Czwartek. 9 rano. Szkolny korytarz wypełniony rozwrzeszczanymi dzieciakami biegnącymi do swoich klas. To nie jest zwykły rozgardiasz spóżnialskich. W powietrzu wyraźnie czuć strach i niepewność. Na twarzach szepczących po kątach mamusiek wyraźnie widać ślady paniki. NADCHODZI.
Wchodzisz niepewnym krokiem do klasy i pytająco spoglądasz na nauczycielkę. Twoja twarz wręcz krzyczy i prosi o wyjaśnienie tego, co się dzieje wokół. Wszyscy przejęci, poruszeni, wystraszeni. Dociera do Ciebie standardowy komunikat: proszę słuchać radia o częstotliwości 9025. Powtarzasz w głowie te cztery cyfry i wiesz, że jak przejdziesz przez te drzwi od razu je zapomnisz. Sprawiasz jednak wrażenie, że wszystko gra, wszystko łapiesz i rozumiesz i nie będzie żadnych problemów. Znowu kroczysz przez szkolny korytarz i czujesz na sobie wzrok zebranych po kątach mamusiek. Ty jestes inna, Ciebie to nie rusza, ty ich nie rozumiesz. Ty jesteś z Europy, co ty tam wiesz o Armagedonie. Pewnie nic, więc czem prędzej opuszczasz tę przykościelną placówkę oświaty i wsiadasz do dupowozu.
Docierasz do siłowni. Widzisz pełną zapału geriatrię żwawo skaczącą na bieżni i zapierniczającą na rowerku szybciej niż Lance Armstrong po meldonium. Widzisz inne hamburgery zmagające się ze swoją tuszą. Jednak w przeciwieństwie do Ciebie, nie boją się one wysiłku fizycznego. Są przerażeni i poruszeni czymś zupełnie innym, tak jak matki na szkolnym korytarzu. Odpalasz bieżnię, uparcie wierzysz, że spalisz wczorajszą czekoladkę i zaczynasz się bić z myślami. Co jest nie tak? Kogoś zabili? Znowu widzieli niedźwiedzia w parku obok? Trump zabiera wizy?
Nic bardziej mylnego. Po chwili wylewając z siebie hektolitry potu, dysząc jak fiat 126p odpalany na dużym mrozie dostrzegasz kątem oka dziwne pudełko o nazwie 72H. Zwalniasz tempo, co by się lepiej przyjrzeć reklamie i po chwili zupełnie się zatrzymujesz. Stoisz z rozdziabionym pyskiem, wytrzeszczonymi oczami i nie wierzysz w to, co widzisz. Mózg powoli budzi się do życia i zaczynasz rozumieć, skąd to ogólnoludzkie poruszenie od samego rana. Czarni, biali, żółci. Wszyscy srają po gaciach, bo zapowiadają opady śniegu. I już wiesz, że nie ma ucieczki. Słynna, amerykańska, zimowa apokalipsa nadchodzi. Brrrr
Wieczorem odpalasz grzejnik na maksa. Zakładasz najcieplejszą piżamkę, jaką tylko masz. Opatulona w kołdrę wsłuchujesz się w wiejący za oknem wiatr. Czujesz jak spada temperatura. Słyszysz skwierczący na szybie mróz. Zanim zamkniesz oczy spoglądasz jeszcze przez niezamarznięty kawałek okna pod uliczną lampę i widzisz jak biału puch leniwie opada na ziemię. Nie dostrzegasz żadnych potworów, yeti, innych, dzikich i zamarzniętego pana o błękitnych oczach, tylko sam śnieg. Zatem mur jest bezpieczny. Idziesz spać.
Sen niestety nie jest dla Ciebe wytchnieniem. Całą noc bijesz się z myślami jak to będzie. Przecież musisz w sobotę jechać do innego stanu. Widziałaś reklamy w telewizji. Zapowiadają brak prądu, uziemienie w domu i spożywanie papek z pudełka 72H. Wiesz, że będziesz musiała stoczyć bój z tym, co czeka na zewnątrz i wewnątrz. Twój leń nie pozwla Ci jednak wstać w środku nocy by ocenić sytuację. Wegetujesz jako kocykowe burito do 7. Leniwie przecierasz oczy, zbierasz swe zwłoki z łoża i patrzysz za okno. To, co widzisz nie robi na Tobie wrażenia. Ot, 10cm śniegu w styczniu to raczej mus aniżeli anomalia pogodowa. Martwi Cię jedynie postawa podpoiecznego. A co jeśli robaczek zechce o 8 rano budować bałwana?! Będziesz musiała wyjść na ten ziąb? Bez kitu. Od saamego myślenia o tym robi Ci się zimno.
Zbierasz swe manatki i bierzysz z dobrą nowiną do dziecięcia, które cieszy się na widok śniegu jak reksio na szynkę. Hamujesz jego wizje o spacerach przez biały puch, bo przecież macie tyle do roboty. Najpierw wizyta u terapeuty potem szkoła. Myślisz sobie, że to w sumie dobrze, że taki bardzo napięty harmonogram macie. Bo przecież nie jesteś mentalnie gotowa na taplanie się w śniegu. Nie. Nie dziś. W sobotę będzie lepiej. Wtem bach! Amerykńska rzeczywistość uderza Cię lodową śnieżką prosto w twarz. Otrzepujesz śnieżek i nie wierzysz w to, co się dzieje. Nie ma terapii, bo spdał śnieg. Szkoły zamykają. Armagedon. Jeśli się boisz nie musisz nigdzie jechać. EEEEEE ŻE CO?! HALO! HALO! HAAALOO! To tylko 10 cm śniegu. Lekki przymrozek.
Na szczęście szkoły dziecięcia są otwarte. Docieracie na miejsce bez szwanku o standardowym czasie przejazdu bez żadnych pitstopów. Patrzysz na te przerażone matki opatulone futrzastymi norkami i liskami i ich pociechy w krótkich spodenkach i zaczynasz się zastanawiać, czy aby na pewno już nie śpisz. Nie. To się dzieje naprawdę. Buty zimowe najlepiej pasują do krótkich spodni. Jakie buty zimowe! Tu mało, które dziecię je ma!
Dzień mija spokojnie. Myślisz, że sytuację masz pod kontrolą. Co się może wydarzyć? Pokazałaś, że wiesz, co to śnieg, nie jest Ci ani obcy ani straszny. Bach! Kolejna lodowa śnieżka prosto w twarz. Budzisz się w sobotę, jedziesz z dziecięciem na basen i spotykasz śnieżycę w drodze powrotnej. Nie rusza Cię to zbytnio, wiesz jak włączyć ogrzewanie szyby, masz miotełkę a prawo pozwala grzać auto jak długo paliwa starczy. Wiesz też, jak uruchomić wycieraczki i wiesz, że na rozmokłym śniegu można się przejechać więc włączasz program: ostrożny kierowca jeżdzący zgodnie z przepisami.
Po długich konsultacjach wsiadasz do dupowozu i decydujesz się wyruszyć do Ogrodowego Stanu. Mimo przerażonych i zmartwionych min hostów. Obiecujesz zdawać relację i napisać raport specjalny z warunków na drodze. Wiesz, że jak przebijesz się przez warstwę śniegu na ulicy pod domem to będzie dobrze. Początkowo wydaje Ci się, że ich reakcja jak zwykle była lekko przesadzona, wszak drogi czarne a ty śmigasz na autostradę. Do czasu.
Jedziesz sobie autostradą i nagle z trzech pasów robi się jeden. Na reszcie zalega śnieg. Widzisz tablicę informującą o zjeździe, ale nie masz pojęcia, gdzie on się znajduje. Widzisz tylko biały puch i gdzieniegdzie wystające barierki. Suniesz tak sobie wypatrując pługów i odśnieżarek i przypominają Ci się słowa hostki, że tutaj w weekendy się nie odśnieża za bardzo. Ludzie nie jadą do pracy, to po co. Autostrady owszem, ale uliczki między domami to czekają na wiosnę. Patrzysz na to, co dzieje się wokół i zastanawiasz się, dlaczego ci ludzie nie zmienią sobie opon? Ślizagają się jak Maserak w Tańcu z Gwiazdami. Obraca ich wokół własnej osi ze trzy razy zanim wjadą na autostradę, ale dalej brną na letnich oponach, bo tak jest taniej. Pal licho, że wożą dzieci, że stanowią zagrożenie dla innych. Czasem na wino wydają więcej niż zapłacili by za jedną oponę zimową, ale cóż, na czymś oszczędzać trzeba.(NIE PISZĘ TU O MOICH HOSTACH).
Dostrzegasz w końcu pługi. Niestety w momencie, kiedy masz zjechać w ciemną, zaśnieżoną czeluść, gdzieś w New Jersey. Brniesz srebrną strzałą przez ten śnieg, 20mph. Zaczynasz się trochę cykać czy i Cebie gdzieś nie obróci. A tu dookoła bajora. Do całego tego dramatu brakuje tylko stada bambii przemierzającego ulice. Docierasz bezpiecznie do miejsca swej destynacji, jednak raport wysyłasz krótki: dojechałam w jednym kawałku. Wrażenia drogowe pozostawiasz sobie. Usiadasz w ciepełku i zapominasz o tym, co dzieje się za oknem. Śnieg przestaje pruszyć. Na drugi dzień wita Cię piękne słońce i już wiesz, że UJ bombki strzelił, bo odśnieżyli ulice i cały Twój daramatyczny wpis nie zostanie opatrzony żadnym, daramtycznym zdjęciem Armagedonu.
Mijają 4 dni i śnieg całkowicie topnieje. Z -10 w środę, odczulwanego -17, we czwartek robi się +17. Już się cieszysz, że wiosna wraca. Serducho Ci szybciej bije i bach! Amerykańska rzeczywistość znowu z Ciebie kpi. Dostajesz mail, że na sobotę spodziewają się śnieżycy, akurat w momencie kiedy to masz lecieć wygrzewać dupę na Florydzie. A pal licho te waszą zimę!
***
EPILOG
-Co tam u Twojej rodziny? W Polsce?-
-Dobrze wszystko, tylko zimno mają. Dziś odnotowano w moim województwie -42 stopnie i sporo śniegu ma spaść.-
-wow. To jednak wiecie, co to prawidzwa zima i śnieg. My tak trochę przesadzamy.-
- hehehehe no trochę.
PS. tyle śniegu naje...nasypało. Łopatowali pewnie z 10minut. :)