Wielki Kanion Kolorado

03:20



Vegas, 5 rano. Dryn dryn dryn. Telefon dzwoni niemiłosiernie przypominając, że to już czas. Że to już dziś. Nie wierząc w to, co się dzieje, zakładam najlepsze dżinsy, koszulkę w której nie wyglądam na dziesiąty miesiąc ciąży spożywczej, wypucowane, czarne nju balansy i prostuję włosy. Czuję się jak loszka pierwszej klasy, a wszystko dla niego. W końcu, po tylu latach westchnień i oglądania obrazków z jego podobizną, spotkamy się na żywo. Niespokojnie sprawdzam pogodę, przez co nerwy zaciskają mi żołądek. Niemniej jednak śniadanie trzeba zjeść! Wszak to najważniejszy posiłek dnia. Jadę więc, mknę wręcz przez te góry i pustynie zajadając bajgla z serkiem Philadelphia. 

Chmury robią się coraz cemniejsze, robi się chłodno. Cholernie zimno. Zaczyna padać, lać jak z cebra. Zostaje mi do pokonania jedynie 30 minut. Padający śnieg wlewa w me serce strach. Pełna obaw wyciągam swą najbardziej różową kurtkę świata, zacieram dłonie i brnę przed siebie. Przecież musi mi się udać! Przecież czekałam na to całe życie! Po chwili jestem na miejscu. Serce wali jak oszalałe, motyle w brzuchu tańczą kankana a oczy zalewają się łzami. A przez łzy cedzę tylko dwa słowa: KURWA MAĆ! Zamiast jego- dostojnego, w podeszłym wieku ale jakże atrakcyjnego i pociągającego jegomościa, widzę ją- białą jak mleko latawicę pragnącą zrujnować moją randkę życia. 

Wpadam do centrum turysty i szukam nadziei w ekranach pogodowych. Niestety, prezentują się równie ubogo jak demo aplikacja na moim telefonie. Spodziewałam się centrum kryzysowego sprawdzającego każdą sekundę, każdy najmniejszy ruch powietrza. Wyczekiwałam okrzyku: teraz! Już! Macie 5 sekund sam na sam! A tu dupa zbita. Rozżalona siadam na ławce, patrzę na telewizor i jęczę. Tyle mil przejechałam, miało być tak pięknie i jedyne, co widzę, to właśnie to...

Przez bite dwie godziny. Pogrążona we mgle, siedzę na tym kawałku drewna i gapię się przed siebie. Podziwiam Wielki Kanion na mapie. No faktycznie imponujące! Za każdym razem jak patrzę na telewizor z filmem o kanionie robi mi się coraz bardziej smutno. Wyczekiwałam tej chwili od lat dziecięcych. Oglądając raz po raz te wielką księgę wydawnictwa Reader's Digest ubzdurałam sobie, że zanim umrę zobaczę Akropol, Hagię Sofię i Wielki Kanion Kolorado. Dwa z nich były już odhaczone. Pozostał tylko on. Nagięłam czas jak się tylko dało żeby spędzić z nim jak najwięcej czasu. 

Jak zwykle pogoda popsuła wszystko. Na miejscu zastał mnie ziąb okrutny, na który byłam przygotowana. Wzięłam czapkę, rękawiczki i specjalne zakupioną kurtkę termiczną. Gotowa byłam założyć to różowe gówno, ostatnie przecenione w rozmiarze hobbicim, byle tylko podziwiać go przez chwilę, malutką chwilutkę, sekundkę! I udało się! Nie wiem, czy to ten idniański szaman czy moje wrodzone szczęście sprawiły, że mgła ustąpiła na chwilę, a ja mogłam zobaczyć ten niesamowity twór matki natury w całej jego okrasie! Czy potrzeba słów by opisać jego piękno? Chyba nie. Więc patrzcie i podziwiajcie!



























Kilka informacji praktycznych

Do Wielkiego Kanionu dostać się można z kilku stron. Dwie z nich, południowa i północna, należą do grupy parków narodowych, więc obowiązuje w nich albo bilet jednorazowego wstępu (30$) lub karta America the Beautiful (85$) pozwalająca na wjazd do wszystkich parków przez cały rok. Opcja numer 2 opłaca się zdecydowanie, jeśli odwiedza się więcej cudów natury objętych opieką państwa. 

Jest też wejście na terenie rezerwatu Indiańskiego, niestety ceny dokładnej nie znam. Na zachodniej stronie jest SKYWALK, czyli szklany deptak nad kanionem. Trochę żałuję, że nie miałam nań czasu, ale co się odwlecze to nie uciecze. 

Na terenie indiańskiej części kanionu znajdują się także wodospady Havasupai. Moje największe amerykańskie marzenie. Niestety żeby do nich dotrzeć trzeba pokonać szesnastokilometrowy szlak przez kanion, wzgórza i bardzo wąskie szczeliny. Ze względu na trudność szlaku i zasób energii jaki potrzebny jest na pokonanie 32km w obie strony wycieczki nad wodospad są mocno ograniczone. Aby dotrzeć nad te niesamowicie błękitną wodę należy dokonać rezerwacji noclegu telefonicznie na początku lutego bodajże. Ja ogarnęłam się za późno, więc w tym roku nie ma szans ale mam nadzieję na kepming w tym miejscu w najbliższej przyszłości.  

Droga z Las Vegas do Wielkiego Kanionu zajmuje nieco ponad 4h, zależy od ruchu, pogody i ilości stopów. Drugą, nieco bliższą opcją wypadową jest arizońskie Flagstaf no albo trochę dalej Phoenix. Skąd by się niejechało trzeba się nieźle nagłowić nad noclegiem, co by majątku nie wydać.

Na terenie parku bardzo ciężko złapać zasięg o internecie nie wspominając. Warto zatem wczytać sobie trasę powrotną zanim dotrze się do wioski, bo potem można błądzić. Warto też przyjżeć się mapie papierowej, bowiem GPS może wywieźć na manowce. Nas przykładowo próbował pokierować polną drogą szutrową, albo raczej przez te pomarańczowe ziemie zaraz po ulewanych opadach. Nie zdecydowaliśmy się na ten ruch z czego cieszę się niezmiernie. Nie wiem, kto by nas z tego błota wyciągał, chyba te kojoty.

Kanion,a w zasadzie jego górna krawędź oscyluje na wysokościach ponad 2000 metrów, więc zejście na dno i powrót tego samego dnia jest praktycznie niemożliwe. Kanion to nie góry, więc nawet nie próbowałam zejść zbyt daleko. Ale nie byłabym sobą gdybym ograniczyła się jedynie do punktów widokowych pełnych turystów z Azji. Przyznam się wam, że wykorzystałam tę mgłę na swoją korzyść i przeskoczyłam przez barierki w kilku miejscach. W końcu widzeć kanion i nie stanąć na jego krawędzi, to jak nie poczuć go wcale. Zeszłam też kawałek szlakiem w dół, dzięki czemu ujrzałam nieco więcej aniżeli z punktu widokowego, który niemalże non stop pokryty był mgłą.

Choć marzyła mi się wędrówka od jednej krawędzi do drugiej nie było na to ani czasu ani sposobności. Krawędź północna dostępna jest tylko latem (otwierają 15go maja, ja byłam tam 9go). Jeśli kiedyś się tam wybierzecie warto zgłębić nieco podstawowych informacji. Choć krawędź południowa jest przepiękna i widać z niej tę północną,  jest znacznie mocniej zaludniona, przez co ciężko o chwilę sam na sam z kanionem. 

Moje wrażenia

Choć począkowo byłam mega rozcarowana pogodą szybko zmieniłam nastawienie. Wielki Kanion w tej mgle wygądał niesamowicie majestatycznie! Stałam na tej krawędzi dumna jak świnia w taksówce. Udało mi się tam dotrzeć w tak prosty sposób. Bałam się rozczarowania, wszak warunki ograniczały widoczność, jednak moj ukochany z lat dziecięcych mnie nie rozczarował. Stał tam piękny, ogromny, cichy i spokojny. Wbrew pozorom nie przerażał ani trochę. Przynajmniej nie na tym odcinku. 

Cieszę się, że Wielki Kanion był moim pierwszym stopem w Arizonie, bo potem było już tylko lepiej. Jechaliśmy wzdłuż przepięknych formacji skalnych i ziemnych uformowanych przez rzeki lata temu. Nie mogłam oderwać od nich oczu i aparatu. Wielki Kanion jest przepiękny, zwłaszcza w takiej pogodzie jaka trafiła się mnie, jednak to, co zobaczyłam później to dopiero było coś!!!

Mimo wszystko chcę tam wrócić! Zejść na samo dno, rozbić namiot, spędzić noc wsłuchując się w wycie kojtów. Wtsać obolała, umyć ręce w rzece Kolorado  ruszyć, sapiąc i jęcząc z bólu wchodząc pod górę. I zrobię to, mam nadzieję w 2018. Tyczasem powoli zmierzamy do Utah, znacznie głębiej niż początkowo planowałam, a wszystko przez tę cholerną pogodę, której chyba jednak muszę podziękować w jakimś tam stopniu! 





You Might Also Like

0 komentarze