Zwyczajnie. Jak każda inna z dala od centrum i bogatych domów. Brzydkie domy (architektura amerykańskich przedmieść nie zdobyła i nie zdobędzie mego serca), małe wąskie uliczki i polskie sklepy. Trochę taka Nowa Huta z dawnych lat albo Wola Duchacka, Prokocim czy Azory. 
Znalezione obrazy dla zapytania port richmond filadelfia
Najlepszą częścią Port Richmond są oczywiście polskie bary i restauracje, w których gotują babcie. Takie w niebieskiej podomce, góralskich kapciochach i w kwiecistej chustce na głowie. A do tego słyszy się proszę i dziękuję! Magia. Jak pierwszy raz tu przyjechałam byłam w szoku i zachwycałam się każdym szyldem z polską nazwą. Po chwili mi przeszło. Przypomniałam sobie Londyn i to uświadomiło mi, jaki gówniany American Dream śnią Ci ludzie. Mieszkają w tych kombo domach, gdzie wciśnie się 17 Polaków i z 5 Rumunów. Pracują w swoich małych biznesach lub są bezrobotni. Otoczeni Polakami, polską telewizją i polskim językiem, wciąż niezbyt dobrze władają angielskim. Tak samo jak w Anglii, choć gęstośc zaludnienia nieco mniejsza. Wiem, że nie każdy tak żyje, a ci, którzy taki żywot wiodą niekoniecznie są nieszczęśliwi, ale zastanawiam się czy warto? Wielu z nich nie pamięta dobrze Polski. Myślą, że na półkach wciąż mamy tylko ocet. Z drugiej strony w Polsce wydaje się, że każdy kto tylko wyjechał do Stanów żyje jak Kardaszjany.
Jak dotrzeć do polskiej dzielnicy?
I tu zaczyna się właściwa część opowieści. Drogi są dwie, jadąc z mojej części miasta. Albo przez centrum albo przez północno zachodnią Filadelfię, zwaną Germantown. Moja pierwsza wyprawa miała miejsce bodajże w październiku celem wysłania paczki. Słyszałam same złe rzeczy o tej okolicy, ale że nie czaję nadal jak tu się za autobus płaci i skąd zdobywa jakieś żetony, postanowiłam wybrać się samochodem. Jadąc tak sobie przez tę zapchaną po każdy kraniec asfaltu mieścinę myślałam, że owe korki i ścisk w centrum Filadelfii to moje znajwiększe zmartwienie. Do czasu aż dotarłam do zjazdu z ekspresówki i GPS wywiódł mnie przez jakieś dzikie krzaki i podejrzane tereny firm spedycyjnych. Lekko zdziwiona dotarłam do punktu wysyłkowego i stwierdziłam: EJ! nie jest tak źle jak mówili. Taka normalna ulica w Fiadelfii, może nie stoją tu rezydencje i stare domy ale bez przesady. Jak na Hucie. 
Pierwsza wycieczka okazała się sukcesem. Podzieliłam się dobrą nowiną z rodziną goszczącą zapewniając, że wycieczka 40 minut od domu w celu zakupu jakiegoś polskiego produktu jest grą wartą świeczki. Po jakimś czasie nadarzyła się okazja skosztowania polskiego jedzenia, więc bez chwili zawahania wsiadłam w samochód. Z racji, iż była sobota, a w Filadelfii stoi się w korku cały czas, tymbardziej w weekend, zdecydowałam się ominąć korki i zaufać gpsowi. Początkowo wiódł mnie przez kręte dróżki naszego parku by nagle wyprowadzić mnie do Detroit. Dosłownie. Trafłam do najbardziej niebezpiecznej i najciemniejszej dzielnicy miasta i chyba całego stanu, a już na pewno najbardziej pokichanego miejsca w jakie zdarzyło mi się dotrzeć w całym moim posranym życiu.
Bieda aż piszczy. Rozpadające się samochody i domy. Na ulicach pełno ćpunów i bezdomnych. Skichana jadę przez te slumsy i tylko sprawdzam, czy wszystkie drzwi mam zamknięte. Pech chce, że na każdym skrzyżowaniu mam czerwone. Wokół auta kręcą się dziwni ludzie, zaglądają w szyby i dziwnie mi się przypatrują. Nie zwracają uwagi na to, że znajdują się na środku dwupasmowej drogi. Idą gdzie popadnie w żółwim tempie. A ja siedzę, słucham Biebera w radiu i czekam aż któryś z szacownych młodzików wyskoczy z jakąś maczetą. Po chwili dociera do mnie, że to nie Kraków, a Ameryka, więc miejscowe chłystki sięgają raczej po cięższe narzędzia kończące żywot w kilka sekund. Zesrana jadę jak wariat, pierdolę te czerwone światła, bo widzę już tabliczkę z nazwą ulicy, przy której znajduje się polska knajpa. Docieram powoli do kościoła, z którego się na począku śmiałam i powoli schodzi ze mnie stres. Owszem po ulicach przechadza się czasem jakiś Afroamerykanin ale nie w takiej ilości. Nie zaczepia, nie dotyka, nawet nie patrzy. Zasiadam chwilę później do placków ziemniaczanych i stwierdzam, że warto było, ale wrócę przez centrum. Choćbym tam miała stać do usranej śmierci. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Polski obiad wart jest tej wycieczki, może nie przez te slamsy.

Nie tylko Port Richmod 
Polska kuchnia ma w Filadelfii wielu miłośników. Niedaleko mnie jest jakaś knajpa, Pieroi Kitchen, specjalizująca się w pierogach, aczkolwiek za każdym razem, gdy chcę się tam wybrać mają zamknięte. Pech. To zresztą typowe dla polskich knajp. Otwarte są krótko i przeważnie w tygodniu. 
W niedzielę odkryłam nowe miejsce, z drugiej strony miasta, której się obawiałam, widać nie słusznie. Północno- wschodnia część jest w porządku, choć też zamieszkuje ją wielu Afro. Ale wracając do knajpy. Nazywa się Pierogi Factory i jest całkiem przyjemna. Na ścianach wiszą zdjęcia z Polski i wyświetlany jest film reklamujący nasz kraj. W tle leci radio, chyba rmf. Mam wrażenie, że właścicele oglądają dużu Magdy Gessler. 
Jedzenie, jak to polskie, dobre. Po 9ciu miesiącach na burgerach zjadłam w końcu kawał kiełbasy  z kapustą kiszoną. Połączenie dziwne, ale w sumie lubię oba, więc czemu nie. Dupy nie urwało, choć w tym kontekście to może i dobrze, mogłoby być nieco lepiej, ale i tak cieszy. Następnym razem wezmę gołąbki. 


You Might Also Like

0 komentarze