Red velvet

16:17

Sierpniowa niedziela. 36 stopni na plusie. Filadelfia, Wanlunt st, która wydaje się nie mieć końca. Dookoła pusto, prożno szukać żywej duszy. Rzędy ceglanych budynków leniwie spoglądają na topiący się asfalt. Słońce praży niemiłosiernie. Pot leje się po czole, twarzy i tyłku. Nogi odmawiają już posłuszeństwa. Na horyzoncie rysuje się most, co oznacza, że zaraz pojawi się także rzeka. Będzie chłodniej, będzie trawa. Można złożć na niej swe wymęczone ciało i po prostu sobie błogo poleżeć. Myśl ta zaczyna kotłować się w mózgu i reszta przestaje się liczyć. Do czasu.
Do czasu, aż docierasz do numeru X. Szare komorki przechwytują obraz, analizują, to co zobaczyły oczy i już wiesz, co stanie się za chwilę. Środek dnia, pusta, amerykańska ulica i ty sam na sam z nim. Z pochodzenia Włoch, ale wychowany w USA. Postawny, pozornie usmiechnięty, ale ten uśmiech nie zwiastuje niczego dobrego. Twój mózg już wie, co się zaraz stanie. Przeraża Cię to, ale wiesz, że nie ma odwrotu. Stajesz w końcu oko w oko z kolejnym wyzwaniem, które wymyślilaś sobie 3 miesiące temu. W kółko powtarzasz sobie: dam radę. 

Podchodzisz bliżej, strach zamienia się w ekscytację. Nie ważne, czy na ulicy są ludzie, czy ktoś na to patrzy. Wyciągasz telefon, twarz wykręca Ci się uśmiechu od ucha do ucha, zaczynasz się jarać jak flota Stanisa. Cykasz focię, byle jaką, ale to nie ważne, liczy się tylko to, co czeka na Ciebie w środku. Tak Ewo, dotarłaś do celu- cukierni Carlo's Bakery! 



O szczęście niepojete! Sam Żak odwiedza mnie! Słyszysz to podświadomie, bo tak naprawdę to ty się radujesz na mordzie, sercu i żołądku przede wszystkim. Wiesz, co zaraz się stanie. Rozglądasz się dookoła i widzisz je wszystkie. Patrzą się na Ciebie i uśmiechają się zalotnie. Puszczają oczko. Słyszysz przyspieszone bicie swojego serducha, które nie może się już doczekać TEJ chwili. Jednak Twoja babska natura nie pozwala Ci na szybki ruch. Za dużo ich jest. Nie wiesz, na co się zdecydować. Chcesz wszystkie, ale zdajesz sobie sprawę, że to niemozliwe. Ogarnia Cię rozpacz. Wyluzuj. Wrócisz tu! Po ogon homara dla K. jak będziesz wracać do PL. Albo przyjdziesz tu w swoje urodziny i kupisz sobie, czego tylko dusza zapragnie. 

Niestety, rozsądek przegrywa z sercem. Patrzysz na nie, robisz maślane oczy i wzruszasz się co kawałek. Wodzisz wzrokiem po witrynie i widzisz jak ONE na Ciebie spoglądają. Słyszysz, jak mówią: weź mnie, wybierz mnie, zjedz mnie qrwa. Słysz ten głos jedynie ty, bo jesteś jak Harry Potter. Wybrańcem. Tylko ty wiesz, kim jest ich twórca, bo tylko ty oglądasz TLC. Znasz ich historię, skład i czas wypiekania. Przetwarzasz te informacje w głowie, ślina Ci z pyska leci, a sprzedawca się irytuje coraz bardziej. Ale jak tu wybrać tę jedną jedyną? JAK???



Dobrze wiesz, że wybór nie należy do Ciebie. To ONA Cię wybiera. Siedzi tam sobie z koleżankami, wystrojona bo to niedziela, spogląda ukradkiem, mami Cię swoim intensywnie czerwonym kolorem i juz wiesz, że nie możesz przejść obojętnie obok niej. Nie dziś. Jest już Twoja. Musisz tylko za nią zapłacić.


Idąc do kasy dostrzegasz jego - Mistrza. Zaraz zjesz jego Małgorzatę, ale jemu też poświęcasz chwilę. Cykasz pamiątkowe zdjęcie ściany chwały i wiesz już, że pojedziesz do Hoboken spotkać go osobiście. Przypadkiem będą to Twoje urodziny i wspomnisz o tym wszystkim po kolei licząc na darmowy tort. Wiesz, że w Filadelfii się to nie uda, bo sprzedawca nie podziela Twojego entuzjazmu. Lepiej już idź nad tę rzekę. No już, paszła won!



Wychodzisz, szczęśliwa jak nigdy. Niesiesz w ręce pięknie zapakowane muffiny Red Velvet. To jest ten dzień, ta chwila, kiedy wszystko inne przestaje się liczyć. Jesteś tylko ty i ta babeczka. Widziałaś historię całej jej rodziny, patrzyłaś jak powstaje i zaraz wbijesz w nią zęby. OMONOM. NIEBO W GĘBIE.
Dzięki Buddy.

You Might Also Like

0 komentarze