amerykańskie śniadanie czyli omlet w rozmiarze XXXXXXL
20:00
Myśląc o amerykańskich restauracjach wyobrażałam sobie różne miejsca. Zazwyczaj przed oczami rysowały mi się hamburgerownie ociekające tłuszczem, niezliczone placówki McDonals i KFC, budki z hot dogami i knajpy w drewnianym stylu z kratowaną ceratą na stole. Jako maniaczka filmów i seriali poznałam także pewnien rodzaj baru, dość szczególny i specyficzny - samochodowy. Taki do którego podjeżdża się autem żeby pojeść a nie pić, a na parkingu pełno jest pick upów, trucków, starych samochodów. Za oknem nie ma szczgólnych atrakcji, raczej często gęsto czai się jakiś psychol lub więzienny zbieg. W barze panuje specyficzna atmosfera. Kelnerki biegają w miętowych lub różowych fartuszkach i dolewają kawy. Znają każdego, podając kanapkę Henremu pytają o jego dzień i radzą by rzucił wódkę. Wiecie, o czym mówię prawda?
Jeśli nie, to zaraz wam pokażę, bo odkryłam takie miejsce w Chestnut! Niebywałe. Coś, co spodziewłam się zobaczyć na bezdrożach między LA a LV, mam pod nosem.
Miejsce urocze, klimatyczne, pełne życzliwych ludzi, których mocno zdziwił mój entuzjazm. Dla nich coś zupełnie normalnego, przyszli zjeść śniadanie, a ja się jaram każdą pierdołą, jak Reksio szynką. Ale jak tu nie robić zdjęć, nie śpiewać i nie cieszyć się wielką porcją jedzenia, no jak? Najlepszą rzeczą w Ameryce jest to, że nie żałują jedzenia! Płacisz i dostajesz porcję jak dla trzech Europejczyków. Wszak wiadomo, że strawa jest dla mnie niezmiernie ważna, więc czuję się tu jak w raju. Na dodatek pakują pozostałości do domu! Wybitnie za ich kuchnią nie przepadam, ale jak się trafi coś godnego uwagi to żal zostawiać.
Wracając jednak do baru samochodowego, bo to o nim mowa, spełniły się moje wyobrażenia. No może nie w całości- nie spotkałam żadnego czubka, psychola ani zbiega z metalową kulą u nogi. Nie wpadł też żaden policjant na kawusię.
Historii mrożącej krew w żyłach nie będzie:( Może innym razem, wszak to Ameryka. Tutaj ludzie nie mogą wejść do kanjpy bez dowodu, ale spacer z bronią po szkole jest czymś zupełnie normalnym.
Z zewnątrz bar wyglądał jak złączone kilka autobusów, przyczep, amerykańskich domów na kółkach, zwał jak zwał. Na parkingu były chorągiewki, metalowe stoliki i zwyczajne auta. Nie było pick upa, ciężarówki ani nawet starego, rozpadającego się, kwadratowego lincolna. Niemniej jednak brak owych elementów nie zniechęcił mnie do wejścia do środka.
Nie wiem, o co im chodzi, ale wszędzie wchodzi się tylnym wjeściem...
widok z okna przeuroczy
I nie pożałowałam, że wybrałam właśnie to miejsce na śniadanie. Patrzcie tylko jak ono wygląda!
Zupełnie jak w moich wyobrażeniach opartych na filmach. No dobra, kelnerki miały czarne uniformy, ale poza tym ideał. Czerwone, skórzane siedzenia, małe stoliki, okrągłe krzesła przy barze, zapas ketchupu. Ah poczułam się jak Stejsi Enn, która odziana w strój pielęgniarki wpadła na poranną kawę.
Menu obfite było w dania różnej maści, ja połakomiłam się na omlet w stylu westernowym. No przecież jestem w Ameryce. Czekałam zatem z bananem na twarzy aż ten kowboj wjedzie na stół na białym talerzu. Dostałam kawał puszystego, jajecznego placka z szynką i zieloną papryką, wieloziarniste tosty i słone masełko. Niebo w gębie. Naprawdę, bardzo, bardzo dobre. Jako rodowita Polka, wierna tradycjom i obyczajom, pociaprałam wszystko ketchupem. MNIAM. No cud, miód, malina. Zwykły omlet a jaka radość!
Zazwyczaj nie pijam kawy z rana, tym bardziej do śniadania, ale to było amerykańskie śniadanie w amerykańskim barze. Musiałam ją zamówić, choćby tylko i wyłącznie z tego powodu, że chciałam zobaczyć dolewkę. Spodziewałam się zwykłej lury rozpuszczalnej zalanej krowim mlekiem, a dostałam czarną, bez szału, ale zła nie była. Do tego milion małych pojemniczków ze śmietanką. Hm..mogłam zamówić mleko z kawą jak to mam w zwyczaju, ale nie. Porwałam się na amerykańską kawę (tylko dlatego, że Pani nie znała pojęcia białej kawy).
Wiem, że wyszedł ze mnie taki Janusz, Cebula i Czoło ze słomą w trampkach, ale jakby nie było, tego wcześniej nie znałam.I zwyczajnie w głębokim poważaniu mam, co ktoś mógł sobie pomyśleć. Omlety robiłam sobie zcasem sama z dwóch jajek, co by przyoszczędzić. Tu dali chyba z osiem. Także takie małe, głupie rzeczy a tak cieszą! Kelnerka skakała koło nas jak konik polny, dolewała kawusię i patrzyła jak na dziwadła, które po raz pierwszy dostały coś do jedzenia. Wszystko dla trzech dolarów napiwku. Trochę zabawne i okrutne, ale o napiwkach w stanach innym razem. Jakby zapytała, po co jestem w Stanach to by wiedziała, że stanie się częścią tej historii. Ale nie, padło tylko jak się masz, czy wszystko w porządku, chcesz coś jeszcze? Nie, nie chcę. Tyle tu jedzenia, że nie będę głoda przez najbliższą dobę (i tak też się stało). Zatem nie będzie poruszającej historii o tym jak zaprzyjaźniłam się z Susan i teraz codziennie chodzę na omleta. Pozstanie jej jedynie wspomnienie dziwadła, które cały czas mówi wow, zajebiste, masakra, ale dobre. Powodzenia z powtarzaniem tych wyrazów, jak będziesz opowiadała te niezwykle piękną historię swoim wnukom Susan.
Jednak nie zawiodła moich oczekiwań i zapytała Johna siedzącego za mną, co tam u niego, jak praca i żona. Yes, yes, yes.
Z racji mojej aspołeczności nie powinnam mieć raczej pretensji, że nie skupiłam na sobie aż tyle uwagi i mogłam delektować się dobiegającą z głośników muzyką. Jak myślicie, co to było? Elvis rzecz jasna! I inne starocie, czyli w to mi graj. Dobrze czasem sobie usiąść i zjeść jak człowiek bez towarzystwa Rihany czy Seleny.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zamówiła ciasta. Dyniowego. Omonom. Dobre, wyborne, smakowite, jednak szarlotki mojej mamy nie pobiło.
W całej tej kulinarno- kulturowej podróży towarzyszyła mi A. Przyleciałyśmy razem, ale los rozdzielił nas już na lotnisku. Jednak jak ludzie są do siebie podobni i zjebani w ten sam sposób, to nawet te 200 pare mil odległości nie stanowi problemu żeby się czasem spotkać i powygłupiać. Także tego nie dość, że pojadłam ( w A. najlepsze jest to, że docenia dobre jedzenie jak ja, nie zasłaniając się pseudo dietą) to jeszcze miałam udany tydzień w doborowym towarzystwie.
Dzięki A. za towarzystwo!:)
Dzięki Ci Ameryko za kolejny tydzień razem! Całkiem fajna jesteś. Niech ten nasz romans kwitnie jak najdłużej, a dupa niech rośnie. Przynajmniej będzie na czym siedzieć!
0 komentarze