o dwóch takich co ukradli księżyc

01:54

Kiedy przyjechałam do mojej rodziny goszczącej byłam pełna obaw jak jej najmłodszy członek mnie przyjmie. Zastanawiałam się, czy będzie we mnie rzucał zabawkami, wyzywał od tych najgorszych nianiek czy może pokocha mnie swoim małym serduszkiem. Choć od początku zapewniano mnie, że to najcudowniejsze dziecko świata, ja tam swoje wiedziałam. Naczytałam się o tych rozpieszczonych, amerykańskich dzieciurach i spodziewałam się najgorszego. Jakże się na swoje szczęście pomyliłam! Mały T. okazał się prawdziwie kochanym i cudownym dziecięciem i sprawił, że poczułam instynkt. Nie, nie macierzyński, a tfu tfu tfu odpukać w niemalowane. Instynkt dziecka. Tej małej, umorusanej Ewy w dwóch warkoczach skaczącej po drzewach i huśtającej się pod niebiosa wyśpiewując piosenki jakie tylko jej mała głowa była w stanie spamiętać. Pozwólcie zatem, że przedstawię wam naszą historię.


Podobno początki nie zawsze są łatwe

Nasze również nie były. Choć przyznam szczerze, że mój mały przyjaciel przyjął mnie ciepło i serdecznie, nie do końca był do mnie przekonany. Jednakże wiedząc, że nie od razu Rzym zbudowano, cierpliwie zdobywałam jego serduszko aż pokochał mnie całkowicie, nawet jak wyjadam mu lody czy inne tam takie dobrodziejstwa.




Jedne z naszych pierwszych dni razem. Choć za rękę mnie trzymał, słuchał i bawił się ze mną, do zdjęć pozował niechętnie. Nie wiem, czy to przez fakt, że  na siebie w obiektywnie patrzeć nie lubił, czy w ten sosób wyrażał swa sympatię do mej osoby he he.



Powoli budowaliśmy więź, zdobywałam jego zaufanie i coraz częściej zaczął się uśmiechać! Choć wciąż słyszałam, że nie życzy sobie mojej obecności w swoim pokoju i woli żeby była tam tylko jego mama, wciąż wpadałam tam z uśmiechem na twarzy każdego rana o 7. Podziałało. Nie pamiętam dokładnie kiedy polubił mnie całkowicie, ale był to jeden z najszczęśliwszych momentów w tym domu. Wszak przyjechałam tu do i dla niego.


Zaczęliśmy razem poznawać świat. Nauczyłam go wiele, on mnie również. To niemasowite jak te małe istoty chłoną świat, wystraczy je tylko właściwie pokierować. Szkoda tylko, że łapie mój angielski al'a Tusk. Tak, wymyśliłam określenie zip the belts zanim zajarzyłam, że poprawnie mówi się buckle up i teraz baboszek powtarza ten błąd i za cholerę nie chce się przestawić. 



Szybko okazało się, że Mały T. to urodzony podróżnik. Zwiedziliśmy razem spory kawał tego kraju, a drugie tyle jeszcze przed nami. Zawsze chętny do pomocy z walizką, jak i jedzeniem na pokładzie samolotu. Nie wiem, czy to głód czy fakt, że wszystko, co moje smakuje lepiej, sprawiły, że dziecię które nie lubi warzyw wszamało kanapkę z sałatą.



Powoli razem oswajaliśmy się z wodą. Czy to basenem czy to oceanem. Jeszcze chwila i razem pojedzemy na olimpiadę. Do 2020 roku zdążymy opanować bieganie po basenie z dzieckiem na plecach do perfekcji.


Podobnie jak jedzenie tortów i świętowanie urodzin. Choć wytańcowaliśmy prawie jedno wesele, zjedzenie ciasta nie było nam dane. Trudno się mówi. Na jego weselu pojemy za wsze czasy. Albo jak znowu coś upichcimy.






Mój mały przyjeciel bardzo szybko łapie polskie słówka. Czasem za szybko. Gałganek powtórzy zawsze to, czego nie powinien. Zazwyczaj w samochodzie. Tak, dokładnie to słowo, o którym teraz myślicie. Poza tym słowem, powtarza wiele innych, czasem tak swobodnie, że mi szczęka opada i zbieram ją z podłogi dłużej niz on dżem z kanapki. Cwaniak mały zapamiętał, co oznacza słowo proszę i jak bardzo czegoś chce to wypowiada to swoje plose z oczami kota ze Shreka. I co ja mam z nim zrobić? No jak mi tak serducho roztapia? No daje mu wszystko, czego tam pragnie siedząc rozanielona przez pół dnia.


A tak poza tym to kochamy się jak dwa aniołki. Choć praca z nim jest czasem ciężka, no bo co tu zrobić z dziecięciem cały dzień? Tożto dziecię szybko się nudzi i trzeba być kreatywnym cały czas. Trzeba też dobrze kłamać w dobrej wierze oczywiście. Pracując z moim Małym T. doceniam każdy mały gest moich rodziców i ogrom pracy jaki włożyli w okiełznanie takiego gałganka, jakim byłam i jestem. Jak oni wytrzymali z czwórką rozwrzeszczanych dzieciurów tyle lat? 

Jak to jest być au air berbecia?

Zacznę od wytłumaczenia słowa berbeć. Otóż podczas szkoleń online wielokrotnie padało słowo TODDLER. Nie było mi znane, więc wygooglowałam. Uzyskałam tłumaczenie berbeć i takowe mi w głowie utkwiło. Przebrnąwszy przez materiały szkoleniowe wywnioskowałam, że określenie to dotyczy dziecka od 2-4 może 5 lat. Taki przedszkolaczek. Takim też był i jest nadal Mały T. Jak to jest być au pair takiego dziecięcia? Hmm.. i dobrze i źle. Fakt, że można go tyle nauczyć i że nie potrafi ono pyskować jest największym plusem tego wieku, jednak z drugiej strony zmienianie pieluch i nauka posiedzeń na tronie przyprawia o odruch wymiotny. 

Berbeć potrzebuje dużo uwagi, co mi nie przeszkadza. Lubię się bawić z moim małym przyjecielem, często nawet czerpiąc  z tego niesamowitą przyjemność. Choć przyznam, że niektóre zjeżdżalnie przyprawiają mnie o lęki i zawroty głowy. Ale cóż zorbić, kiedy berbeć stoi na górze i woła Ewa chodź! No nie mam wyjścia i idę.

Wracając do poświęcania uwagi, nie mogę zostać sama na 5 minut. Czy to sprzątanie po śniadaniu, czy przerwa na siku, zawsze, ale to zawsze mam towarzystwo. Dobrze, że chociaż psa mogę powstrzymać, bo troje to już tłok. Zwłaszcza w naszej komórce pod schodami, gdzie można posiedzieć nad wodą. Uwadze mojego podopicznego nie umknie nic, zwłaszcza snapchat. Czego bym nie nagrała, zawsze wyczuje i wparuje w kadr. Uwadze nie umknie też jedznie, zwłaszcza to obfite w cukier. Czasem się na mnie położy, co by drzemkę dokończyć. Rzekłabym jaka au pair takie host dziecko.






365 dni

z których każdy ma znaczenie. Każdego dnia robliśmy coś śmiesznego, uczyliśmy się nowych rzeczy, docieraliśmy w nowe miejsca i walczyliśmy z chorobą. W tym ostatnim przypadku mój mały przyjeciel jest wyjątkowo pocieszny. Kiedy dręczyło mnie zatrucie pokarmowe kupił mi serduszko pluszowe krzyczące i love you, innym razem rozłożył planszę do tańca i zapuszczał mi disco. DJ Tesco mi rośnie.


Jednak te 365 dni to przede wszystkim czas, kiedy to zdążyliśmy się do siebie przywyczaić i poznać bardzo dobrze. Miałam tutaj swoje lepsze i gorsze chwile, ale zawsze mogłam liczyć na jego uśmiech. Ile razy nie czułabym się tu samotna, smutna czy po prostu popadała w depresyjny nastrój owiany bezsensem egzystencji niańki w wieku lat 25, Mały T. potrafił zmienić mój nastrój natychmiastowo. Czy to przez powiedzenie czegoś głupiego, słodkiego, czy po prostu przez przytulaska. Dziś, po spędzeniu z nim roku z kilkoma dniami wiem, że nie mogłam trafić lepiej. Jaka by ta praca nie była, uczenie i wychowanie tego dziecka jest warte wszystkich wysiłków, trudów i znojów. Lepiej trafić nie mogłam. No spójrzcie tylko na tego gałganka, różnica między dniem pierwszym a tym z nie tak dawna jest znaczna, co nie? Chyba dobrze wykonuję swoje obowiązki, skoro dziecię szczęśliwe...




You Might Also Like

0 komentarze