Cztery

18:20

miesiące temu wyjechałam z Polski. Niby to dużo, niby to mało. Niby coś już zwiedziłam, ale tak naprawdę to gówno widziałam. Nie pamiętam już życia w Polsce, zapominam język, przestaję narzekać na Amerykę. No i złożyłam wniosek w loterii o zieloną kartę. Tak dla jaj. Serio czas ucieka, ale nie czuję tego jakoś specjalnie. Nie dociera do mnie, że to krótkotrwała przygoda i kiedyś ktoś mnie zastąpi.


W miesiącu czwartym miałam nie narzekać. Prawie mi się to udało. Przestałam porównywać Stany z Europą, zaczęłam cieszyć się pierdołami i ignorować irytujące aspekty amerykańskiej rzeczywistości. Wszystko pięknie ładnie, aż przyszło mi się zmierzyć z amerykańską służbą zdrowia. Jednak co by się nie działo, zawsze znajdzie się powód żeby się uśmiechnąć - za to lubię Amerykę.



Nowa miłość
Czyli Nowy Jork. Ustrzelił i mnie. Wciąż nie uważam go za najlepsze miejsce na ziemi, ale uplasował się wysoko na mojej liście. Wbrew pozorom nie jest taki ogromny i straszny. Ciężko się tam zgubić. Pełno tam grajków ulicznych, rysowników, śmieszków, pozytywnych ludzi, a szklane domy, w których odbija się niebo robią naprawdę duże wrażenie. Mimo ogromu wysokich budynków poustawianych blisko siebie wszystko prezentuje się zacnie, jakoś tak logicznie i spójnie. Miasto nie przytłacza. Ale metro drogie i wszyscy trąbią. Non stop. Wszędzie są rusztowania. Słychać tylko helikoptery, młoty pneumatyczne, klaksony i syreny straży pożarnej. Coś czuję, że nasz romans potrwa dłużej mój miły. Filadelfio, musisz zrobić więcej miejsca w serduszku na wielkie jabłko.


Nowi starzy ludzie
Mimo mojej aspołeczności znalazłam grono osób, z którymi lubię przebywać. Niesamowite, jak obcy ludzie z różnych części świata potrafią się porozumieć wbrew wszystkim stereotypom i uprzedzeniom. Język nie stanowi żadnej bariery. Podobnie jak odległość. Jednak czas weryfikuje wszystkie znajomości, zarówno te ze Starego jak i Nowego Kontynentu. 

Rytuna życia
Czasem mam dość tego wszystkiego. Mieszkam z obcymi ludźmi o innych zwyczajach, zasadach i poglądach. Mieszkam w pracy. W obcym kraju. Ciągle mówię w innym języku. Jestem niańką, co większość znanych mi krajan uważa za krok w tył. Dla Amerykanów to wielki krok w przód. Kiedy jedni mówią, że to nie ma sensu, drudzy powarzają, że to ma jak najbardziej sens. Czasami mam więc rozdwojenie jaźni i powątpiewam we wszystko. W powrót do Polski i pozostanie tutaj. Dziecię czasem daje w kość. Denerwuje mnie ta amerykańska sztuczność, fakt że wszystko robią powoli a ja nie mogę być całkowicie niezależna. Ale znalazłam na to sposób. Mam swój kawałek normalności, miejsce gdzie mogę uciec w każdy weekend i żyć jak każdy inny 25letni człowiek. Z dala od rozterek aupairowskich, rodzinnych czy życiowych. Nie dlatego, że nie lubię tych ludzi czy jest mi tu źle. Dlatego, że czasem trzeba od siebie odpocząć. Także nie daję się rutynie. Nie przejmuję się fochami dziecięcia, bo to tylko dziecię. Po fochu zawsze przychodzi czas na przytulasa. Eh kocham gówniaka jak swoje.



Język
Nie wiem czy mówię lepiej. Wciąż mówię z ruskim akcentem. Rozumiem więcej. Nie oglądam już filmów z napisami. W zasadzie wszyscy mnie rozumieją, a jak nie to zawsze znajdę wyjście żeby wytłumaczyć, o co mi chodzi. Łapię już trochę slangu, jednak wciąż czasem używam brytyjskich słów, o których Amerykanie nie słyszeli i nie wiedzą, co one znaczą. Jedyny problem mam z Afroamerykanami, ale ich to nikt nie rozumie. Szkoda, że to właśnie oni najczęściej pracują w usługach...


Jedzenie
Raczej nigdy nie nastapi chwila, kiedy stwierdzę, że coś amerykańskiego jest lepsze niż polskie, ale znalazłam parę rzeczy godnych uwagi. Czasem też coś upichcę, albo pichcą dla mnie. Da się żyć i nie tyć zbyt wiele.



Co się zmieniło?

Zosałam nastoletnią matką. Coraz częściej spotykam się ze stwierdzeniem, że wyglądam na 16 lat. Coraz częściej mówią mi, że mam cudowne dziecko patrząc przy tym z wyrzutem. Tak, nastoletnia matka. Miny, kiedy tłumaczę, że to nie moje i że jestem stara przypominają kota srającego na pustyni. Eh, ludzie to się nigdy nie zmienią. 

Moja fascynacja Ameryką. Już nie uważam, że to raj na ziemi. Jest to kraj taki jak inne. Ale nie żałuję decyzji o przyjeździe tutaj. Bo marzenia same się nie spełniają, trzeba zabrać się za nie samemu. I tak, zobaczę kiedyś ten pieprzony Wielki Kanion.

Moje zdanie o Amerykanach. Początkowo uważałam, że wszyscy są tak wychowani, że są wyrachowanymi dupkami. Nadętymi, fałszywymi bucami o perfekcyjnych twarzach. Teraz dostrzegam, że jest to niesamowicie zróżnicowany kraj pod tym względem. Niestety, im człowiek bogatszy tym wiekszy skurwiel o większym uśmiechu.

Moje myślenie. Już nie planuję każdej podróży od deski do deski, nie myślę o tym co było ani co będzie. Wszystko robię na spotnana. Cieszę się każdym dniem. A jak mam doła to zajadam się m&msami i czekam aż wróci słońce. Gubię się na wsiach, stepach i w górach, ale mnie to nie przeraża. Jakoś mam tak wyjebane coraz częściej i całkiem dobrze na tym wychodzę. 

Zaczęłam zwiedzać miejsca, których nie miałam na liście. Ten kraj jest niesamowity jeśli chodzi o parki narodowe. Szkoda tylko, że wolnego tak mało.

Co dalej?

Hah punkt ten poniekąd zaprzecza powyższemu, ale jakiś zarys 5go miesiąca trzeba zrobić. 
-Będzie Halloween
-odwiedzę nawiedzony szpital psychiatryczny
-festiwal Pottera
-moja dobra dusza z Waszyngotnu mnie odwiedzi 
-będzie fajnie

ps. jakby się ktoś nie domyślił to te kolarze przedstawiają zdjęcia ze wszystkich 4 miesięcy. Taka inwencja twórcza lol







You Might Also Like

0 komentarze