co się dzieje w Vegas

20:20

zostaje w Vegas. Niestety:(


Las Vegas zawsze wydawało mi się stolicą światowego kiczu. Nigdy nie miałam jakiejś specjalnej ochoty tam jechać. Kasyna i striptiz to nie moja bajka. Tak było do czasu, kiedy to wjechałam do tego hazadrowego raju na pustyni. W raz ze zmianą temperatury zmieniła się także moja opinia. Vegas zauroczyło mnie od samego początku i wbiło się na listę ulubionych miast Ameryki. To ci niespodzianka! I tak, zdecydowanie chcę tam wrócić.

Miasto, które nie śpi

Nie wiem, czemu tych słów właśnie używa się opisując Nowy Jork. Przecież to w Las Vegas nie gasną światła i nie cichnie muzyka. Zabawa trwa non stop. Czas stoi w miejscu. Nie ma problemów, tylko alkohol, pieniądze i dziwni ludzie. Wszyscy szczęśliwi, a wśrod nich ja. Dawno, naprawdę dawno tak dobrze się nie czułam, jak podczas wieczoru spędzonego w LV!


Fakt, wgrałam całe 10$, co sprawiło, że żyć mi się zachciało. Dobrze, że zostałam powstrzymana, bo rozszastałabym wszystkie oszczędności. Nie wiem, czy to wysoka temperatura, czy ogólnie przyjemna atmosfera, obudziły we mnie duszę hazardzisty. Co te kasyna robią z ludźmi. Strach się bać. 





Vegas to jedna wielka choinka. Jedna wielka impreza. Światła wszędzie, dosłownie wszędzie. I muzyka! Grana na żywo. Nie tylko pseudo Elvis, ale i prawdziwi artyści. Niestety, mi się trafił jakiś rockowo country band, którego nie znałam. Pomyśleć, że kilka dni później wystąpić miało Good Charlotte!









Była para prezydencka jest tak uwielbiana w USA jak Jan Paweł II w Polsce. Ich wizerunki spotkać można dosłownie wszędzie. Nie wiem, jak ma się Aloha do Vegas, ale jak kicz to kicz na 100%. Prawie sama się skusiłam!



Dobra, przyznaję wygrałam kilka centów więcej aniżeli pełne 10$, jednak vouchery na te zabójcze kwoty postanowiłam zostawić sobie na pamiątkę. 

Zapewne pierwszą postacią, jaka kojarzy się wszystkim z Las Vegas jest Elvis, jednak ja spotkałam nieco inne i ciekawsze persony. Na przykład jak ten przesympatyczny, pełen ciepła i serdeczności królik. Elvisa też spotkałam. Niestety zamiast udzielać ślubów, szalał na scenie piejąc niesamowicie do mikrofonu. Oryginał się pewnie w grobie przewracał, a mi uciekła możliwość ożenku. Ale, co się odwlecze to nie uciecze, co nie?


Choć noc spędziłam w centrum Vegas, jeśli tak by to tłumaczyć ( LV Downtown), to do jego najbardziej znanej części dotarłam o brzasku dnia następnego. Niestety do Stripu miałam kilka mil, więc wolałam rozkoszować się hałasem, hajsem i alkoholem w okolicach mojego hotelu, zważywszy na fakt, iż dnia następnego czekał na mnie on - WIELKI KANION. Także, jak na podróżnika przystało, ograniczyłam rozrywkę do wymaganego minimum, wszak to przyroda się liczy. Ale wracając do Stripu, czyli najbogatszej części Las Vegas, to tam właśne znajdują się najabardziej słynne kasyna, jak Bellagio (to z fontanną), wieża Stratoshpere i Trump Tower cały ze złota. Na Stripie można też spotkać Statuę Wolności i Wieżę Eiffla, no i słynny znak Welcome to Las Vegas.





 




Ciekawostki

Hotele w Las Vegas są bardzo tanie. Ja znalzłam pokój dwuoosobowy za 29$! Tak, raj na ziemi nie? Też tak myślałam, dlatego zdecydowałam się na nocleg w centrum, nie na Stripie. Plus darmowy parking. Kasyno na parterze. Żyć nie umierać. No jednak tak różowo nie było. W Vegas, każdy hotel, który ma kasyno dolicza opłatę klimatyczną. W zasadzie to nie jestem pewna, czy zasada ta dotyczy tylko hoteli z kasynami, czy to taki wymysł, ale owa opłata wynosi czasem wiecej niż pokój! Plus podatek oczywiście, który w Nevadzie wynosi 11% jak się nie mylę. U nas w PA jest to zaledwie 6%. No więc ostateczna cena jest znacznie wyższa, ale i tak 50$ za pokój dobrej jakości w USA to dobry interes. 

Cena nie jest jedynym haczykiem. W wielu miejscach osoby poniżej 21go roku życia nie mogą się zameldować bez starszego "opiekuna". To też spotkało i nas. Na szczęście poza mną był jeszcze jeden przedstawiciel epoki dinozaurów, więc nasze towarzyszki nie były skazane na tułaczkę  i koczowanie pod namiotem. Co ciekawe, informacja o kryterium wiekowym pojawia się dopiero po zabookowaniu noclegu, którego potwierdzenie przychodzi na mail (tak przynajmniej jest w serwisie booking.com). Podobnie z wejściami do kasyn. Do wielu z nich młodociani wejść nie mogą. Dla mnie najgorsze jest to, że wszędzie muszę nosić paszport, bo nasz dowód, mimo anglojęzycznego opisu, jest tutaj nieważny. A przecież w miejscu takim jak Las Vegas bardzo łatwo taki dokument stracić! Eh Ci Amerykanie... co oni mają z tym wiekiem 21? Nie czyni ich to ani bardziej odpowiedzialnymi ani rozsądniejszymi. I tak wszyscy jeżdżą nabombieni jak meserszmity.

Ale wracając do ciekawostek, zanim dotrze się do właściwego Vegas, wjeżdża się do tego indiańskiego. Kilka kasyn i jakies karuzele niecałe 10km od Las Vegas nie robią wrażenia, ale pewnie wielu się na tym łapie. Przyznam, że ja też myślałam, iż są to przedmieścia Vegas.

Jeśli już o Indianach mówimy, to jest ich w Vegas niesamowicie dużo. Właściwie pierwszy rdzenny Amerykanin, jakiego spotkałam, napatoczył się na mnie w Walmarcie w Vegas. Wyskoczył zza regału niespodziewanie i zniszczył świat moich fantazji o Tańczącej Chmurze jeżdzącej konno przez pustynie. Owszem, jeżdżą końmi... mechanicznymi. Mustangami zwłaszcza. A do tego noszą dżinsy i ubierają się w Walmarcie. Ej no, gdzie się podział ten Dzki Zachód? No, ale nie o Indianach tutaj mowa, jeszcze nie. Bowiem powoli wkraczamy na teren rezerwatów, które żyją swoim życiem i w swoim świecie, a nawet i w swojej strefie czasowej. Kolejny przystanek - Arizona i Wielki Kanion!

You Might Also Like

0 komentarze